Quantcast
Viewing all 851 articles
Browse latest View live

CZY WARTO KUPIĆ MGIEŁKĘ ZAPACHOWĄ OD VICTORIA'S SECRET?

Nazwać słynne mgiełki zapachowe od Victoria's Secret kultowymi, to chyba zbyt duże słowo, ale w ostatnich latach stały się niesamowicie popularne. Czy jest to zasługa Aniołków promujących te mgiełki, ładnego opakowania czy może faktycznie zapach jest tak unikatowy? Jako wielbicielka perfum i różnych pachnidełek nie mogłam przejść wobec nich obojętnie. Aktualnie jestem posiadaczką trzech zapachów od Victoria's Secret i dziś chciałabym Wam o nich opowiedzieć. Czy są warte zakupu? Czytajcie dalej. 



Na zakup mgiełek zapachowych od Victoria's Secret miałam ochotę już od dawna. Słyszałam o nich mnóstwo pozytywnych opinii, ale były też te mniej pochlebne. Planowałam zakupić je w sklepie firmowym w Warszawie, ale ostatnio jakoś mi tam nie po drodze. W sumie dobrze się złożyło, bo cena sklepowa takiej mgiełki to około 60 zł, a ja dorwałam je w sieci za połowę ceny. Teraz są dostępne już w nowych opakowaniach, które troszkę mniej mi się podobają. 


Pierwszym zapachem, na który się zdecydowałam jest Sheer Love. Wszystkie mgiełki dobierałam w ciemno, kierując się jedynie opisami producenta odnośnie kompozycji zapachowej i akurat ta wydawała mi się bardzo udana. Jest to połączenie białej bawełny i różowej lilii. Pierwsze skojarzenie, jakie miałam z tą mgiełką, to świeca Yankee Candle Pink Sands. Nie jest to w stu procentach ten sam aromat, ale mają dużo wspólnego. Zapach jest lekki, świeży, ale też delikatnie otulający i kobiecy. Sheer Love jest najbardziej trwała z całej trójki.


Pure Seduction to połączenie frezji, śliwki i rumianku. Liczyłam na coś bardziej owocowego i soczystego, tymczasem zapach rumianku trochę dominuje całą kompozycję. Wyczuwam tu też taką lekką goryczkę, przełamaną czymś kwaśnym. Zapach kojarzy mi się z jakimś alkoholowym drinkiem, albo leśnym sokiem owocowym. Generalnie zapach nie jest zły - myślę, że prezentuje się bardzo unikatowo i jest niebanalny. Jednak to nie do końca moje klimaty i oczekiwałam czegoś innego. Niemniej to jeden z najbardziej rozpoznawalnych zapachów od Victoria's Secret i jeśli lubicie nietypowe aromaty, to koniecznie go sprawdźcie. 


Ostatnim zapachem, który posiadam jest Love Spell. To kompozycja bardzo owocowa, radosna i myślę, że spodoba się młodym dziewczynom. Mamy tutaj kwiat wiśni, brzoskwinię i biały jaśmin. Lubię takie połączenia, do tego zapach jest przełamany taką lekką goryczką. Myślę jednak, że gdybym powąchała tą mgiełkę w sklepie VS, to nie zdecydowałabym się na nią. Brakuje jej tego "czegoś". 


Podsumowując, najbardziej zadowolona jestem z mgiełki Sheer Love. Pozostałe również są ładne, ale gdybym miała okazje je wcześniej powąchać, to z pewnością nie trafiłyby do koszyka. Najbardziej rozczarowująca jest trwałość - mgiełki utrzymują się na mojej skórze i ubraniach nie więcej, niż pół godziny. Lubię spryskać nimi czasem pościel, ale i w tym przypadku szybko stają się niewyczuwalne. Dodam, że mgiełki Jaccques Battini, które kupuję w Hebe są o wiele trwalsze, ale za to wybór jest dosyć mały i ogólnie pachną bardziej przewidywalne. 

Czy warto kupić perfumowaną mgiełkę do ciała od Victoria's Secret? Myślę, że nie w cenie regularnej. Za 30 zł można się skusić, ale nie miałabym większych oczekiwań co do trwałości. Oczywiście każdy zapach inaczej zachowuje się na danej skórze, ale z tego, co widziałam, wiele dziewczyn również narzeka na słabą wyczuwalność. Plus za to, że zapachy są bardzo nietypowe i oryginalne, ciężko znaleźć coś podobnego u innych marek. Uwaga z pryskaniem na włosy, bo na pierwszym miejscu w składzie znajdziemy alkohol denat., który nie wpływa korzystnie na ich kondycję. 


Dajcie znać czy próbowałyście już tych mgiełek, a może inne zapachy są bardziej trwałe? Testowałyście może perfumy tej marki? Jak wypadają? Chętnie poznam Wasze opinie!



PICIE OLEJU LNIANEGO - CO MI TO DAJE? JAKI OLEJ WYBRAĆ? DZIAŁANIE NA WŁOSY, CERĘ, PAZNOKCIE I ODPORNOŚĆ.

Oleju lnianego możemy używać do tradycyjnego olejowania włosów, jak również do "wspomagania" nas od wewnątrz. Ja piję go z przerwami od wielu miesięcy i dziś chciałabym napisać o realnych efektach, które zauważyłam.


JAK PIĆ OLEJ LNIANY?
_____
Picie oleju może pozornie wydawać się dosyć obrzydliwe, a wręcz niewykonalne. Jeśli jesteście wyjątkowo wrażliwe, to pierwsze próby przełknięcia takiej oleistej substancji mogą być traumatyczne. Zapewniam, że z każdym kolejnym razem będzie lepiej. Sama miałam z tym problem, ale wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Piję jedną łyżkę oleju rano oraz jedną wieczorem. Zawsze mam przygotowaną wodę z sokiem i popijam nią olej zaraz po przełknięciu. Staram się nie brać w tym czasie już oddechu, tylko popić to "jednym ciągiem". To pozwala mi uniknąć nieprzyjemnych sytuacji :-) Olej najlepiej pić w trakcie posiłku. Dorośli mogą spożywać od 2-4 łyżek takiego oleju dziennie, ale zawsze na zimno. Smażenie lub podgrzewanie oleju lnianego sprawia, że traci wszystkie cenne właściwości. Możemy go również dodawać do surówek, sałatek lub maczać w nim chleb. 

JAKI OLEJ WYBRAĆ?
_____
Olej lniany można spotkać nawet w zwykłym supermarkecie, ale czy jest on pełnowartościowy? Myślę, że nie do końca, ponieważ musi być przechowywany w chłodnym pomieszczeniu, najlepiej w lodówce, więc sklepowa półka odpada. Powinien stać w miejscu zaciemnionym, ponieważ światło powoduje utratę jego cennych właściwości. Do tego musimy mieć pewność, że nie był wcześniej otwierany. Najlepiej pytać o niego w aptekach i sklepach zielarskich, ale tam również warto zwrócić uwagę na warunki przechowywania. Kiedyś miałam olej marki Złoty Oliwin (Zielony Nurt), a teraz wybrałam LenVitol (Oleofarm). Obydwa mają dobre opinie i kupiłam je w aptece. 

Olej lniany powinien być:

- wysokolinolenowy czyli wyprodukowany z niezmodyfikowanych nasion lnu
- nierafinowany czyli nieoczyszczony. Rafinacja to oczyszczanie oleju temperaturą i chemikaliami
- tłoczony na zimno
- bez sztucznych dodatków 
- minimum 50% Omega-3
- świeży, maksymalnie do 3 miesięcy od daty produkcji


JAKIE EFEKTY ZAUWAŻYŁAM?
_____
To, co zauważyłam najszybciej czyli po około 2 tygodniach codziennego spożywania 2 łyżek oleju dziennie jest maksymalnie nawilżona cera. Moja skóra zupełnie przestała się buntować nadmiernym wydzielaniem sebum i stała się bardziej napięta, jędrna. Jest to efekt, którego nie doświadczyłam po żadnym kremie nawilżającym czy najbardziej odżywczej masce. Dobrze zacząć kurację takim olejem przed zimą, kiedy nasza skóra będzie przechodzić "suchy kryzys" spowodowany mrozem, i ogrzewaniem. To z pewnością przygotuje ją na takie warunki. Tego typu wspomaganie skóry od wewnątrz jest szczególnie polecane przy cerach suchych, a także przy AZS. 

Podczas regularnego picia oleju lnianego zauważyłam też szybszy wzrost paznokci. Nie wiem czy traktować to jako korzyść, bo odrosty po świeżym manicure hybrydowym pojawiały się u mnie już po 1 dniu! Paznokcie rosły też znacznie twardsze i zupełnie się nie rozdwajały.

Nie mogę nie wspomnieć o włosach, które rosły w ekstremalnym szybkim tempie. Pojawiło się też mnóstwo drobnych włosków na skroniach i co najważniejsze - wyrastały bardzo błyszczące i nawilżone. Łatwo było je ułożyć w konkretnym kierunku i nie sterczały sztywno jak druciki. Skóra głowy wyraźnie się uspokoiła i zupełnie nie miałam problemów z nadmiernym przetłuszczaniem, co niestety aktualnie jest moim małym problemem.

Kolejnym plusem była regularność cyklu miesiączkowego - okres pojawiał się co do dnia :-) Zupełnie nie miałam świadomości, że olej lniany ma wpływ na regulowanie hormonów w organizmie kobiety i dopiero niedawno się o tym dowiedziałam. 

Ostatnim plusem jest zwiększenie odporności - w czasie spożywania oleju zupełnie nie chorowałam, a nawet nie byłam przeziębiona. Nadchodzi jesień i zima, więc to doskonały czas na "zakonserwowanie się".

***
Korzyści z picia oleju lnianego jest naprawdę mnóstwo i nie będę Was tu nimi zanudzać. Jeśli jednak interesuje Was taki kobieco-urodowy aspekt jego spożywania, to myślę, że zawarłam tu wszystko co u siebie zaobserwowałam. Ostatnio zrobiłam sobie małą przerwę w piciu oleju, ale chętnie do tego wrócę licząc na ponowne efekty. Pamiętajcie, że olej po otwarciu może stać w lodówce nie dłużej niż miesiąc. Warto też dowiedzieć się, czy nie mamy przeciwwskazań do picia takiego oleju, bo są pewne choroby w przebiegu których jest to niewskazane. 

Dajcie znać czy piłyście/pijecie olej lniany. Jeśli nie, to zachęcam. Ja uwielbiam go za te "urodowe" efekty! Moja kolejna kuracja startuje już dzisiaj :-)




WSZYSTKO O KĘPKACH RZĘS CZYLI JAK POWIĘKSZYĆ I WYMODELOWAĆ OCZY W KILKA MINUT (KROK PO KROKU).

Wiele z nas marzy o długich, gęstych i zalotnych rzęsach. Jeśli matka natura nie obdarzyła Was zbyt hojnie, to możecie zdecydować się na przedłużanie metodą 1:1, przykleić rzęsy na pasku, albo wybrać najłatwiejszą drogę czyli kępki. Wyglądają naturalniej niż całościowe, a aplikacja jest naprawdę banalnie prosta. Kępki do złudzenia przypominają nasze własne rzęsy i jeśli dobrze je przykleicie, to powiększą oko, wymodelują je, przy czym nie będą wyglądać ciężko. Jeśli aplikacja sztucznych rzęs sprawiała Wam problem, to z kępkami na pewno sobie poradzicie. Dziś postaram się Wam w tym pomóc i we współpracy z marką Neicha przygotowałam instrukcję krok po kroku.  Podpowiem też jak prawidłowo ściągać kępki, aby posłużyły nam dłużej. Gotowe? To zaczynamy!


Przetestowałam już sporo różnych zestawów z kępkami i ostatnio bardzo chętnie sięgam po te marki Neicha. Moje ulubione nie mają węzełka czyli małej kropeczki na samym początku. To sprawia, że jeszcze trudniej zlokalizować miejsce przyklejenia takiej kępki, więc całość wygląda naprawdę naturalnie. Te z węzełkiem sprawdzą się przy bardziej intensywnym makijażu oka z grubą, czarną kreską. Wtedy miejsce aplikacji i tak zostanie przykryte przez eyeliner.


Kępka bez węzełka (góra), kępka z węzełkiem (dół)

Kępki to kilka cieniutkich włosków imitujących rzęsy. Są bardzo delikatne i w przeciwieństwie do rzęs na pasku - zupełnie nie czuć ich na oku. To bardzo duży plus, bo całościowe rzęsy potrafią po jakimś czasie drażnić moje oko. Tutaj komfort jest ogromny.

Dobierając pierwsze kępki pamiętajcie, aby nie były zbyt długie. Ja do bardziej wieczorowego makijażu używam dwóch długości  - Short i Medium.  Krótsze przyklejam mniej więcej do połowy górnej powieki od strony wewnętrznego kącika, a dłuższe przy zewnętrznym kąciku. To sprawa, że moja lekko opadająca powieka jest skorygowana, a oko staje się bardziej kocie i wymodelowane. Jeśli decyduję się na przyklejenie kępek w dziennym makijażu, to wybieram jedną długość - short, aby jedynie zagęścić rzęsy w przerzedzonych miejscach. 

Wyjmując kępki z opakowania starajcie się robić to bardzo ostrożnie i łapcie je pęsetą jak najbliżej główki. Ciągnąc niżej możecie uszkodzić rzęsy i albo się rozpadną, albo poskręcają. Kępki Neicha lubię za to, że nie są mocno wklejone do opakowania i łatwo je wyjąć. Z innymi markami bywa różnie i nieraz zmarnowałam kilka kępek, bo trudno było je odczepić od tej plastikowej wkładki.


W poniższym tutorialu użyłam moich ulubionych kępek Neicha - krótszych (short) 304 bez węzełka i dłuższych (306) również bez węzełka. 


Krok 1. Kępki najlepiej przyklejać po wykonaniu makijażu oka, więc robię proste cieniowanie oraz rysuję niezbyt grubą kreskę czarnym cieniem wzdłuż linii rzęs. Kreska jest obowiązkowa, bo mimo, że będziemy starać się nakleić kępki jak najbliżej naszych naturalnych rzęs, to bez niej mogą być widoczne. 

Krok 2. Podkręcam rzęsy zalotką. Kępki są już podkręcone i jeśli nie wywiniemy zalotką naszych naturalnych rzęs, to efekt będzie mało naturalny. To krok obowiązkowy dla dziewczyn, których rzęsy rosną prosto lub w dół. 

Krok 3. Zaczynam od klejenia rzęs w zewnętrznym kąciku oka. Biorę pęsetę i ostrożnie wyciągam nią z opakowania pojedynczą kępkę (nr 306 - combo/knot free). Zanurzam końcówkę w kleju (Neicha Strip Eyelash Adhesive), czekam kilka sekund aż klej będzie mocno lepki i przykładam kępkę jak najbliżej swojej linii rzęs. Najlepiej podążać za kierunkiem wzrostu naszych naturalnych rzęs i tak przykleić kępkę. W zewnętrznym kąciku dodaję 4 kępki średniej długości.


Krok 6. Następnie przyklejam jeszcze 4-5 kępek krótkich (nr 304 - short/knot free). Mieszam te dwie długości, ponieważ chcę delikatnie wydłużyć i unieść zewnętrzny kącik. Aplikując kępki tej samej długości uzyskałabym jedynie efekt powiększenia i otwarcia oka, a nie wymodelowania. Pamiętajcie, aby nie naklejać zbyt dużo rzęs w zewnętrznym kąciku, ponieważ możemy go szybko obciążyć i spowodować efekt opadniętego, zmęczonego oka, a nie o to nam chodzi. Nie przyklejajcie też kępki zbyt blisko wewnętrznego kącika - lepiej wytuszować tam mocniej nasze własne rzęsy. Samo klejenie kępek zajmuje mi nie więcej, niż 5 minut. Szybko dojdziecie do wprawy. 

Krok 7. Na koniec tuszuję rzęsy tak, aby kępki połączyły się z moimi naturalnymi. Dlaczego nie robię tego przed klejeniem kępek? Naturalne rzęsy robią się wtedy grubsze i po przyklejeniu kępek oraz ponownym nałożeniu tuszu nie wygląda to dobrze. Jeszcze raz przyciemniam górną linię rzęs czarnym cieniem i gotowe!

Krok 8 - zmywanie. Jeśli zadbacie o prawidłowy demakijaż, to kępki posłużą Wam na dłużej (u mnie 3-4 aplikacje). Nasączam płatek kosmetyczny płynem micelarnym z Biodermy i przykładam do powieki. Nie trę, ani nie wykonuję żadnych ruchów. Czekam, aż klej się rozpuści. Po około 2 minutkach przeciągam płatkiem lekko w dół - pierwsze kępki powinny się odczepić. Pozostałe bez problemu odrywam palcami, a jeśli będą stawiać opór, to ponownie przykładam wacik z płynem micelarnym. Generalnie nigdy nie zmywam makijażu z kępkami wodą, ani żadnym żelem czy tonikiem, ponieważ wtedy stają się bezużyteczne. Zaczynają się skręcać i dziwnie wyginać. Pamiętajcie, aby delikatnie zdjąć z kępek pozostałość kleju i włożyć je z powrotem do opakowania. Marka Neicha posiada też specjalny zmywacz do kleju i jeśli demakijaż płynem micelarnym jest niewystarczający, to warto się w niego zaopatrzyć.


Na ostatnim selfie z Insta możecie zobaczyć jak wyglądają kępki nr 304 i 306. Przykleiłam ich trochę mniej, niż w powyższym tutorialu, ale i tak dodały ładnej objętości. Kępki fantastycznie "otwierają" oko i sprawiają, że oczy stają się większe oraz mają bardziej migdałowy kształt. Uwielbiam je za to, że nie przytłaczają spojrzenia i są łatwe w aplikacji. Jeśli chcecie uzyskać bardziej wieczorowy efekt, to możecie przykleić dwa rzędy kępek, albo wybrać te gęste  (nr 312 Extra Long). Ja trzymam je na specjalne okazje - wyglądają na oku lepiej, niż rzęsy na pasku Ardell Demi Wispies. Kępki Neicha kupicie tutaj klik. 


Co myślicie o kępkach - przyklejacie, czy wolicie rzęsy na pasku? Jeśli macie jakieś pytania, to postaram się pomóc. 

Zapraszam też na mój INSTAGRAM @kosmetycznahedonistka 

JESIENNA WISHLISTA: KINDLE, DZIENNIK BRIDGET JONES 3, MAC VELVET TEDDY, CZARNA RAMONESKA I INNI.

Wprawdzie do astronomicznej jesieni jeszcze daleko, ale klimat za oknem wyraźnie sugeruje, że czas zacząć się do niej powoli przygotowywać. Na mojej zakupowej liście znalazło się kilka rzeczy, które w dzisiejszym wpisie chciałabym Wam nieco przybliżyć. Zapraszam do dalszego czytania i koniecznie dajcie znać co Wy macie w planach!




CZARNA RAMONESKA
Kurtki o takim kroju to podstawa mojej garderoby. Mam ich w swojej szafie kilka, ale większość jest już znoszona i nie leży tak dobrze, jak kiedyś. Zakup porządnej, dopasowanej ramoneski to nie lada wyczyn i mam z tym taki sam problem, jak ze znalezieniem idealnych dżinsów! Za swoją wymarzoną ramoneską najlepiej rozejrzeć się właśnie teraz, bo później wszystko jest już mocno przebrane. Ciekawe modele widziałam w H&M (na zdjęciu) oraz w Stradivariusie. Planuję zajrzeć także do Mango i Top Shop-u.


OKULARY RAY-BAN WAYFARER 2140 
Kiedyś na Instagramie "chwaliłam się" Wam, że moje Ray-Bany uległy małemu wypadkowi i przejechałam po nich samochodem [sic!]. Oprawki są w stanie idealnym, ale szkła oczywiście pękły. Nie mam chyba szczęścia do tego modelu, bo poprzednie również straciłam w podobnych okolicznościach. Były to moje ulubione okulary, które jako jedyne mogłam nosić cały dzień bez odczuwania żadnego dyskomfortu. Aktualnie w sklepach jest na nie spora obniżka, więc planuję je kupić ponownie. Mam nadzieję, że tym razem nie skończą tak tragicznie.


BLUZKA ZE STÓJKĄ/PÓŁGOLF
Cieszę się, że w aktualnych kolekcjach sieciówek są obecne tzw. półgolfy. Od zawsze byłam ich ogromną fanką. Świetnie wyglądają wpuszczone w ołówkową spódnicę lub dżinsy i lubię je też zestawiać z czarną ramoneską. Model ze zdjęcia w kolorze khaki pochodzi ze sklepu Stradivarius i planuję kupić właśnie ten odcień oraz czerń. Biel jest niestety zbyt prześwitująca i będę musiała poszukać gdzieś indziej.


CZYTNIK E-BOOKÓW/KINDLE
Jesień to doskonały czas do nadrobienia książkowych zaległości. Czy jest coś lepszego od zaszycia się pod kocykiem, z gorącym kakao i dobrą książką? Nieeee :-) Przyznam, że dotychczas byłam miłośniczką książek w wersji papierowej. Nic nie może równać się z tym specyficznym zapachem druku i szelestem kartek. Niestety mój regał nie jest z gumy i zaczyna boleśnie odczuwać nadmiar zgromadzonych książek. Po długim namyśle jestem zdecydowana kupić czytnik e-booków i mój wybór najprawdopodobniej padnie na Kindle. Dziewczyny, dajcie znać jaki konkretnie model polecacie, bo chciałabym kupić coś sprawdzonego.


CZARNE, KLASYCZNE BOTKI
I tym razem tegoroczne kolekcje pozytywnie zaskakują. Niezwykle podobają mi się takie klasyczne, czarne botki na grubym, stabilnym słupku, bez żadnych ozdób. W sklepach jest spory wybór, a ja upatrzyłam już sobie te z Top Shop. Są po prostu idealne!


DZIENNIK BRIDGET JONES 3
Wprost nie mogę się doczekać nowej części Bridget Jones, na którą planuję wybrać się już 13 września (Multikino). Uwielbiam filmową Bridget i jestem ciekawa jak potoczą się jej dalsze losy. Zapowiedź wygląda bardzo interesująco i mam nadzieję, że nie są to wszystkie najlepsze sceny z filmu. Tak czy inaczej mam wielką sympatię do postaci wykreowanej przez Renee Zellweger, której chyba nie da się nie lubić :-) Zerknijcie sobie na trailer i dajcie znać czy planujecie zobaczyć "Bridget Jones's Baby".



TOREBKA ZARA
Podczas mojej ostatniej wizyty w Zarze wpadła mi w oko mała, piękna torebka w kolorze czerwonym. Początkowo zastanawiałam się nad czarną, ale mam już sporo tego typu torebek w swojej kolekcji. Czerwona będzie świetnie kontrastować z jakimś czarnym, prostym zestawem.


CZARNY PASEK
Mój stary pasek od spodni z Wittchen jest już mocno sfatygowany, więc planuję zakup nowego. Służył mi dosyć długo i byłam z niego bardzo zadowolona. Podoba mi się noszenie tego typu pasków do zwykłych dżinsów + półgolf, o którym pisałam wcześniej.


EKO-SKÓRZANA, OŁÓWKOWA SPÓDNICA
Mam już jedną w swojej szafie, ale nie jest tak dobrze dopasowana, jakbym sobie tego życzyła. Marzy mi się taka, która nie będzie krępować ruchów i chyba znalazłam coś takiego w sklepie Orsay. Lubię takie eko-skórzane "doły" w duecie z zamszowymi botkami i to moje ulubione, jesienne połączenie.


POMADKA MAC VALVET TEDDY
Ostatnio bardzo gustuję w odcieniach brązu na ustach, a ta pomadka Mac w kolorze Velvet Teddy wydaje się być idealna. Muszę ją koniecznie zobaczyć na żywo, ale po wielu zdjęciach w internecie jestem praktycznie pewna tego zakupu. 


KONTURÓWKA LOVELY PERFECT LINE
Odcień numer 1 jest moim absolutnym faworytem jeśli chodzi o konturówki do ust. Idealna, kremowa konsystencja, trwałość i matowe wykończenie za naprawdę niską cenę. Chcę wypróbować też inne kolory - trochę szkoda, że w kolekcji są jeszcze tylko dwa. Mam nadzieję, że gama się wkrótce trochę poszerzy, bo sama formuła jest rewelacyjna.


PALETA CIENI MAKEUP REVOLUTION CHCOCOLATE VICE
Cienie Makeup Revolution zawsze pozytywnie zaskakują swoją jakością. Aktualnie poluję na nową paletkę Chocolate Vice, która jest połączeniem pięknych, ciepłych brązów, ceglanych czerwieni i złota. Takie kombinacje są wręcz stworzone dla dziewczyn o zielonych i niebieskich oczach, chociaż brązy i złoto to na tyle uniwersalne kolory, że każda z nas znajdzie tu coś dla siebie. 


Dziewczyny, a co jest na Waszej jesiennej wishliście? 

Zapraszam też na mój Instagram @kosmetycznahedonistka 

6 KOSMETYCZNYCH HITÓW SPRZED LAT DO KTÓRYCH WRÓCIŁAM (I SĄ TAK SAMO DOBRE!)

Lubię po latach wracać do pewnych produktów, aby sprawdzić, czy nadal są tak samo dobre, jak kiedyś. Do takiego "kosmetycznego archiwum" zaglądam także z czystego sentymentu, szczególnie w przypadku perfum. Dziś napiszę Wam o kilku "oldskulowych" produktach, których używałam kilka, a nawet kilkanaście lat temu. Nie dość, że nadal są dostępne w sprzedaży, to jeszcze w dalszym ciągu sprawują się świetnie! Ciekawe? Zapraszam do dalszego czytania. 



Markę Oriflame kojarzę przede wszystkim z tymi owalnymi, różowymi słoiczkami, które stały w naszej łazience. Moja mama była wtedy konsultantką i sama bardzo lubiła ich kosmetyki. Były dostępne tylko w sprzedaży katalogowej i to sprawiało, że uchodziły za bardziej pożądane, niż te z drogerii. Pamiętam ten piękny zapach kremów, które już jako dziecko podkradałam z maminej kosmetyczki i malutki balsam o nazwie Tender Care Protective Balm. Kiedy byłam chora, to smarowałam sobie tym balsamem okolice pod nosem, aby złagodzić podrażnienia. Był niezastąpiony zimą, na totalnie spierzchnięte i wysuszone usta. Dziś nadal go używam i jest naprawdę świetny. Mimo, że w składzie nie ma nic ciekawego, bo to głównie wazelina i parafina, to genialnie radzi sobie z takim ekstremalnie przesuszonym i podrażnionym miejscem. Dla mnie jest wprost niezastąpiony na podrażniony nos podczas kataru.


Kilka lat temu do sprzedaży weszły pomadki Chanel Rouge Coco Shine. Dostałam wtedy jedną na urodziny i totalnie przepadłam. Bardzo różniła się jakością od tych, które były dostępne w drogeriach - nawilżała usta i wydobywała ich naturalne piękno. Lubiłam ją za to, że nie dawała mocnego, nachalnego koloru, więc mogłam jej używać nawet idąc do szkoły. Ostatnio postanowiłam sprawdzić czy nadal Rouge Coco Shine będą mi pasować i zamówiłam pierwszy odcień o nazwie 91 Boheme. To ciepła czerwień, która idealnie współgra z lekko opaloną skórą. Mimo, że jest dosyć odważnym kolorem, to balsamowa formuła pomadki daje półtransparentne wykończenie. Kolor równomiernie rozkłada się na ustach, a komfort noszenia jest niesamowity. Pozytywnie zaskoczona tym odcieniem postanowiłam zamówić kolejny i tym razem padło na brąz 67 Deauville. Takiego koloru szukałam od dawna! To ciemny, kakaowy brąz, który fantastycznie podbija biel zębów i prezentuje się niezwykle elegancko, szlachetnie. Można powiedzieć, że to bardzo niebanalny odcień, idealny dla dziewczyn o ciemnej karnacji. Wiem, że pomadki Chanel to większy wydatek, ale uważam, że są absolutnie warte swojej ceny. Jeśli potrzebujecie pomadki na co dzień, która nie będzie dawała intensywnego, kremowego koloru, a jedynie w zdrowy, szlachetny sposób podkręci wygląd ust, to polecam. Bardzo ładnie komponują się z formalnym ubiorem (biała koszula, czarna spódnica, żakiet). Całkiem możliwe, że zdecyduję się na inne odcienie, ponieważ jestem pod wrażeniem tej lekkiej formuły. 


Perfumy, których używałam jako nastolatka to Perceive z Avon. Niezwykle miło było do nich wrócić po latach. Przywołały bardzo przyjemne wspomnienia, jak to perfumy mają w zwyczaju i chociaż mój gust zapachowy poszybował w trochę inną stronę, to nadal są mi bliskie. Muszę przyznać, że nie straciły na swojej intensywności, a sam zapach zupełnie się nie zmienił, a z tym bywa różnie. Jak na wodę perfumowaną w niewysokiej cenie, to są bardzo trwałe i u mnie utrzymują się wiele godzin. To jeden z tych aromatów, który wąchany prosto z flakonika pachnie raczej banalnie i alkoholowo, ale na skórze jest bardzo oleisty i nabiera intensywności. 


Ostatnio na Instagramie wspominałam Wam, że moim aktualnie ulubionym podkładem jest Estee Lauder Double Wear, który lubię czasem mieszać z Ireną Eris Provoke Matt. Podkładu EW używała moja mama, a później i ja postanowiłam spróbować. Lubiłam go do czasu, bo później bardzo pogorszył stan mojej cery. Miałam wtedy duże problemy z trądzikiem (o tym, jak go pokonałam pisałam TUTAJ klik), więc tego typu podkład był raczej przysłowiowym "gwoździem do trumny". Teraz, kiedy borykam się już raczej ze sporadycznymi niespodziankami sprawdza się naprawdę rewelacyjnie. Lubię go używać latem, kiedy oczekuję od podkładu większej trwałości. Ten jest zastygający i nie ma sobie równych pod tym względem. Spotkałam się z opiniami, że tworzy efekt maski, ale ja nic takiego nie zauważyłam. Myślę, że to kwestia złego doboru odcienia lub zbyt dużej ilości aplikowanej na skórę. Ja potrzebuję kropelki wielkości zielonego groszku i dokładam jedynie tam, gdzie przebijają jakieś przebarwienia. Nie bez znaczenia jest też typ naszej skóry i jej stan wyjściowy. To podkład, do którego wróciłam po wielu latach i nie żałuję. Szkoda tylko, że nadal nie ma pompki, co przy podkładzie tej klasy jest małym nieporozumieniem. 


Tusze z Maxfactor były kiedyś niesamowicie popularne. Ja nigdy nie przepadałam za tą klasyczną wersją (w granatowym opakowaniu ze złotymi napisami), ale ta podkręcająca Curved Brush Volue & Curl zawsze spisywała się u mnie wzorowo. Tusze niestety mają to do siebie, że producenci bardzo często zmieniają ich formułę i nie są już tak dobre, jak kiedyś. W tym przypadku nic się nie zmieniło i cieszę się, że do niego wróciłam. Podoba mi się ta wygięta szczoteczka z włoskami, która rozdziela rzęsy, ale nie sprawia, że są tak "pajęczo" podkreślone. Nadaje im puchatego wyglądu, a ja bardzo lubię taki efekt. Co więcej, tusz podtrzymuje skręt zalotki.


Zalotka. Kilkanaście lat temu podkradałam ją mamie i zawsze bardzo podobał mi się ten efekt wywiniętych rzęs. Kiedy mamuśka dowiedziała się o tym, że używam jej zalotki, to nastraszyła mnie, że rzęsy zrobią się słabe i wypadną. Postanowiłam skończyć z tym podkradaniem, ale na szczęście później przekonałam się, że odpowiednia zalotka nie zrobi mi krzywdy. Do regularnego podkręcania wróciłam całkiem niedawno i nie wyobrażam sobie codziennego makijażu bez zalotki. Kiedyś zapomniałam jej spakować do kosmetyczki i nie mogłam się przyzwyczaić do rzęs bez tego podkręconego efektu.  Moja ulubiona jest z Inglota (z tej bardziej profesjonalnej serii) i bardzo ją polecam. Można wymieniać gumki, które po jakimś czasie się zużywają, więc taka zalotka posłuży nam latami. 

Macie takie oldskulowe kosmetyki, do których wróciłyście po latach i nadal jesteście z nich zadowolone? A może coś Was bardzo zawiodło i nie jest już tak dobre, jak kiedyś? Czekam na Wasze komentarze :-) 

Zapraszam też na mój Instagram @kosmetycznahedonistka 


JAK DBAĆ O WŁOSY I NIE ZWARIOWAĆ? PROSTY PLAN PIELĘGNACYJNY NA ŁADNIEJSZE WŁOSY W 30 DNI.

Na blogu powstało dotychczas wiele poradników na temat tego jak dbać o włosy. Dzielę się z Wami moimi pielęgnacyjnymi sposobami i często próbuję doradzić w komentarzach, jeśli macie jakiś "włosowy" problem. Mimo to wiele z Was ma trudności w odnalezieniu się w tym pielęgnacyjnym gąszczu i pytacie od czego zacząć oraz jak to wszystko rozsądnie rozplanować. Wcale się Wam nie dziwię, bo początki zawsze są trudne, również w przypadku dbania o włosy.  Dziś przychodzę z małą pomocą i mam nadzieję, że od teraz bycie włosomaniaczką będzie o wiele łatwiejsze :-) W dalszej części dzisiejszego wpisu znajdziecie podstawowy i uniwersalny plan na ładniejsze włosy w 30 dni, więc zapraszam do czytania dalej.

Wszystkie punkty są ułożone według kolejności wykonywania - to takie małe pielęgnacyjne "krok po kroku". To jeszcze bardziej ułatwi Wam sprawę :-)

1.  OLEJOWANIE JEDNYM OLEJEM  |  przed każdym myciem, najlepiej na całą noc
_________
Nie jestem w stanie zliczyć ile olejów już "przerobiłam". Moje włosy je uwielbiają i żadna odżywka nie jest w stanie ich uratować tak, jak robi to prawidłowo dobrany olej. Właśnie, tylko jak go odpowiednio dopasować? Często kierujecie się porowatością Waszych włosów, ale sama jestem żywym przykładem, że to nie do końca się sprawdza. Metoda prób i błędów jest chyba najlepszym rozwiązaniem. Pamiętajcie jednak, aby nie stosować różnych olejów na raz, bo wtedy nie dowiecie się co tak naprawdę działa, a co nie. Lepiej wybrać jeden olej o niewielkiej pojemności i zobaczyć jak się sprawdzi. Jeśli chcecie zacząć olejowanie to:

# najlepszy na początek jest olej kokosowy, nierafinowany. To od niego większość osób zaczyna swoją przygodę z olejowaniem i kiedy się nie sprawdza, to zupełnie porzucają ten pomysł twierdząc, że to nie dla nich. U mnie również się nie sprawdził, chociaż teoretycznie mam włosy niskoporowate, więc powinien być ok. Wiem jednak, że statystycznie wiele osób go chwali, więc warto spróbować szczególnie, że jest bardzo łatwo dostępny. Jeśli w ciągu 2 tygodni nie zauważycie efektów, zmieńcie go na inny. Na szczęście zastosowań oleju kokosowego jest mnóstwo i na pewno zużyjecie go do innych rzeczy. Godny polecenia jest ten marki enerBio, dostępny w Rossmannie. 

# olej awokado - fantastycznie zmiękcza i dociąża moje włosy. Do niedawna ulubieniec pośród wszystkich olejów. Warto wypróbować ten od Delawell z Hebe.

# dosyć uniwersalny jest też olej ze słodkich migdałów i sama go aktualnie używam. Napisze Wam o nim w najbliższym, włosowym wpisie, bo zasługuje na osobną notkę. 


Możecie oczywiście wykorzystać praktycznie każdy olej i niektóre osoby są zadowolone nawet ze zwykłej oliwy z oliwek. Olejowanie najlepiej robić na noc, kiedy wiecie, że rano włosy będą myte. Olej warto nakładać zaczynając na wysokości brody, dokładnie go wetrzeć, przeczesać włosy grzebieniem i zapleść w warkocz lub kok. Jeśli nie lubicie nocnego olejowania, to wystarczy też 1-2 godziny przed każdym myciem. Ważna jest to systematyczność i jeśli będziecie to robić regularnie (przed każdym myciem), pierwsze efekty pojawią się już po 30 dniach. 



2. ZMIEŃ SZAMPON NA DELIKATNIEJSZY  |  mycie co drugi dzień
_________
Kiedyś używałam różnych, drogeryjnych szamponów. Kupowałam to, co akurat wpadło mi w oko podczas drogeryjnych wojaży i wierzyłam w hasła z opakowań. "Efekt XXL", "spektakularny blask", "miękkość od pierwszego użycia" - to slogany, którymi kierowałam się w wyborze szamponu. Na swojego ulubieńca trafiłam zupełnie przypadkowo i okazał się nim szampon dla dzieci Babydream. Warto używać takich delikatnych produktów, bo nasze włosy nie potrzebują aż tak dużej dawki chemii. Często narzekacie, że szampony dla dzieci plączą Wam włosy i to całkiem normalne, dlatego warto po każdym myciu trzeba nałożyć odżywkę. Jeśli włosy są oklapnięte u nasady, to skórę głowy umyjcie jakimś bardziej oczyszczającym produktem, a jedynie na długości użyjcie tego delikatniejszego szamponu. Takie dwu-produktowe mycie sprawdza się u mnie rewelacyjnie. Włosy szybko się Wam odwdzięczą i nie będą tak przesuszone jak kiedyś. Jak często myć włosy? To kwestia indywidualna, ale najlepiej robić to co drugi dzień. Na skórze głowy zbierają się zanieczyszczenia, które trzeba systematycznie usuwać, bo mogą powodować łupież, wypadanie lub spowalniać wzrost włosów. 


3.  ZRÓB PEELING SKÓRY GŁOWY  |  raz na dwa tygodnie
_________
Skóra głowy również potrzebuje złuszczania, aby pozbyć się pozostałości po lakierach, odżywkach, czy wcierkach. Jeśli macie problem z nawracającym łupieżem, swędzeniem czy nadmiernym przetłuszczaniem i nic nie pomaga, to być może peeling będzie zbawienny. Genialnie poprawia krążenie i sprawia, że włosy mogą  rosnąć szybciej.  Ja robię go raz na dwa tygodnie. Mieszam wtedy 2 czubate łyżki cukru z szamponem Babydream i masuję skórę głowy przez około 5 minut. Następnie spłukuję i jeszcze raz myję odrobiną szamponu. Przy długich włosach jest dosyć ciężko dotrzeć we wszystkie zakamarki, ale dojdziecie do wprawy. Do peelingu skóry głowy najlepiej wykorzystać bardzo delikatny szampon.


4. POZNAJ POTRZEBY SWOICH WŁOSÓW I ZAINWESTUJ W DOBRĄ ODŻYWKĘ  | nakładaj po każdym myciu
_________
Jeśli chcecie tak naprawdę zadbać o włosy, to nie ma wymówek i po każdym myciu trzeba nałożyć odżywkę lub maskę. Wiem, że każda poranna minuta jest cenna, ale systematyczność to klucz do poprawy kondycji naszych włosów. Niezwykle ważne jest też poznanie ich potrzeb i początkowo może się to wydawać trudne. Wskażę trzy proste, podstawowe zasady, jakimi warto się kierować:

# jeśli włosy są suche, sztywne, szorstkie, sianowate i matowe - unikaj odżywek/masek z proteinami mlecznymi (np. Kallos Milk), keratyną (L'oreal Pro Keratin), jedwabiem (CeCe Med Silk) czy proteinami pszenicznymi (Logona). One jeszcze bardziej usztywniają włosy, przez co można mieć odczucie pogorszenia ich kondycji. Lepiej powstawić na maskę na bazie olejów (np. Kallos Blueberry z olejem awokado). To one nadadzą włosom pożądaną miękkość, gładkość i blask. Efekty powinny się pojawić po 2 tygodniach od przestawienia się na inny rodzaj pielęgnacji (przy założeniu, że myjecie włosy co drugi dzień).

# jeśli włosy są obciążone, oklapnięte, strączkują się, są tłuste, ciężkie i bez życia - unikaj silikonów w składach odżywek i wprowadź do pielęgnacji odrobinę protein. Wszystkie odżywki na bazie keratyny, jedwabiu, protein mlecznych czy pszenicznych są mile widziane (np. te, które wymieniłam wyżej). To sprawi, że włosy staną się lżejsze i bardziej puszyste oraz podatne na stylizację. Z odżywkami na bazie protein nie warto przesadzać i używałabym ich tylko do momentu wizualnej poprawy stanu włosów. Później można wrócić do produktów na bazie olejów, albo tych łączonych (proteiny+oleje). 

# jeśli potrzeby włosów są trudne do rozpoznania (bo i tak może się zdarzyć) to dobrym pomysłem jest pielęgnacja łączona czyli odżywki emolientowo-proteinowe. Sposobem na małą oszczędność jest kupno jednej odżywki na bazie oleju i jednej na bazie protein oraz łączenie ich ze sobą w proporcji 1:1. Odsyłam Was do wpisu na temat ZRÓWNOWAŻONEJ PIELĘGNACJI, bo tam podawałam też konkretne odżywki, które mają w składzie proteiny, emolienty i humektanty klik. 



5. JEDNA WCIERKA JEŚLI CHCESZ POBUDZIĆ WŁOSY DO SZYBSZEGO WZROSTU LUB WZMOCNIĆ CEBULKI | wcieraj codziennie
_________
Nie zawsze używanie wcierek jest uzasadnione. Jeśli skóra głowy jest w dobrej kondycji czyli nie swędzi, nie ma na niej łupieżu, a włosy nie wypadają, to nie ma większej potrzeby do używania konkretnej wcierki. Jeśli jednak chciałybyście wzmocnić cebulki i sprowokować włosy do szybszego wzrostu, to polecam wcierkę z kropli żołądkowych, która stała się prawdziwym hitem i pisałam o niej tutaj klik. A jeśli borykacie się z jakimiś problemami skóry głowy, to tutaj klik polecałam kilka dobrych wcierek, które mogą pomóc. Wybierzcie jedną i stosujcie codziennie, nawet na nieumyte włosy. Jeśli nie przyniesie oczekiwanego efektu po 2 tygodniach, zmieńcie na inną.


6.  JEDNO, SILIKONOWE SERUM | nakładaj po zmyciu odżywki i po wysuszeniu włosów
_________
Silikony nie są takie złe. Ja nie wyobrażam sobie odpowiedniej ochrony przed działaniem ciepła suszarki, słońca czy uszkodzeniami mechanicznymi bez silikonowego serum. Używam go na zakładkę (moja robocza nazwa:-) czyli najpierw wcieram niewielką ilość w osuszone ręcznikiem włosy po umyciu, a następnie jeszcze trochę po wysuszeniu suszarką. Nigdy nie nakładam takiego serum przy nasadzie włosów - zaczynam od końcówek i przesuwam się lekko w górę. To sprawia, że moje włosy są gładkie, dociążone i nie puszą się w ciągu dnia. Serum dodaje też ładnego połysku. Uwaga na ilość - mniej znaczy więcej, bo mimo, że to tzw. suche oleje, to i tak można z nimi przesadzić. O moich ulubieńcach pisałam TUTAJ klik. 


7. ZREZYGNUJ Z AGRESYWNEJ STYLIZACJI NA RZECZ TEJ DELIKATNIEJSZEJ
_________ 
I ta nieszczęsna stylizacja, bez której wiele z nas nie może się obyć. Prostownica i lokówka? Niestety bardzo niszczą włosy i każdy, pielęgnacyjny plan czy też najdroższe kosmetyki nie pomogą. Wiem, że ciężko ot tak wyrzucić do kosza te wszystkie stylizatory, ale jest alternatywa. Zamiast prostownicy polecam suszarkę z obrotową, z okrągłą szczotką, a zamiast lokówki - termoloki. Efekt będzie podobny, ale skala zniszczeń o wiele mniejsza. Ja osobiście uwielbiam swoje włosy po wyciągnięciu na okrągłej szczotce, bo w ciągu dnia się nie puszą i są bardzo gładkie. A fale po termolokach możecie zobaczyć poniżej. Jeszcze łagodniejsze są gąbczaste papiloty, ale niestety trwałość takich loków/fal jest o wiele krótsza. Z suszarki sama nie jestem w stanie zrezygnować, ale nie widzę jakiegokolwiek negatywnego wpływu związanego z jej stosowaniem. Nie dajmy się zwariować - włosy prócz tego, że mają być zdrowe powinny ładnie wyglądać i być naszą ozdobą. Rezygnując ze stylizacji będziemy wiecznie niezadowolone z naszego wyglądu, a to nie sprzyja kontynuowaniu systematycznej pielęgnacji. Podsumowując - stylizacja na tak, ale łagodniejszymi metodami.


8. COŚ OD ŚRODKA | codziennie
_________
Punkt zupełnie opcjonalny, bo jeśli dobrze się odżywiacie (a o tym co jeść, aby mieć ładne włosy pisałam TUTAJklik), to nie ma potrzeby suplementacji. Ja jednak widzę pozytywne efekty picia oleju lnianego o którym powstał osobny wpis tutaj klik. Piję dwie łyżki każdego dnia i co jakiś czas powtarzam kurację. Taka porządna dawka kwasów omega jest zawsze mile widziana nie tylko dla zdrowia włosów. Możecie też suplementować biotynę, bo jej niedobór może się poważnie odbijać na włosach.

I na koniec mała "ściągawka" z podsumowaniem tego bardzo prostego, podstawowego planu pielęgnacji. Możecie (a nawet powinnyście) go do siebie dostosować, ale trzymajcie się podstaw, które zawarłam w dzisiejszej notce. Jeśli będziecie sumienne, to poprawę w kondycji włosów zobaczycie już po 30 dniach. Mimo, że plan jest łatwy do zapamiętania, to możecie go wydrukować i powiesić w widocznym miejscu. Będzie takim małym motywatorem i przypominajką dla leniuchów. 
Dziewczyny, często piszecie, że moje włosowe porady są pomocne i to dla mnie naprawdę fantastyczna wiadomość. Łączy Was jedno - wszystkie zgodnie twierdzicie, że poprawa stanu włosów wymaga czasu. Nic nie dzieje się od razu, ale systematyczność popłaca. Trzymam za Was kciuki i mam nadzieję, że wkrótce zameldujecie o kolejnych, pozytywnych efektach. Jeśli macie jakieś pytania, to oczywiście postaram się pomóc. Więcej informacji na temat pielęgnacji i stylizacji włosów znajdziecie w tutaj klik. 


Zapraszam też na mój Instagram @kosmetycznahedonistka 

PORTFEL MICHAEL KORS - HIT CZY KIT?

Wybór portfeli od zawsze był dla mnie małym problemem. Nowy model kupowałam średnio co pół roku, bo poprzednik był już mocno zniszczony. Zakupy były zazwyczaj spontaniczne i decydowałam się na to, co akurat wpadło mi w oko w sieciówce. Od dłuższego czasu miałam ochotę na portfel Michael Kors Jet Set Travel, aż w końcu stałam się jego posiadaczką. W dzisiejszym wpisie odpowiem na pytanie czy było warto i jakie są jego plusy oraz minusy. Jeśli nosicie się z zamiarem zakupu nowego portfela, to zapraszam do dalszego czytania. 


Portfele nie mają ze mną lekko. Nie jestem typem kobiety, która ma wszystko wspaniale posegregowane w torebce. To znaczy mam, ale tylko przez pierwsze kilka dni po dokonaniu gruntownych porządków. Później to wszystko zaczyna żyć własnym życiem i zawartość mojej torby to jedna wielka niespodzianka. Najgorsze są luźno wrzucone klucze, albo inne bardziej chropowate elementy, które potrafią zarysować wszelkie skórzane akcesoria.

To własnie dlatego na celowniku od dawna miałam portfel MK, bo jest wykonany ze skóry saffiano, którą bardzo cenię za wytrzymałość. Trudno ją zarysować czy uszkodzić, poza tym nie wypycha się i nie flaczeje. Tego typu tworzywo ma swoich zwolenników i przeciwników, natomiast dla osób, które na co dzień nie obchodzą się ze swoim portfelem jak z jajkiem, to będzie świetny wybór. 



Nie bez znaczenia jest też kolor - potrzebowałam czegoś czarnego, najlepiej ze złotymi dodatkami. Powoli wyrosłam z tych wszystkich kolorowych portfelików, które niezbyt pasowały do równie kolorowych torebek. Czarny wygląda niezwykle elegancko, klasycznie i jest ponadczasowy. Ma też odpinany pasek, który możemy założyć na nadgarstek, kiedy wychodzimy do sklepu tylko z portfelem. 



Oczywiście najważniejsza jest funkcjonalność i decydując się na zakup właśnie tego portfela chciałam, aby było tu także miejsce na telefon. Cały czas dążę do zminimalizowania ilości rzeczy, jakie noszę codziennie w torbie, więc portfel, który jest jednocześnie takim etui na telefon, to genialny pomysł. 

W środku znajdziemy miejsce na 3 karty/dokumenty, jedną, większą zakładkę (np. na karty lojalnościowe) i dwie przegródki na banknoty, których zwykle nie noszę ze sobą, ponieważ częściej korzystam z karty płatniczej. Natomiast zawsze staram się mieć kilka groszy w bilonie, bo drobne przydają się w parkometrach. O ile portfel mieści sporą ilość papierowej gotówki, to wydobycie bilonu może być problematyczne. Ładując tam dużo monet portfel będzie się brzydko wypychał - to spory minus. Cytuję moją sporo młodszą kuzynkę: "za mało miejsca na drobny hajs". Coś w tym jest :-)




Portfel jest bardzo starannie wykonany, suwak chodzi niezwykle płynnie, nie wystają żadne nitki na szwach i nie zauważyłam żadnych uszkodzeń po blisko rocznym użytkowaniu. W zasadzie wygląda tak, jak na początku mimo, że obchodzę się z nim dosyć nieostrożnie. Jestem też bardzo zadowolona z tej wersji kolorystycznej, bo podejrzewam, że gdybym zdecydowała się na jasny odcień, to portfel aktualnie byłby w gorszym stanie. Nie jest to mały wydatek, ale biorąc pod uwagę ilość tańszych portfeli, jakie zdążyłabym w tym czasie zniszczyć, to z pewnością wychodzę na tak zwany plus. O dodatkach Michael Kors powiedziano już bardzo wiele - ma swoich zagorzałych zwolenników i równie wiernych hejterów, natomiast z pewnością należy docenić jakość tych wyrobów. Nie są też zbytnio przekombinowane i trafiają w mój gust. W tej cenie to jedna z lepszych opcji. Jeśli nie MK, to warto celować też w DKNY. Są do siebie bardzo podobne pod względem wizualnym i jakościowym. 

Ten model może nie przypaść Wam do gustu, jeśli lubicie ładnie wyeksponowane karty płatnicze i lojalnościowe, ponieważ tutaj są dostępne jedynie trzy przegródki + jedna zbiorcza. Będziecie nim również zawiedzione wówczas, gdy nosicie dużo drobnych. Ostatnim minusikiem może być też cena - ja na Zalando po rabacie zapłaciłam za niego około 350 zł. Jeśli jednak te trzy kwestie nie są dla Was ważne, to z całego serca polecam. Aktualnie zakupiłam go również dla mamy i także jest zadowolona. 

Dajcie znać czy wolicie zainwestować w jeden, droższy portfel czy kupujecie te tańsze. Może macie jakieś swoje ulubione marki? 

Zapraszam też na mój Instagram @kosmetycznahedonistka 

ULUBIEŃCY SIERPNIA: PASTA CREST, KODY RABATOWE PICODI, ZEGAREK MVMT, HANNA BAKUŁA I INNI + JEDEN BUBEL.

Chciałabym uniknąć tego standardowego stwierdzenia, że kolejny miesiąc minął w okamgnieniu, ale faktycznie tak było. Szkoda, że tegoroczne lato nad morzem nie było tak udane, jak oczekiwałam. Pozostaje mieć nadzieję, że za rok będzie trochę lepiej :-) Na mojej liście ulubieńców pojawiło się kilka ciekawych produktów, o których przeczytacie w dalszej części dzisiejszego wpisu. Wspomnę o najlepszej masce do włosów, stronie ze zniżkami na zakupy i książce, którą przeczytałam już drugi raz. Jest też jeden kosmetyczny niewypał, więc zapraszam do czytania.



Zacznę od czegoś, co planowałam kupić już od dawna i wspominałam Wam o tym TUTAJ klik. Nie wyobrażam sobie codzienności bez muzyki i głośnik Marshall Acton to naprawdę genialny wybór. Aż nie do wiary jak dobra jakość dźwięku wydobywa się z tego malucha :-) Zdecydowany ulubieniec i to nie tylko sierpnia, ale ostatnich miesięcy. Słuchanie Eski Rock (którą również uwielbiam) i mojej ulubionej muzyki na Spotify to teraz wyższy poziom przyjemności!


Ulubionym, letnim dodatkiem okazał się zegarek z MVMT z perłową tarczą. Jego kremowy pasek i opalizująca tarcza w połączeniu ze złotymi elementami bardzo ładnie współgra z opalenizną, więc nosiłam go praktycznie codziennie. Po roku nie widać na nim żadnych śladów użytkowania i ogólnie jest bardzo solidnie wykonany. Lubię łączyć zegarki z różnymi bransoletkami - ta ze zdjęcia jest marki The Peachbox. 


Kiedy decyduję się na zakup w sieci, to zawsze szukam kodów zniżkowych. Często udaje mi się upolować jakąś rzecz ze sporym rabatem, albo darmową przesyłką. Portfel Michael Kors, o którym pisałam Wam wczoraj kupiłam z kodem na -10%. Najwięcej zniżek oferuje www.picodi.com/pl (dawne kodyrabatowe.pl). Znajdziecie tam mnóstwo cenowych okazji do takich sklepów jak Douglas, Empik, Gino Rossi czy Wittchen. Warto zaglądać, bo zniżki zazwyczaj są na poziomie 20%, ale niektóre kupony mają czasowe ograniczenia i szybko wygasają  :-)

Jakiś czas temu na blogu ukazał się wpis "3 zaskakujące produkty, które powinnaś wypróbować jeśli..." i tam polecałam paski wybielające zęby Crest 3d Whitestrips. Od tej pory praktycznie codziennie dostaję od Was zapytania o to gdzie można je zamówić. Niestety są bardzo trudno dostępne i sama mam z tym problem, bo nie chciałabym się naciąć na podróbkę. Małą alternatywą jest pasta tej samej marki Crest 3D White, którą można spotkać w wielu sklepach internetowych.Większość past, które znajdziemy w drogeriach ma działanie wybielające, ale ta robi to naprawdę zauważalnie. Poza tym jest bardzo odświeżająca i po prostu musiała wylądować w ulubieńcach. 

Kredki Nabla Brow Divine totalnie zawładnęły moim makijażem brwi. Dają bardzo naturalny efekt i aktualnie używam koloru Venus na początku brwi, a Jupiter na końcówce. Powstał o nich osobny wpis, więc odsyłam TUTAJ klik
Pozostając w temacie makijażu, to w sierpniu najczęściej używałam lekkich matów od IsaDora Twist-Up Matt Lips w naturalnych, brudno-różowych odcieniach. Moi ulubieńcy to 49 Bare 'N Beautiful oraz 69 Nude Rose. Świetnie pasuje do nich konturówka Lovely Perfect Line w numerku 1. Chętnie sięgałam też po pomadkę Clinique Pop 07 Sugar Plum Pop. Wszystkie odcienie są dosyć podobne, bo bardzo dobrze czuję się w takich tonacjach na co dzień. 
Wiecie, że lubię samoopalacz z Rossmanna Sun Ozon, ale kiedy jestem bardziej opalona, to ta ciemniejsza wersja jest niewystarczająca. Ostatnio odkryłam świetny, drogeryjny samoopalacz od Lirene. Samoopalający Mus-Pianka do twarzy i ciała daje bardzo ładny, intensywny kolor, który do tego szybko pojawia się na skórze. Producent obiecuje nawet, że już w ciągu jednej godziny będziemy opalone. Trzeba z nim trochę bardziej uważać, niż z Sun Ozon-em, bo jest na tyle intensywny, że potrafi zrobić plamy. Jeśli równomiernie go nałożymy, to efekt jest genialny. Niestety bardzo szybko czuć ten charakterystyczny zapach samoopalacza, ale jestem w stanie go zaakceptować z uwagi na piękny odcień. 
Lubię styl pisania Hanny Bakuły. W swoich książkach porusza tematy relacji damsko-męskich i robi to w typowy, humorystyczny sposób. Do "Wnuczkożonki" wracam już po raz drugi i mimo, że autorka w niektórych momentach bardzo wyolbrzymia pewne kwestie, to i tak w znakomitej większości się z nią zgadzam. Jeśli lubicie ironię i sarkazm w zabawnym wydaniu, to "Wnuczkożonka" jest dla Was. Można się przy niej nieźle się pośmiać (co notorycznie robiłam wylegując się na plaży) i nabrać dystansu do pewnych dziwacznych, męskich zachowań.


I na koniec mały, kosmetyczny niewypał czyli hydrożelowe płatki pod oczy Exclusive. Lubię tego typu produkty i zwykle bardzo dobrze się u mnie sprawdzają przed większym wyjściem, ale nie tym razem. Płatki już po samym otwarciu były dosyć suche i miały na sobie bardzo mało żelu. Po ich ściągnięciu spod oczu moja skóra wyglądała na mocno przesuszoną i zaczerwienioną, poza tym odczuwałam lekkie pieczenie. Nie o taki efekt mi chodziło, więc z pewnością nie kupię ich ponownie. Zdecydowanie bardziej lubię te płatki z Efektimy i faktycznie dają efekt małego liftingu.


Powoli żegnamy się z latem i muszę przyznać, że w tym roku jakoś specjalnie go nie odczułam. Zdążyłam zaledwie kilka razy pójść na plażę i to w przeciągu ostatnich dni. Czy u Was także lato było tak kapryśne, jak nad polskim morzem? 

I tak prezentuje się garść moich sierpniowych ulubieńców. Napiszcie co u Was dobrego!

Zapraszam też na mój Instagram @kosmetycznahedonistka 




DLACZEGO POWINNAŚ WYPRÓBOWAĆ MASECZKĘ Z WĘGLEM AKTYWOWANYM? TRZY GENIALNE ZASTOSOWANIA CARBO VP!

Węgiel od dawna ma swoje zastosowanie w kosmetyce. Bez problemu kupimy go w każdej aptece za niewielkie pieniądze, a gotowe maseczki z jego zawartością są dosyć drogie. Kojarzycie słynną, czarną maskę Pilaten, która swego czasu opanowała internet? Ona również jest na bazie węgla i świetnie radzi sobie z usuwaniem skórnych zanieczyszczeń. O tym magicznym składniku przypomniała w swoim filmie Red Lipstick Monster (zobaczycie do tutaj klik) - dziś opowiem dlaczego sama chętnie sięgam po węgiel w walce o piękną skórę.



DLACZEGO WĘGIEL JEST TAK SKUTECZNY?
________
Jest to jeden z tych składników, który chłonie wszelkie zanieczyszczenia obecne na powierzchni skóry. Dzięki niemu możemy skutecznie oczyścić pory z zalegającego sebum, pozbyć się wągrów i zaskórników, zadziałać bakteriobójczo, a ponad to rozjaśnić przebarwienia. Kiedyś bardzo często robiłam maseczki z węglem i cieszę się, że dziś sprawdza się u mnie równie dobrze. 


CO POTRZEBA DO WYKONANIA MASECZKI OCZYSZCZAJĄCO-ROZJAŚNIAJĄCEJ?
________
Tak zwany węgiel aktywowany kupimy w każdej aptece za około 10 zł. Moje opakowanie zawiera 20 kapsułek i myślę, że taka forma jest najwygodniejsza. Dostępny jest też węgiel w niepowlekanych tabletkach i taki również będzie odpowiedni, jednak należy go wcześniej rozdrobnić. Do mojej maski oczyszczająco-rozjaśniającej na skórę twarzy potrzebujecie miodu (najlepiej naturalnego) oraz zawartości dwóch kapsułek węgla. Wystarczy je otworzyć, wsypać zawartość do miseczki i dodać jedną, czubatą łyżeczkę miodu. Wszystko dokładnie mieszamy i taką gęstą papkę nakładamy płaskim, syntetycznym pędzlem na powierzchnię skóry. Pamiętajcie, aby wykonać wcześniej próbę uczuleniową. 


JAK DŁUGO TRZYMAĆ TAKĄ MASKĘ NA SKÓRZE?
________
Najlepiej około 15 minut, następnie dokładnie zmywamy ją ciepłą wodą. Można też przy zmywaniu wykonać delikatny peeling, o ile nie macie mocno wrażliwej skóry. Uważajcie, aby nie zabrudzić taką papką ubrań, ponieważ węgiel jest dosyć trudno usuwalną substancją i może odbarwiać odzież. Uważamy też na oczy.


TRZY MASECZKI NA BAZIE WĘGLA
________
Tak jak wspomniałam na początku, węgiel ma działanie oczyszczające, rozjaśniające przebarwienia  i ściągające pory. To substancja o właściwościach chłonnych, więc pozwala w szybki sposób pozbyć się nadmiaru zalegającego sebum w porach. Sprzyja zatem usuwaniu zaskórników i hamuje powstawanie nowych. Działa też bakteriobójczo i zwalcza wolne rodniki. 

# maseczka z miodem i węglem na skórę twarzy - możemy wykonać maseczkę oczyszczającą na całą skórę twarzy, która idealnie nadaje się dla cer trądzikowych i tłustych (przepis podawałam wyżej). Będziecie pozytywnie zaskoczone totalnym odświeżeniem skóry po zmyciu takiej maseczki. W mojej opinii działa lepiej, niż jakakolwiek glinka, przy czym aż tak nie przesusza. Mimo, że potrzeby mojej skóry są nieco inne niż kiedyś, to taka maska w dalszym ciągu spełnia swoje zadanie. Zauważyłam, że o wiele mniej się przetłuszcza, a zaskórników jest coraz mniej. A efekt odświeżenia i lekkiego chłodu to coś wspaniałego po długim dniu spędzonym w makijażu.

# maseczka z miodem i węglem na przebarwienia - kolejnym zastosowaniem jest nałożenie takiej papki (wg. przepisu podanego wyżej) w ciemniejsze miejsca, na przykład te pod pachami, ponieważ węgiel działa rozjaśniająco. Wiele z nas ma problem z plamami w tych miejscach, a połączenie miodu i węgla może pomóc. Latem w okolicach nad ustami pojawia się u mnie ciemna plama, która wygląda trochę jak wąsik. Jest to prawdopodobnie spowodowane wcześniejszym przyjmowaniem antybiotyku, który przepisał mi dermatolog na trądzik (Tetralysal) i o takim skutku ubocznym dowiedziałam się dopiero po czasie. Maseczka z węglem i miodem wspaniale rozjaśniła to przebarwienie i to lepiej, niż kwasy! Tym sposobem możecie spróbować także rozjaśniania wszelkich przebarwień, które pojawiły się na skórze po lecie. Można ją spokojnie nakładać punktowo i trzymamy nie krócej, niż 15 minut. Z mojego doświadczenia wynika, że maskę warto robić raz w tygodniu - wykonywana regularnie przynosi lepsze efekty. 

# maseczka z węglem, żelatyną i wodą (peel off) - maska na bazie węgla może być też świetnym sposobem na wągry i dodając żelatyny możemy uzyskać formułę "peel off" czyli coś na kształt słynnej maski Pilaten. Jedną łyżkę żelatyny, dwie łyżki wody i zawartość 3 kapsułek węgla aktywowanego łączymy w miseczce i rozpuszczamy w kąpieli wodnej (nad garnkiem z gotującą wodą). Wszystko dokładnie mieszamy i czekamy około 10 minut, aby papka stała się gęsta (będzie ją łatwiej nałożyć). Nakładamy na skórę w 2-3 warstwach i kiedy zaschnie - ściągamy delikatnie odrywając od skóry. Uwaga na brwi, ponieważ możecie niechcący je wydepilować :-) Ten sposób dokładnie pokazywała Ewa z kanału Red Lipstick Monster, do którego link podawałam na początku. 

Dajcie znać czy próbowałyście już maseczek z węglem i z czym go jeszcze mieszacie. A może pierwszy raz jeszcze przed Wami? Pamiętajcie, że zawsze warto wykonać próbę uczuleniową.




MÓJ MISTRZ DO OLEJOWANIA WŁOSÓW!

Wiele razy wspominałam Wam na blogu, że olejowanie to podstawa pielęgnacji moich włosów. Znalezienie tego jedynego, który spodoba się naszym włosom jest naprawdę trudne i wymaga długich poszukiwań. Do niedawna chwaliłam ten z awokado i nasion bawełny, ale myślę, że w końcu znalazłam swojego mistrza. O czym mowa i dlaczego jest tak wyjątkowy? Zapraszam do dalszego czytania.



Każde włosy mają swoje konkretne potrzeby. Moje przede wszystkim lubią się puszyć i w pielęgnacji stawiam na wygładzenie oraz dociążenie, ale bez efektu przyklapnięcia i przetłuszczenia. Po lecie moje włosy stały się też nieco bardziej suche i sztywne, niż zwykle. Wcześniej bardzo dobrze sprawdzał się u mnie olej z awokado oraz ten z nasion bawełny. Dalej w rankingu ustawiłabym olej z czarnuszki i lniany. Jednak to, co robi z moimi włosami olej migdałowy przebija wszystkie, które dotychczas stosowałam. Już po pierwszym, całonocnym olejowaniu zauważyłam efekt "wow". Włosy po umyciu były bardzo miękkie i gładkie, a w ciągu dnia zupełnie przestały się puszyć. Dodatkowo o wiele dłużej utrzymują skręt po termolokach czy gąbczastych papilotach - są jakby bardziej "plastyczne". Nie zawsze używam go na całą noc i wtedy nakładam na około godzinę przed myciem, owijam włosy ręcznikiem i podgrzewam turban ciepłem suszarki przez 10 minut (omijam skórę głowy). Po godzinie zmywam szamponem i nakładam odżywkę (aktualnie O'Herbal z tatarakiem). Jest to równie skuteczna metoda i jeśli nie lubicie całonocnego olejowania, to jak najbardziej można tak robić. W zasadzie bardziej lubię olejować nim włosy w dzień, ponieważ zauważyłam, że kiedy nakładam go na noc, to na mojej twarzy od razu pojawiają się nowe niedoskonałości. Pocierając włosami o poduszkę zawsze trochę oleju na niej zostaje i przenosi się na skórę twarzy, więc najprawdopodobniej moja cera go nie lubi. Aktualnie jest moim ulubieńcem do olejowania, dodaję go także do odżywek i masek, aby je wzbogacić. O takim domowym ulepszaniu odżywek pisałam TUTAJ klik. 


Olej migdałowy zawiera dużą dawkę kwasów nienasyconych i można go także pić oraz dodawać do sałatek. Ja jednak aktualnie piję olej lniany, o którym pisałam TUTAJ klik, więc nie mogę wypowiedzieć się o jego działaniu od wewnątrz. Koniecznie po otwarciu trzymajcie go w lodówce, ponieważ podobnie jak lniany pod wpływem ciepła traci swoje cenne właściwości. W teorii jest przeznaczony do włosów średnioporowatych, więc można go nazwać olejem uniwersalnym, ponieważ większość z nas takie posiada. Z tą porowatością jednak różnie bywa i nie kierujcie się tym zbyt mocno. Do odnalezienia najlepszego oleju dla naszych włosów najlepsza jest metoda prób i błędów. Ja czuję, że znalazłam to, czego szukałam od dawna. Mam nadzieję, że będzie się tak dobrze sprawdzał jeszcze długo. Ten, którego używam kupiłam w osiedlowej aptece, w której zawsze zaopatruję się w ciekawostki do pielęgnacji włosów. Kosztował około 20 zł za 100 ml - całkiem sporo, ale jest dobrej jakości (zimnotłoczony, nieoczyszczony, marka Olvita). Kupując olej starajcie się wybierać właśnie taki, który jest nierafinowany, najlepiej w szklanej, ciemnej butelce, bo działanie światła również może obniżać jego wartość.


Oleju migdałowego można używać także do pielęgnacji cery (chociaż u mnie na pewno się nie sprawdzi) i do masażu na rozstępy. Ostatnio trochę się rozleniwiłam, jeśli chodzi o masaże antycellulitowe i szczotkowanie ciała na sucho, o którym pisałam TUTAJ klik ale już niedługo do tego wracam. Myślę, że włączę olej migdałowy również do pielęgnacji ciała i na pewno dam znać jak się sprawdzi. 

Dziewczyny, cieszę się, że mój ostatni wpis z prostym planem pielęgnacji włosów krok po kroku spotkał się z Waszym uznaniem. Jeśli jeszcze go nie czytałyście, to zapraszam TUTAJ klik. 


Może zrobimy taką małą, komentarzową "ankietę" i napiszecie mi w komentarzu niżej jaki olej do olejowania lubicie najbardziej? Jestem ciekawa jak to jest u Was :-)


NOWOŚCI W MOJEJ SZAFIE I KOSMETYCZCE: BALERINY ARIELLA, JEDWABISTE MUSY DO MYCIA NIVEA, DKNY BE TEMPTED, ZOEVA CONCEALER SPECTRUM I INNI.

Dziś kolejna porcja nowości w mojej kosmetyczce, ale nie tylko, bo pojawi się też biżuteria i kilka ubrań. Niestety moje małe, ubraniowe zamówienie okazało się niewypałem i w dalszej części dzisiejszego wpisu wyjaśnię dlaczego. Jeśli jesteście ciekawe, to zapraszam do czytania dalej.


Niedawno do mojej kosmetyczki trafiły trzy nowe produkty od Nivea, a mianowicie jedwabiste musy do ciała pod prysznic. Lubię żele myjące tej marki i kiedyś nawet wspomniałam Wam o ulubieńcu, który pachnie kokosem. Te nowe musy pod prysznic są jeszcze bardziej wydajne, niż standardowy żel, bo wystarczy naprawdę niewielka ilość, aby umyć dużą powierzchnię skóry.  Plus za przyjemny zapach (mój ulubiony to ten z olejkiem migdałowym), wygodną aplikację i cenę (około 13 zł za 200 ml). Mimo, że mam skórę wrażliwą, to żaden z nich mnie nie uczulił, a to również bardzo istotne. Jeśli macie ochotę wypróbować jeden z musów, to na stronie nivea.pl/musy możecie zgłosić się do testowania. Marka Nivea rozda aż 1000 produktów :-)
Od czasu do czasu lubię gorące kąpiele i dłuższe wylegiwanie się w wannie. Zazwyczaj wsypuję do wody trochę soli kąpielowej i moja ulubiona to Douglas Beauty System Seathalasso Salt Water Bath. Co ciekawe, kiedy kupiłam ją po raz pierwszy, to po otwarciu tego słoiczka zapach nie powalił mnie na kolana i byłam wręcz zawiedziona. Dopiero po rozpuszczeniu w wodzie nabiera zupełnie innego aromatu. To coś eleganckiego i zarazem świeżego. Kupuję tą sól już od dłuższego czasu i lubię ten efekt delikatnie zmiękczonej skóry po kąpieli. 
Nowe perfumy DKNY Be Tempted to połączenie zapachu czarnej porzeczki, olejku różanego i wanilii. Trochę słodki, lekko kwaskowy, ale niezwykle głęboki i nieco seksowny - tak bym go opisała. Bardzo różni się od pozostałych jabłuszek, które mam w swojej kolekcji, ale nie jest rozczarowujący. Trudno go porównać do jakiegokolwiek zapachu obecnego na rynku i to duży plus. Bardzo długo utrzymuje się na mojej skórze i ubraniach, więc jeśli szukacie czegoś na jesień, to warto go powąchać w perfumerii np. Sephora.


Niebawem na Mintishop.pl pojawią się nowe paletki od Zoeva. Concealer Spectrum to kamuflaże w 9 kolorach, a Contour Spectrum zawiera pudrowe produkty konturowania. Jeszcze się nimi nie bawiłam, ale na pewno dam znać jak się sprawdzą.


W Naturze dorwałam małe gąbeczki typu beautyblender do rozprowadzania korektora. Wyglądają bardzo uroczo, zobaczymy czy będą równie funkcjonalne.


Kolejna biżuteria Sotho w mojej kolekcji i tym razem padło na piękny naszyjnik dla mnie (tutaj klik) oraz kolczyki dla mojej mamy (tutaj klik) w kolorze różowego złota, z motywem łapaczy snów. Lubię ten odcień biżuteii, bo prezentuje się bardzo elegancko i nienachalnie. Na starszą kolekcję jest aktualnie rabat 30%, a na nową mam dla Was specjalną obniżkę -20% po wpisaniu kodu "KH09".  Będzie ważny w dniach od 6-9 września (do północy). 
Internetowe zamówienie, w którym przyszły dwie pary spodni oraz butów okazało się małym niewypałem. Spodnie mimo sprawdzenia dokładnych wymiarów w rzeczywistości są o wiele mniejsze, więc ledwo się w nie mieszczę. Uważajcie zatem na ten i ten model. Kozaki (tutaj klik) kończą się w połowie kolana i nie wygląda to dobrze, a rude botki (tutaj klik) ostatecznie mogły by być, ale myślałam, że będą trochę sztywniejsze. To pierwsze zamówienie, z którego jestem średnio zadowolona.


Myślę, że każda z nas powinna mieć w swojej szafie porządne, klasyczne baleriny. Nie zawsze mamy ochotę zakładać buty na obcasie, a baleriny będą wygodną alternatywą, kiedy nadal chcemy wyglądać elegancko. Moje zamówienie ze sklepu Ariella (klik) okazało się bardzo udane. Czarny model z kokardką już jest moim ulubieńcem, bo bardzo zgrabnie wygląda na stopie.


Nowością u mnie jest też czarna kurtka w stylu bomber (klik) oraz t-shirty, które znalazłam w sklepie New Yorker. Kupiłam 3 kolory - biały, czarny i khaki. Są naprawdę fajnej jakości, dobrze się biorą i kosztują około 12 zł! Wzięłam większy rozmiar, niż zwykle, bo chciałam, aby były lekko luźne.

I to by było na tyle. Dajcie znać czy u Was pojawiło się coś nowego. Jeśli macie jakieś pytania, to oczywiście postaram się pomóc. 


Zapraszam też na mój Instagram @kosmetycznahedonistka 



JESIENNE WYPADANIE WŁOSÓW - CO ROBIĆ? MÓJ PLAN DZIAŁANIA W KILKU KROKACH.

Wiosna i lato to zazwyczaj dobry czas dla naszej skóry, paznokci i włosów. Te bardziej słoneczne miesiące pozytywnie wpływają na nasz organizm, ponieważ wydzielamy więcej estrogenu, natomiast kiedy przychodzi jesień i zima następuje jego znaczny spadek. To właśnie wtedy możemy obserwować wzmożone wypadanie włosów i to całkowicie normalne. Warto wtedy zadbać o odpowiednią pielęgnację, aby zminimalizować ten efekt nadmiernej utraty włosów i w dzisiejszym wpisie przedstawię Wam mój plan działania krok po kroku.



PRZYCZYNY WYPADANIA WŁOSÓW - CO ROBIĆ?
Wypadanie włosów może mieć naprawdę mnóstwo przyczyn. Jeśli włosy wypadają dłużej, niż przez 2 miesiące i nic nie pomaga, to z pewnością warto wykonać badania krwi oraz hormonów. Wyniki pokażą co tak naprawdę dzieje się w naszym organizmie i czego mu potrzeba. To niekoniecznie musi być jakaś poważna choroba - czasem mamy spore niedobory np. żelaza i to może się odbić na włosach. Kolejną przyczyną wypadania mogą być choroby skóry głowy takie jak łupież, łojotokowe zapalenie, grzybica. Jeśli włosy naprawdę mocno się przetłuszczają, a skóra głowy swędzi i pojawił się łupież, to warto udać się do dermatologa, aby zdiagnozował ten problem. Być może przyczyna wypadania włosów leży w niewłaściwej pielęgnacji, uczuleniu na jakiś składnik, czy też zbyt agresywnej koloryzacji? Trzeba też pamiętać, że włosy również się starzeją i po prostu muszą wypaść. Ważne jest wtedy działanie pobudzające odrastanie nowych.

Nadmierna utrata włosów niejednej z nas spędza sen z powiek. Myślę jednak, że nie warto od razu panikować i na początek mam dla Was prosty plan pielęgnacyjny dla wypadających włosów w kilku krokach. A jeśli dużo włosów już wypadło, to będziemy próbować pobudzić cebulki do działania. Co roku borykam się z jesiennym wypadaniem, więc to plan według którego sama będę działać.


KROK 1 - MYCIE WŁOSÓW | co dwa dni
Moja strategia przeciw wypadaniu włosów zaczyna się od mycia i tutaj pojawiają się dwa nowe produkty. Po pierwsze jest to szampon Dermena, którego używałam kilka dobrych lat temu oraz zupełna nowość, jaką spotkałam w Rossmannie czyli szampon Petal Fresh Scalp Treatment, który zawiera wyciąg z drzewa herbacianego. Będę ich używać na zmianę, ponieważ Dermena przy ciągłym stosowaniu sprawia, że włosy bardziej mi się przetłuszczają. Drugi szampon z olejkiem herbacianym powinien to zrównoważyć, ponieważ ten składnik ma genialne działanie antyseptyczne, odświeżające i normalizujące.


KROK 2 - MASECZKA NA SKÓRĘ GŁOWY | raz w tygodniu
W Rossmannie znalazłam dosyć ciekawy produkt, a mianowicie maseczkę Dermaglin do skóry głowy, z zawartością zielonej glinki kambryjskiej. Ma zapobiegać wypadaniu, pobudzać cebulki do wzrostu oraz je regenerować. Pierwsza próba jeszcze przede mną i mam nadzieję, że zdołam ją dokładnie rozprowadzić na mojej skórze głowy. Plan jest taki, że będę robić przedziałki i tam wsmarowywać tą maskę. Taka metoda wydaje się być najbardziej rozsądna. Producent zaleca trzymanie  maski przez 20-30 minut, a następnie zmycie ciepłą wodą. Przed maską można zrobić peeling, aby wzmocnić jej działanie. O peelingu skóry głowy pisałam tutaj.


KROK 3 - ODŻYWKA/MASKA | po każdym myciu
Po zmyciu maseczki ze skóry głowy nakładamy oczywiście ulubioną odżywkę/maskę na włosy. U mnie to maska O'herbal z tatarakiem na zmianę z Aktywatorem wzrostu Bania Agafii. Można go nakładać także na skórę głowy. Kiedy zmyjemy już maskę z włosów, to przechodzimy do kroku następnego.


KROK 4 - WCIERKA W SKÓRĘ GŁOWY | po każdym myciu 
Wcierki domowej roboty takie jak kozieradka czy krople żołądkowe lubię stosować na "nieświeżą" skórę głowy, przed położeniem się spać kiedy wiem, że następnego dnia będę myć włosy. Mają dosyć specyficzny zapach, który w ciągu dnia mi trochę przeszkadza. Wcierką, która nadaje się do takiego dziennego używania, zaraz po myciu włosów jest nowość u mnie czyli Fructis Grow Strong - kuracja odnawiająca ze stemoksydyną, aktywnym koncentratem z owoców i ceramidem. To właśnie dzięki stemoksydynie zdecydowałam się wprowadzić tą wcierkę do mojej pielęgnacji i już tłumaczę dlaczego. Nasze włosy przechodzą trzy fazy - wzrostu, wypadania i spoczynku. Ten okres uśpienia cebulki czyli tzw. spoczynku może zostać skrócony dzięki stemoksydynie. Dzięki niej z uśpionych cebulek wyrasta nowy włos i dlatego jest polecana dla osób z bardzo przerzedzonymi, łysiejącymi miejscami. Fructis wspomina nawet nawet o +1000 włosach w 90 dni! Myślę, że zawsze warto spróbować zagęścić włosy tym bardziej, że wcierka jest bardzo łatwo dostępna w każdej drogerii, a cena nie odstrasza (produkty z tym składnikiem są zwykle o wiele droższe). Wcierki oczywiście nie spłukujemy czyli po umyciu włosów rozprowadzamy ją na skórze głowy, wykonujemy delikatny masaż i suszymy/stylizujemy jak zawsze. Użyłam jej już kilka razy - ładnie pachnie i odbija włosy od nasady. Wcierka pochodzi z linii produktów Fructis Grow Strong, w skład której wchodzą szampony, maska oraz odżywka. Na stronie Fructis trwa konkurs (klik), w którym możecie wygrać jeden z zestawów kosmetyków oraz innowacyjną lodową prostownicę. 

KROK 5 - SERUM NA KOŃCÓWKI | przed i po wysuszeniu włosów
Pamiętamy też o serum. Jeśli włosy wpadają, a do tego kruszą się i są suche, to zawsze warto zabezpieczać je jakimś silikonem, aby pod wpływem czesania czy stylizacji jeszcze bardziej się nie przerzedziły. O moich ulubionych, suchych olejkach pisałam tutaj klik. Jeśli włosy w ciągu dnia się puszą i są niesforne, to można nałożyć kolejną, małą porcję.


KROK 6 - OLEJOWANIE I WCIERKA NA NOC | przed każdym myciem
Kiedy wiem, że kolejnego dnia będę myła włosy, to oczywiście nie zapominam o olejowaniu. O moim aktualnie ulubionym oleju pisałam tutaj. Wracam też do nocnych wcierek z kozieradki (klik), na zmianę z kroplami żołądkowymi (klik). Tak jak już wcześniej wspominałam - mają bardzo intensywny zapach, więc wolę ich używać na noc i rano zmyć. Bardzo szybko hamują wypadanie włosów i wspomagają odrastanie nowych.


Tak co roku wygląda mój plan ratowania wypadających włosów i wprowadzam go zwykle późnym latem. Jeśli macie ochotę zadziałać według tego schematu, to oczywiście zapraszam :-)


 Instagram @kosmetycznahedonistka 

SZCZOTKA DO WŁOSÓW BEBEAUTY Z JONIZACJĄ - CZY WARTO JĄ KUPIĆ W BIEDRONCE?

Jakiś czas temu w Biedronce pojawił się ciekawy gadżet do włosów, a mianowicie szczotka z jonizacją. Jako typowa gadżeciara od razu postanowiłam ją kupić i przetestować. Dziś podzielę się z Wami wrażeniami na jej temat, więc jeśli jesteście ciekawe, to zapraszam do dalszego czytania. 



O CO CHODZI Z TĄ JONIZACJĄ?
Szczotka dzięki wbudowanemu generatorowi wytwarza jony ujemne, które zamykają łuski włosów. To sprawia, że podczas czesania nie będą się elektryzować i powinny być bardziej gładkie oraz błyszczące. Jakiś czas temu pisałam Wam już o suszarce z jonizacją (tutaj), która nie do końca sprawdziła się w niwelowaniu efektu elektryzowania. Jak zatem będzie z tą szczotką? 

SZCZOTKA Z JONIZACJĄ BEBEAUTY
Kupiłam wersję czarną z różowym spodem. Szczotka wygląda bardzo zgrabnie i uroczo. Jest trochę podobna do Tangle Teezera w wersji Elite, ale ma mniejszy rozmiar. Waży więcej niż TT, ale lepiej leży w dłoni. Możemy ją otworzyć zdejmując nakładkę z poduszką i w środku znajduje się miejsce na jedną baterię AAA (jest już w zestawie). Poduszka jest gumowa, a wypustki jakby plastikowe. Tak naprawdę nie różni się niczym od tych najzwyklejszych szczotek, które są dostępne w sklepach. Plus jednak za to, że czeszące wypustki są giętkie i mają na końcu kuleczkę, więc nie podrapiemy sobie skóry głowy. Po włączeniu szczotki zapala się światełko i usłyszymy dziwny dźwięk piszczenia, który, jak sądzę, wydobywa się z generatora jonów. 


MOJE WRAŻENIA
Szczotka nie sunie po włosach tak lekko, jak Tangle Teezer. Nawet na rozczesanych włosach możemy napotkać mały opór, co zwiększa ryzyko ich wyrwania. Tangle Teezer nie ma pod tym względem równych i naprawdę nie wiem jak ten kawałek plastiku jest w stanie tak bezboleśnie rozczesywać nawet największe kołtuny. A co z tą jonizacją? Niestety nie zauważyłam żadnego, większego wpływu na moje włosy. Najbardziej liczyłam na to, że w końcu przestaną się elektryzować, ale bez efektów. Czy wobec tego moje włosy stały się bardziej gładkie i błyszczące? Tutaj także nie zaobserwowałam żadnych zmian. Być może jonizacja w ogóle nie działa na moje włosy i to stanowi główny problem. Jeśli u Was dobrze sprawdzają się suszarki z generatorami jonów i widzicie pozytywne efekty, to być może ta szczotka również się sprawdzi. Jest mała, zgrabna i idealnie mieści się do torebki, natomiast ja w dalszym ciągu pozostanę przy kompaktowym TT, który zawsze jest w mojej podróżnej kosmetyczce. Ostatnio jednak coraz chętniej używam zwykłego, plastikowego grzebienia - mam go już chyba od 10 lat. Jestem jeszcze ciekawa szczotek, które się lekko podgrzewają i przy okazji prostują włosy. Myślę, że w najbliższym czasie jakąś przetestuję i oczywiście dam znać co i jak. Podsumowując - czy warto kupić biedronkową szczotkę z jonizacją? Dla mnie to zbędny gadżet, ale wiadomo - każde włosy są inne i być może dla Was będzie dobra. Kupicie ją w Biedronce za 34,99.

Dziewczyny, napiszcie koniecznie czym Wy czeszecie swoje włosy i co jest dla Was najlepsze. Miałyście okazję używać tej szczotki z Biedronki? Jakie wrażenia? 

 Instagram @kosmetycznahedonistka 

TOP 10 PRODUKTÓW DO UST, KTÓRYCH UŻYWAM NA CO DZIEŃ: POMADKI, KONTURÓWKI I BŁYSZCZYK W NATURALNYCH ODCIENIACH.

Jesień to czas ciemnych, głębokich w swojej kolorystyce pomadek, ale nie każda z nas może sobie pozwolić na noszenie tego typu kolorów do pracy czy szkoły. Ja na co dzień wybieram jak najbardziej naturalne odcienie i są to zwykle róże lub brązy. Dobrze się w nich czuję,  a poza tym nie potrzebują takiej kontroli jak np. czerwień, którą trzeba co jakiś czas poprawić. W dzisiejszym wpisie przybliżę Wam moje ulubione kolorki pomadek, konturówek i błyszczyka w "nudziakowych" odcieniach. Są z różnych półek cenowych, więc każda z Was znajdzie tu coś dla siebie. 



Manhattan Soft Rouge Lipstick 260 Chai Latte
_________
Chwyciłam za tą pomadkę w drogerii zupełnie przypadkiem, to znaczy nie zamierzałam kupować niczego nowego, ale na tyle przykuła moją uwagę, że musiałam ją wypróbować. Do szafy Manhattanu udałam się w celu zrobienia zapasu mojego ulubionego pudru Clearface, który podobno jest wycofywany ze sprzedaży (szok), ale nie byłabym sobą, gdybym nie rzuciła okiem na pomadki z serii Soft Rouge Lipstick. Odcień Chai Latte to piękny, delikatny brąz, który na ustach wygląda bardzo naturalnie. Aktualnie używam jej na zmianę z pomadką Chanel, o której napiszę dalej i są to moje ulubione brązy. 

Chanel Rouge Coco Shine 67 Deauville
_________
Pisałam już o niej przy okazji tego posta i nadal zajmuje główne miejsce w mojej kosmetyczce. Ma zbliżony kolor do Manhattanu, ale jest bardziej chłodna i szlachetna. Utrzymuje się na ustach trochę dłużej, niż Manhattan i za to ją uwielbiam. Obydwie pomadki mają lekką formułę, więc mimo ciemnego koloru w opakowaniu spokojnie nadają się na co dzień. Mają wykończenie błyszczące, ale bez drobinek. Idealnie współgrają z konturówką Miss Sporty Mini-Me lip liner 010 Toffee. Co prawda to nie jest ten sam kolor, ale po prostu ładnie komponuje się z tymi brązowymi pomadkami. Konturówka niedroga, a naprawdę fantastyczna pod każdym względem.


Od góry: Manhattan Soft Rouge Lipstick 260 Chail Latte, Chanel Rouge Coco Shine 67 Deauville, Nabla Closer, Nabla Ombre Rose, Clinique Pop 04 Beige Pop, IsaDora Twist-Up Matt Lips 69 Nude Rose

Nabla Closer i Nabla Ombre Rose 
_________
Pomadki Nabla są niesamowicie kremowe i mocno napigmentowane. Lubię je za to, że nie pozostawiają takiej wyczuwalnej warstwy na ustach, więc są bardzo komfortowe w noszeniu. Dwa codzienne kolorki to Closer oraz Ombre Rose. Closer jest cieplejszy, z domieszką pomarańczu, natomiast Ombre Rose ma chłodną, różową tonację. Zazwyczaj wklepuję je w usta palcem, ponieważ nałożone prosto ze sztyftu pozostawiają intensywny kolor, który może niekoniecznie byłby dobry do pracy czy szkoły. Wklepane palcem nadają ustom bardzo zdrowego wyglądu i je uwydatniają. Są matowe, ale nie jest to welurowy mat jak np. REV. 

Clinique Pop 04 Beige Pop 
_________
Bardzo kremowa pomadka w odcieniu naturalnego różu. Będzie idealna dla dziewczyn o jasnej karnacji, ale na opalonej skórze również prezentuje się interesująco. Lubię jej używać w duecie z konturówką Lovely Perfect Line 1. Idealne połączenie. 

IsaDora Twist Matt Lips Satin Soft Feel 69 Nude Rose
_________
Lubię pomadki z tej serii i mam ich kilka, a mój ulubiony to numerek 69. Bardzo ładnie podkreśla usta i jest zupełnie matowa. Jeśli potrzebujecie jeszcze bardziej subtelnego koloru, to polecam 49 Bare 'N Beautiful - to już zupełny nudziak, w którym większość z Was będzie się dobrze czuła. Poniżej wszystkie opisane kolory na dłoni - pamiętajcie, że monitor może różnie oddawać prawdziwy kolor produktów do makijażu, więc najlepiej sprawdzić je na miejscu, w drogerii. 


Miss Sporty Mini-Me Lip Liner 010 Toffee 
_________
Wspomniałam już o niej wcześniej i mogę jedynie dodać, że to moje 5 lub 6 opakowanie i zawsze robię spory zapas. Mam nadzieję, że nagle nie zniknie ze sprzedaży tak, jak pudry Manhattanu. Bardziej lubię wersję automatyczną, niż tą klasyczną do temperowania. 

Pierre Renee Lip Matic  07
_________
Chłodniejszy brąz niż kredka Miss Sporty. Można powiedzieć, że to taka konturówka w stylu Kylie Jenner i jeśli lubicie te klimaty, to pewnie się Wam spodoba. Lubię ją, bo jest niesamowicie trwała i zostaje na ustach przez cały dzień, natomiast ma jedną, poważną wadę. Bardzo szybko się łamie nawet, jeśli wysunę tylko trochę z opakowania, więc trzeba na to uważać. Tworzy na ustach taką gumową powłoczkę (podobną do konturówek z Golden Rose), dlatego to jedna z najtrwalszych kredek, jakie można obecnie kupić w rozsądnej cenie.

Lovely Lip Liner 1 
_________
To moja absolutna faworytka, jeśli chodzi o kredki do ust. Lubię jej używać w połączeniu z różnymi pomadkami, ale też solo i wygląda na ustach naprawdę ślicznie. Na zdjęciu wyszła trochę chłodno, ale w rzeczywistości jest bardziej naturalna. Miałam ją na ustach tutaj i tutaj.


Estee Lauder Pure Color Envy 170 Potent Petal
_________
I na koniec błyszczyk, który swoim kolorem przypomina mi usta w stylu Kim Kardashian. To taki mleczny róż bez żadnych drobinek, który idealnie nadaje się do dziennego makijażu, jak i wieczorowego, przydymionego oka. Jest bardzo gęsty, a więc długo się utrzymuje bez konieczności poprawek. Mimo, że ma treściwą formułę, to nie lepi się na ustach tak, jak np. błyszczyki z Pierre Rene, które pod tym względem nie mają sobie równych.  Pachnie budyniem i dobrze komponuje się z konturówką Lovely Perfect Line w numerku 1 :-)

Zdradzicie jakie są Wasze ulubione pomadki/konturówki, błyszczyki na co dzień? Chętnie odkryję coś nowego :-)

 Instagram @kosmetycznahedonistka 



MODOWE TRENDY NA SEZON JESIEŃ/ZIMA 2016, DO KTÓRYCH NIE JESTEM PRZEKONANA...

Trendy trendami, ale w ostatecznym wyborze rzeczy na nowy sezon kieruję się przede wszystkim gustem. Oczywiście biorę pod uwagę to, co jest aktualnie w modzie, ale nie przyjmuję wszystkiego bezkrytycznie. Przyglądając się trendom na jesień i zimę 2016 wpadło mi w oko kilka ciekawych elementów garderoby, o które przydałoby się uzupełnić moją szafę. Jest to między innymi puchowa kurtka, żakiet w prążki czy aksamitna, burgundowa marynarka. Zauważyłam też sporo rzeczy, do których w ogóle nie jestem przekonana i dziś napiszę dlaczego. Ciekawa jestem Waszego zdania na temat tegorocznych trendów, więc koniecznie dajcie znać czy się w nich odnajdujecie!


KOLOROWE FUTERKA
_________
Nigdy nie byłam wielką fanką futerek, zarówno tych naturalnych, jak i sztucznych. Kojarzą mi się z czymś kiczowatym, chociaż w niektórych, rockowych stylizacjach potrafią dodać fajnej nonszalancji. Pasują też na Sylwestra, do cekinowej kreacji - na taką okoliczność kicz i przesyt jest nawet wskazany. W tym sezonie modne będą kolorowe futra i ciekawa jestem, czy się u nas przyjmą. Ja zupełnie nie widzę się w takiej stylizacji. 

Od lewej: Asos, Asos, Zara

MOM JEANS
_________
To właśnie ten model jeansów jest i będzie modny w nadchodzącym sezonie. Od jakiegoś czasu z uporem maniaka próbowałam przekonać się do zwykłych boyfriendów i muszę przyznać, że nie przepadam za nimi. Niby nadają całej stylizacji luzu, ale zdecydowanie lepiej pasują mi bardziej obcisłe doły i luźniejsze góry, a nie na odwrót. To też kwestia komfortu - w takich luźnych spodniach czuję się po prostu dziwnie. Aktualnie moda poszła mocno w stronę lat 90 (pamiętacie modę z serialu Beverly Hills 90210?) i w sklepach znajdziemy mnóstwo jeansów o kroju "mom jeans". Nie przesadzę, jeśli napiszę, że wyglądam w takich spodniach przekomicznie. Myślę, że ten trend ma szansę przebić nawet baleriny, jeśli chodzi o najbardziej znienawidzoną przez facetów część kobiecej garderoby. A może macie odmienne zdanie? Dajcie koniecznie znać co sądzicie o mom jeans!

Od lewej: Bershka, Zara, Pull&Bear

PANTERKA
_________
Dobra wiadomość dla fanek panterki - wraca w tym sezonie! Znajdziemy ją na butach, płaszczach, torebkach, paskach, a nawet portfelach. W mojej szafie gdzieś głęboko jest jeszcze bluzka w cętki, ale nie planuję jej "reaktywować". Panterkowy wzór jakoś źle mi się kojarzy i na razie mówię mu nie :-)


Od lewej: Asos, Mango, Mango

KOSZULE Z FALBANAMI
_________
Falbany na koszulach i bluzkach kojarzą mi się z czasami szkoły podstawowej. Mama ubierała mnie wówczas w takie rzeczy, chociaż już wtedy podobno protestowałam. Mam jedną, falbaniastą koszulę w swojej szafie, ale była spontanicznym i nieprzemyślanym zakupem. Ani razu jej nie założyłam i wisi sobie w szafie jeszcze z metką. Wątpię, abym w tym sezonie się do niej przekonała, chociaż to bardzo mocny trend. Czuję się w niej trochę infantylnie, a trochę babciowato. Może to kwestia kroju, ale myślę, że sęk tkwi jednak w tej falbanie. 

Od lewej: Zara, H&M, Zara

PLECAKI
_________
W aktualnych kolekcjach sieciówek znajdziemy mnóstwo plecaków, które mają nam zastąpić torebki. Niektóre są naprawdę ładnie wykonane, minimalistyczne i eleganckie, pytanie tylko, czy noszenie rzeczy w plecaku jest dla mnie wygodne? Chyba za mocno przyzwyczaiłam się do torebek, poza tym plecak nie będzie pasował do wszystkich stylizacji. To jeden z tych trendów, którego tak do końca nie odrzucam, bo pamiętam, że kiedyś nie wyobrażałam sobie zakupu torebki-worka, a dzisiaj chętnie go noszę.

Od lewej: Bershka, Zara, Stradivarius

BUTY Z MOTYWEM WĘŻOWEJ I KROKODYLEJ SKÓRY
_________
Ostatni trend, do którego raczej się nie przekonam, to buty z motywem krokodylej i wężowej skóry. Chyba nawet nie potrafię tego rozsądnie uargumentować. Po prostu mi się nie podobają i mam tak od zawsze :-) 
Od lewej: Clarks, Office, Zalando



Jak wiadomo - moda wraca i w tym sezonie widać dużą inspirację latami 90. Zauważyłyście, że w zasadzie większość rzeczy, które mamy aktualnie w trendach jeszcze niedawno uchodziło za "obciachowe"? Do mody warto podchodzić z dystansem i wybierać to, w czym się dobrze czujemy. 

Dajcie znać które z aktualnych trendów są Wam bliskie, a w których zupełnie się nie odnajdujecie :-) 

 Instagram @kosmetycznahedonistka 


JAK SPRAWDZIŁ SIĘ U MNIE INNOWACYJNY SYSTEM REGENERACJI WŁOSÓW JOANNA ULTRAPLEX?

Jakiś czas temu wspominałam Wam, że planuję poddać się bardziej profesjonalnemu zabiegowi fryzjerskiemu typu "plex". Zależało mi na takiej gruntownej odnowie i odżywieniu włosów po lecie, które były nieco bardziej suche i matowe, a do tego puszące się. Zanim jednak skierowałam swoje kroki do salonu fryzjerskiego, to wpadła mi w oko pewna nowość od naszej polskiej marki Joanna, a mianowicie Ultraplex. To innowacyjny system regeneracji włosów, który możemy zastosować przy farbowaniu oraz rozjaśnianiu, jak i pielęgnacji włosów naturalnych. Nie ukrywam, że do wypróbowania Ultraplexu skłoniła mnie też cena - jest bardzo atrakcyjna. Zapraszam do dalszego czytania, gdzie będzie trochę o całym zabiegu oraz o najważniejszym, czyli o efektach. 
JAK STOSUJĘ ULTRAPLEX?
________
Jak wiecie nie farbuję włosów już od bardzo długiego czasu. To, co mam na głowie jest w większości odcieniem naturalnym, a od 3/4 długości pozostały jeszcze ślady dekoloryzacji i warstwy farby, którą po niej nałożyłam. Ultraplex nie jest tylko przeznaczony do mieszania z farbami czy rozjaśniaczami (o tym napiszę później), ale możemy go stosować w pielęgnacji każdego rodzaju włosów, także tych naturalnych. W tym celu używamy: Aktywatora zmieszanego z wodą, Stabilizatora, Regeneratora, Szamponu i Odżywki. Zabieg składa się z pięciu kroków, o których niżej:

KROK 1 Aktywator (Ultraplex 1) według producenta odbudowuje mostki dwusiarczkowe wnikając we włókna włosa, zapobiega ich łamaniu się i wzmacnia wiązania strukturalne. Produkt znajduje się w saszetce, której zawartość wyciskam do naczynia i dodaję 25 ml wody. Dokładnie mieszam i rozprowadzam na wilgotnych włosach, zostawiając przez 20 minut.

KROK 2 Stabilizator(Ultraplex 2) nakładam go po 20 minutach nie zmywając Aktywatora. Ma za zadanie utrzymywać i wzmacniać mostki dwusiarczkowe oraz domykać łuski włosa. Pozostawiam go przez kolejne 20 minut.

KROK 3 Szampon (Ultraplex 4) zmywam nim z włosów nałożony wcześniej Stabilizator. Ma przyjazny skład, w którym nie znajdziemy SLS, SLES, silikonów i barwników, więc jest bardzo delikatny. Myję nim dokładnie całe włosy, spłukuję i przechodzę do kolejnego kroku. 

KROK 4 Odżywka (Ultraplex 5) nakładam po umyciu włosów i trzymam na nich około 20 minut pod czepkiem i ręcznikiem. Nie jest to oczywiście wymagane, ale wzmacnia efekt końcowy. Możecie też podgrzać turban ciepłem suszarki  - jeśli mam czas, to również tak robię. Po upływie 20 minut zmywam odżywkę letnią wodą i przechodzę do suszenia włosów.


DALSZE UTRZYMYWANIE EFEKTÓW ZABIEGU
____________
W całej linii produktów jest jeszcze Regenerator (Ultraplex 3) -  to serum, które nakłada się na wilgotne włosy, tuż przed pierwszym myciem po zastosowaniu zabiegu ULTRAPLEX. Ja zrobiłam to dwa dni po wykonaniu zabiegu. Regenerator ma za zadanie chronić przed uszkodzeniami mechanicznymi, więc będzie idealnie sprawdzać się w przypadku włosów ekstremalnie zniszczonych, suchych i kruszących się.  Nakładam go na wilgotne włosy od wysokości brody, następnie przeczesuję je grzebieniem, aby dokładnie rozprowadzić produkt na długości. Zwijam włosy w koczek, zakładam foliowy czepek i ręcznik. Regenerator trzymam na włosach 20 minut, następnie zmywam Szamponem (Ultraplex 4) i nakładam Odżywkę (Ultraplex 5). To pozwala mi na utrzymanie pozytywnych efektów zabiegu przez dłuższy czas.

EFEKTY
________
Przyznam, że do wszystkich zabiegów z końcówką "plex" (np. Olaplex) nie byłam jakoś szczególnie pozytywnie nastawiona. Planowałam pójść do fryzjera na Cureplex, z którego moja mama była bardzo zadowolona, jednak całe szczęście, że się wstrzymałam. Ultraplex od Joanny to małe odkrycie, bo efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Włosy po wysuszeniu były bardzo miękkie, niesamowicie gładkie, błyszczące i sypkie. W zasadzie wyglądały tak, jakbym użyła prostownicy, co wcześniej nie zdarzyło się po żadnej odżywce. Najbardziej jednak ucieszył mnie fakt, że przestały się puszyć w ciągu dnia. Wcześniej musiałam używać sporej dawki silikonowego serum oraz wyciągać włosy na okrągłej szczotce, aby uniknąć puszenia, a po Ultraplexie włosy są przez cały dzień idealnie proste i jedwabiste. Podsumowując, rezultatów po Ultraplexie nie da się porównać z żadną odżywką czy maską, jakich wcześniej używałam. Efekty to coś na pograniczu dokładnego wyprostowania włosów prostownicą oraz sporej dawki silikonowego serum, ale bez obciążenia i przyklapnięcia fryzury. Aby podtrzymać pozytywne efekty zabiegu używam Regeneratora, Szamponu i Odżywki raz w tygodniu, a w pozostałe dni trzymam się mojej starej pielęgnacji, o której niedawno pisałam. Zestaw kupicie w wielu drogeriach, a nawet supermarketach (ja dorwałam w Auchan). Ultraplex można stosować też przy koloryzacji lub rozjaśnianiu i w tym celu zakupiłam drugi zestaw dla mojej mamy. 
SYSTEM REGENERACJI ULTRAPLEX (PRZY KOLORYZACJI I ROZJAŚNIANIU)
_________
Ultraplex tak jak inne "plexy" można dodawać też do farb koloryzujących i rozjaśniaczy. Dzięki temu zabieg koloryzacji staje się łagodniejszy dla włosów przy zachowaniu takich samych efektów. Zakupiłam go dla mojej mamy, która regularnie rozjaśnia włosy. Po każdym rozjaśnianiu są bardzo suche i kruszą się na końcach, więc będzie to idealne rozwiązanie dla niej. Jest jeszcze przed pierwszym zabiegiem i mam nadzieję, że efekty będą równie pozytywne. Cały zabieg krok po kroku wygląda bardzo podobnie z tym, że Aktywator dodajemy do farby. Następnie po upływie określonego czasu podanego na farbie zmywamy ją letnią wodą i nakładamy na włosy Stabilizator. Dalej postępujemy już tak, jak w wyżej podanej instrukcji.

W ostatnim czasie "plexy" stały się bardzo popularne. Opinie są skrajne - od tych pozytywnych, po ekstremalnie negatywne. Głównym powodem zarzutów jest wysoka cena w stosunku do mało spektakularnych efektów. Przy Ultraplexie sprawa ma się trochę inaczej, bo niedużym kosztem otrzymałam zaskakująco dobry rezultat. Dajcie znać czy planujecie jakiś "plexowy" zabieg, a może miałyście już do czynienia z Ultraplexem od Joanny? 



6 RZECZY DO ZROBIENIA JESIENIĄ: METAMORFOZA MIESZKANIA, SOKOWANIE, JESIENNE ZABIEGI...

Dziś wpis, który pojawia się na moim blogu wraz z nadejściem nowej pory roku. Co prawda do astronomicznej jesieni jeszcze chwila, ale ja już dziś chciałabym się z Wami podzielić moimi jesiennymi planami. Będzie trochę o zabiegach, którym zamierzam się poddać, porządkach i zmianie trybu życia. Serdecznie zapraszam do dalszego czytania.



REGULARNE ZABIEGI ZŁUSZCZAJĄCE
________
Jesień to doskonały czas na rozpoczęcie serii zabiegów złuszczających. Moja cera tego lata była bardzo kapryśna i miałam z nią trochę kłopotów, więc aktualnie wymaga gruntownego "odświeżenia". Z pewnością udam się na kilka profesjonalnych zabiegów kwasowych takich jak kwas migdałowy, który złuszcza dosyć delikatnie i w zasadzie na następny dzień można już wyjść do ludzi. Mimo, że nie powoduje totalnej "wylinki" to fantastycznie odświeża, rozjaśnia i nawilża skórę. W międzyczasie na pewno zdecyduję się jeszcze na kilka peelingów TCA, o których już niebawem powstanie osobny post. Jest to jak dotąd najmocniejszy i najbardziej spektakularny peeling jaki miałam i wymaga niestety około 7-dniowej rekonwalescencji. Nie ma szans na wyjście następnego dnia po zabiegu do pracy czy szkoły, bo skóra wygląda jak poparzona. Później następują inne "przyjemności" takie jak ogromne ściągnięcie skóry, pękanie, a następnie złuszczanie, ale o tym wszystkim jeszcze Wam napiszę. Efekt po całkowitym wygojeniu skóry jest niesamowity, więc tej jesieni kilka razy odwiedzę moją dermatolog, aby zrobiła mi TCA. Moja skóra wymaga złuszczania nie tylko ze względu na pozostałości po trądziku, ale po takiej totalnej odnowie o wiele lepiej prezentuje się na niej podkład i jest bardziej napięta oraz jędrna. Złuszczanie ma moc!


SZCZOTKOWANIE CIAŁA ORAZ MASAŻ BAŃKĄ CHIŃSKĄ W POŁĄCZENIU Z OLEJEM MIGDAŁOWYM
________
Lato trochę mnie rozleniwiło, jeśli chodzi o masaże bańką chińską i szczotkowanie ciała oraz ogólną dbałość o sylwetkę. Wyjątkowo nie miałam na to ochoty i niestety skóra nie jest w tak dobrej kondycji, jak w czasie, kiedy te zabiegi wykonywałam systematycznie. Planuję codzienne, poranne szczotkowanie ciała na sucho (pisałam o tym tutaj) oraz masaże ud bańką chińską średnio 3 razy w tygodniu. Wcześniej do masażu bańkami używałam oliwki antycellulitowej z Ziaji, ale teraz zastąpię ją olejem migdałowym, o którym pisałam tutaj. Fantastycznie uelastycznia skórę, walczy z wolnymi rodnikami i zmniejsza widoczność rozstępów. 


JOGA I ĆWICZENIA NA KRĘGOSŁUP
________
Przed rozpoczęciem sezonu letniego regularnie chodziłam do klub fitness na zajęcia grupowe i siłownię. Teraz planuję wielki powrót, ale przede wszystkim zależy mi na zajęciach jogi oraz tych skupiających się na wzmocnieniu kręgosłupa. Mam spory problem z odcinkiem lędźwiowym, którego nabawiłam się podczas offroad-owych wypadów. Teraz chodzę na regularne masaże, natomiast odpowiednie ćwiczenia również są istotne. Przy dłuższym siedzeniu, albo prowadzeniu auta odczuwam spory dyskomfort i mam nadzieję, że uda mi się wrócić do pełni formy. Oczywiście jesienią nie zabraknie u mnie długich spacerów. Teraz wędrówki po plaży są czystą przyjemnością - mało ludzi, cisza, spokój, optymalna temperatura i rześkie powietrze. Morze jesienią to raj dla osób, które naprawdę chcą wypocząć. Na kręgosłup dobry byłby też basen, ale ta chlorowana woda nie najlepiej wpływa na moją skórę, więc odpuszczam.


PORZĄDKI
________
W mojej szafie i toaletce panuje aktualnie jeden, wielki chaos, żeby nie powiedzieć brzydko "burdel". Nie wiem jak to się dzieje, ale mam duży problem z odkładaniem rzeczy na miejsce, szczególnie w kwestii kosmetyków i ubrań. Myślę, że to kluczowe dla zachowania porządku, ale za cholerę nie mogę sobie tego wpoić :-) Czas zorganizować to wszystko na nowo - pooddawać rzeczy, których nie założyłam w przeciągu kilku miesięcy ani razu oraz zminimalizować ilość kosmetyków. Z tym drugim będzie trudno, ponieważ samo prowadzenie bloga wymaga posiadania trochę większej ilości smarowideł, aby móc Wam pokazać co w trawie piszczy. Muszę jednak przejrzeć daty ważności i gruntownie zweryfikować przydatność niektórych produktów. Przydałby się też porządek na moim komputerze czyi wielkie oczyszczanie z plików, których nie potrzebuję, by zobaczyć choć kawałek wolnego pulpitu :-)


SOKOWANIE
________
Jesień to czas, kiedy jesteśmy narażone na przeziębienia i różne infekcje, więc trzeba się do niej odpowiednio przygotować. Już od jakiegoś czasu piję olej lniany, o którym pisałam tutaj, ale od kilku dni przyrządzam też domowe soki. Obiecałam sobie, że będę piła jeden sok dziennie i mam nadzieję, że wytrwam w tym postanowieniu. Mój ulubiony to połączenie marchewki, jabłka i pomarańczy. Czasem dodaję też buraka, ale smak jest wtedy trochę gorszy. Muszę zainteresować się też tematem soków warzywnych.


METAMORFOZA WNĘTRZA
________
Już kiedyś wspominałam Wam, że lubię od czasu do czasu coś zmienić w swoim domu. Planuję nowe aranżacje, przestawiam meble, kupuję nowe zasłony czy poduszki i wnętrze potrafi zmienić się nie do poznania. W takim "odświeżonym" pomieszczeniu lepiej mi się funkcjonuje, myśli i tworzy. Zastanawiam się czy chciałybyście zobaczyć na blogu nowy cykl, a w nim moje wnętrzarskie metamorfozy? Co Wy na to?


Macie jakieś szczególne plany na jesień? :-)

 Instagram @kosmetycznahedonistka 

CO WARTO KUPIĆ W ROSSMANNIE PODCZAS NADCHODZĄCYCH OBNIŻEK -49%?

Od jakiegoś czasu w sieci krąży informacja, że Rossmann znów szykuje dla nas wielką obniżkę cen -49%. Będziemy miały zatem idealną okazję, aby uzupełnić swoje zapasy produktów do makijażu i paznokci. Nie ukrywam, że to dla mnie bardzo dobra informacja, ponieważ akurat skończył mi się mój ulubiony podkład, tusz do rzęs i kilka innych rzeczy. W dzisiejszym wpisie jak zawsze polecę trochę kosmetyków godnych uwagi, więc jeśli jesteście ciekawe, to zapraszam do dalszego czytania. 


Promocja w Rossmannie zaczyna się 30 września. Od 30.09 do 5.10.2016 będą obniżki na szminki, błyszczyki, kredki do ust i odżywki do paznokci. Następnie od 6.10 do 11.10.2016 przecenione zostaną tusze do rzęs, kredki do oczu, eyelinery i cienie. Na koniec od 12.10 do 17.10 taniej kupimy podkłady. róże, pudry brązujące i wykańczające, rozświetlacze oraz korektory. 


Wiem, że jestem monotematyczna w kwestii podkładów, ale nic nie poradzę, że ten od Dr Ireny Eris Provoke Matt Fluid aż tak przypadł mi do gustu. W zasadzie na drogeryjnych półkach nie znalazłam jak dotąd nic ciekawszego, a ten podkład jest dla mnie idealny, kiedy zaczyna być nieco chłodniej. Latem używałam Estee Lauder Double Wear, a teraz z przyjemnością wracam do Provoke Matt w odcieniu 210. Kiedy potrzebuję większego krycia, to mieszam te dwa podkłady ze sobą w proporcji 1:1 i to naprawdę genialne połączenie. Słyszałam o poszerzeniu gamy kolorystycznej i dwóch nowych kolorach. Przydałby mi się aktualnie nieco ciemniejszy odcień niż 210, ale nie tak ciemny, jak 220, więc z pewnością sprawdzę co i jak. Podkład w regularnej cenie jest dosyć drogi, więc warto na niego polować podczas tych dużych obniżek. 


Dwa drogeryjne korektory, które mogę polecić to oczywiście L'oreal True Match (odcień Vanilla) oraz Maybelline Affinitone. Tego drugiego lubię używać do rozświetlania/rozjaśniania strategicznych miejsc na twarzy, aby ją odrobinę wymodelować. Nie ma bardzo dużego krycia, ale do dziennego modelażu sprawdza się bardzo dobrze. True Match od L'oreal kupuję na każdej promocji w Rossmannie, bo jest świetny pod oczy. Do zakrywania większych cieni najlepiej sprawdzi się Catrice Liquid Camouflage, ale akurat mi się skończył, więc uzupełnię zapasy. 


Nieoczekiwanie mój ulubiony puder Manhattan Clearface został wycofany z Rossmanna i nie wiadomo, czy wróci, a jeśli tak, to czy formuła będzie identyczna (w co wątpię). Pamiętam, że umieściłam ten produkt we wpisie z kosmetykami, za którymi tęskniłabym, gdyby nagle zniknęły (tutaj klik) i proszę bardzo, ziścił się najczarniejszy scenariusz :-) Cóż, będę go kupować w sieci, a jak na razie używam pudru Rimmel Stay Matte, który niestety nie ma aż tak fajnego krycia, jak Manhattan, ale chociaż nie zapycha i nawet nieźle matuje. Na promocji w Rossmannie warto kupić też pudry z Catrice i tu polecam sypki Nude Illusion oraz puder w kamieniu Prime and Fine. Wiem, że nie we wszystkich Rossmannach jest Catrice, ale warto szukać, bo mają dosyć ciekawe produkty. 


Jednymi z lepszych, matowych pomadek z drogerii są te od Dr Ireny Eris z serii Provoke Real Matt Lipctick. Mam trzy kolory: 600 (cudny odcień czerwieni), 602 (jasny róż, którego używam sporadycznie) oraz 603 (bardziej koralowy róż), które zobaczycie w dalszej części posta i są naprawdę godne uwagi. Zarówno trwałość jak i formuła zasługują na pochwałę. Sama planuję zakupić jakiś dzienny kolor i już wpadł mi w oko taki ładny, brudny róż. 


Na co dzień zawsze sięgam po konturówki do ust. Mam ich dosyć sporo i mogę polecić te z Essence Lipliner, Lovely Perfect Line oraz Miss Sporty Mini-Me Lipliner. Poniżej zobaczycie próbki kolorów wszystkich odcieni. Ja najbardziej lubię tą z Lovely w odcieniu 1 (na instagramowym zdjęciu niżej) oraz Miss Sporty Toffee, której akurat nie ma zdjęciu, bo gdzieś mi się zawieruszyła, ale pokazywałam ją już wiele razy na blogu np. tutaj klik.



Konturówka Miss Sporty Mini-Me w odcieniu Toffee bardzo dobrze współgra z pomadką Manhattan  Soft Rouge Lipstick Chai Latte. Jest to aktualnie jedna z moich ulubionych pomadek na co dzień i bardzo ją polecam. Jeśli szukacie natomiast pomadki pasującej do konturówki Lovely w odcieniu 1, to sprawdźcie Miss Sporty My Bff Lipstick w kolorze 102.



Ostatnio bardzo polubiłam też kredki od Astor z serii Perfect Stay Smokey Duo. To takie kremowe cienie w sztyfcie, przy pomocy których wykonamy przydymiony makijaż oka. Można ich używać solo, a także jako bazę pod ciemniejsze cienie. Z drugiej strony mamy coś w stylu eyelinera, ale ja zdecydowanie bardziej wolę tą szerszą końcówkę z kremowym cieniem. Jest bardzo trwały i szybko zastyga, więc myślę, że będzie idealny dla tłustych powiek. Na zdjęciu z próbkami kolorów zobaczycie jak prezentują się odcienie. Mniejsza plamka koloru to odcień tej szpiczastej końcówki, a większa ze sztyftu. 


Ulubiony tusz do rzęs z tradycyjną, włochatą szczoteczką to Revlon Volume+Lenght Magnified. Pięknie rozdziela, pogrubia i wydłuża rzęsy. Jest według mnie lepszy, niż L'oreal So Couture, którego kiedyś używałam. Myślę, że warto się na niego skusić podczas promocji w Rossmannie i ja na pewno go kupię. Jeśli szukacie dobrego eyelinera w żelu, to polecę Astor Glam Eyes. 


Nie mogło oczywiście zabraknąć tu jednego z najlepszych preparatów do usuwania skórek paznokci od Sally Hansen Cuticle Remover. Nie wyobrażam sobie bez niego mojego manicure i to absolutny "must have". 

Planuję kupić też jakąś odżywkę do paznokci i skuszona pozytywnymi recenzjami wybiorę tą od Sally Hansen Maximum Growth. Chcę trochę odpocząć od hybryd i robię taki mały "detox" raz na pół roku. Nie maluję wtedy paznokci zupełnie niczym, a jedynie nakładam odżywkę. Zaopatrzę się też w coraz bardziej popularne, matowe pomadki z Lovely Extra Lasting. 


I to by było na tyle, jeśli chodzi o polecane produkty, na które warto zwrócić uwagę podczas promocji w Rossmannie. A co Wy planujecie kupić? Jeśli chciałybyście sobie przypomnieć starsze wpisy z tej serii, to zapraszam:







Obserwujcie mnie też na Instagramie @kosmetycznahedonistka 

WORKI, OPUCHNIĘTE POWIEKI I CIENIE POD OCZAMI - JAK SOBIE Z NIMI RADZĘ? DOMOWE SPOSOBY NA PORANNE ODŚWIEŻENIE SPOJRZENIA PO ZARWANEJ NOCY!

Te z Was, które mimo zarwanych nocy i ogromnego zmęczenia wyglądają o poranku idealnie są wielkimi szczęściarami. Muszę przyznać, że u mnie zmęczenie spowodowane długą pracą przy komputerze, przeziębieniem albo nieprzespaną nocą od razu widać "po oczach". Powieki o poranku potrafią być opuchnięte, spojówki zaczerwienione, a okolice pod oczami nieco zasinione. Znam jednak kilka skutecznych, domowych sposobów, dzięki którym w kilka chwil moje spojrzenie znów wygląda świeżo. Wystarczy jeszcze odrobina korektora, aby ukryć jakiś gorszy czas w moim życiu i mogę zaczynać dzień! W dzisiejszym wpisie podzielę się z Wami kilkoma prostymi sposobami, które stosuję od lat, więc jeśli jesteście ciekawe, to zapraszam do czytania dalej. 



MASKA DO CHŁODZENIA OCZU - ŻELOWE OKULARY
_______
Odkryłam ten gadżet już dawno temu i początkowo nie wierzyłam, że będzie lepszy niż chłodne torebki herbaty, albo zimny ręcznik położony na powieki. Te żelowe okulary są prawdziwym wybawieniem, kiedy moje powieki o poranku są opuchnięte, a spojówki zaczerwienione. Zostawiam je na całą noc w lodówce (nie w zamrażarce) i rano przed makijażem delikatnie przykładam do powiek na około 5-10 minut. Osoby z wrażliwymi naczynkami powinny odczekać, aby maska lekko się ociepliła i mogą podłożyć sobie pod spód chusteczkę. To niewiarygodne, jak ten chłód wspaniale redukuje opuchliznę i zaczerwienienie spojówki, a poza tym można się dodatkowo odprężyć przed całym dniem. Zimno obkurcza naczynia krwionośne, więc jeśli nie macie takich okularów, to zawsze można położyć na powieki schłodzony ręcznik, lub zimne plasterki zielonego ogórka. Efekt będzie podobny, jednak jak dla mnie ta żelowa maska zdecydowanie wygrywa. Kupicie ją w Rossmannie i jest marki For Your Beauty. 



KOFEINOWE PŁATKI POD OCZY DIY
_______
Po zdjęciu żelowej maski przyda się też krótki okład z płatków nasączonych kawą. Kofeina pobudza krążenie, więc idealnie sprawdzi się w przypadku worków i cieni pod oczami. Takie gotowe płatki do nasączania możecie kupić w drogeriach, ale ja robię je sama. Składam zwykły płatek do demakijażu na pół, przecinam go nożyczkami, następnie docinam jeszcze na taki kształt półksiężyca, aby lepiej dopasować pod oko. Parzę mocną kawę, czekam aż ostygnie (można dodatkowo wstawić do lodówki) i moczę w niej płatek. Lekko go wyciskam i kładę pod oczami. Po 5 minutach ściągam i nakładam ulubiony krem, o którym dalej. Płatki możecie nasączać też w olejach, esencjach lub kolagenie i będą pełnić rolę ekspresowej maseczki. Nadają się przede wszystkich do takich lejących konsystencji, które mogłyby ściekać ze skóry, a dzięki płatkom trzymają się w odpowiednim miejscu.


ŻEL POD OCZY I PŁATKI ŻELOWE
_______
W przypadku oczu, które mają tendencję do opuchlizny i zasinienia warto stosować żele pod oczy. Działają trochę lepiej, niż kremy, a schłodzone w lodówce są jeszcze bardziej skuteczne. Mój żel z Vichy Aqualia Thermal wkładam na 2 godzinki do lodówki i przynosi naprawdę prawdziwe ukojenie. Nakładam niewielką ilość, bo ma taką jakby silikonową konsystencję, dzięki której łatwo się rozprowadza. Dobrze nawilża, jest lekki i nadaje się pod makijaż (trzeba odczekać, aby się dobrze wchłonął). Jedyny minus to wydajność - opakowanie wydaje się duże, a ja używałam go dosyć oszczędnie, natomiast szybko się skończył jak na produkt pod oczy. Mimo wszystko zakupię go ponownie, bo podoba mi się efekt delikatnego liftingu i nawilżenia. 

Kiedy wieczorem mam jeszcze jakieś większe wyjście, to po zmyciu makijażu lubię używać płatków hydrożelowych. Moje ulubione to te z Efektimy Hialu-Lift, które zakupicie w wielu stacjonarnych drogeriach. Ekspresowo nawilżają i wygładzają lekkie zmarszczki, dzięki czemu cały makijaż wygląda o wiele lepiej, a korektor nie tworzy suchej skorupy. Płatek ze zdjęcia jest marki Exclusive i akurat nie jestem z niego specjalnie zadowolona. Jest słabo nasączony i nie widzę po jego użyciu żadnej różnicy, a skóra jest nawet trochę bardziej przesuszona. 

I tak prezentują się moje domowe sposoby na odświeżenie spojrzenia. Niebawem pojawi się wpis na temat bardziej specjalistycznych zabiegów, którym można się poddać. Dajcie koniecznie znać co u Was sprawdza się najlepiej! 

Obserwujcie mnie też na Instagramie @kosmetycznahedonistka 

MANICURE JAPOŃSKI P.SHINE CZYLI RATUNEK DLA ZNISZCZONYCH, ŁAMLIWYCH, CIENKICH I ROZDWAJAJĄCYCH SIĘ PAZNOKCI.

Często pytacie mnie w komentarzach jak uratować swoje paznokcie po hybrydach, albo co polecam osobom, które nie mogą malować paznokci, a chcą, by wyglądały na zadbane. Prosicie o rekomendację jakiejś odżywki bez formaldehydu lub innych, skutecznych produktów regenerujących płytkę paznokcia. Od jakiegoś czasu robię sobie manicure japoński, który jest przeznaczony do regeneracji łamliwych, rozdwajających się i cienkich paznokci. Jak się u mnie sprawdził zestaw P.Shine? O tym w dalszej części, gdzie zobaczycie cały proces wykonywania japońskiego mani krok po kroku.


DLA KOGO PRZEZNACZONY JEST MANICURE JAPOŃSKI?
________
Myślę, że zabieg będzie idealny dla osób z osłabioną płytką po żelach, hybrydach i akrylu. Jest traktowany jako taka ostatnia deska ratunku, jeśli odżywki nie pomagają, albo z jakiegoś powodu nie można ich stosować. Jeśli naturalnie macie bardzo słabe paznokcie, które nie trzymają zwykłego lakieru, to również możecie się skusić na manicure japoński. Będzie to też świetna propozycja dla osób, którym z niewyjaśnionych przyczyn odpada z płytki hybryda. Generalnie zabieg z każdym kolejnym razem świetnie regeneruje paznokcie, które zaczynają bardzo ładnie wyglądać. Z japońskiego mani mogą skorzystać też mężczyźni, którzy borykają się ze słabymi paznokciami lub osoby, które w ogóle nie mogą malować paznokci np. z racji wykonywanego zawodu. Preparaty nie zostawiają koloru, a jedynie połysk, który nie jest tak nachalny, jak po odżywkach w płynie.

PIERWSZE PODEJŚCIE DO JAPOŃSKIEGO MANI
________
Po wykonaniu pierwszego zabiegu pomyślałam: "phi, to już?". Co prawda paznokcie ładnie błyszczały, ale nie odczuwałam takiego jakby dodatkowego wsparcia i byłam pewna, że po jakimś czasie się połamią. Niestety przy regularnym robieniu hybryd moje paznokcie są kruche i delikatne, więc pozostawiając je bez lakieru od razu pękają. Po pierwszym podejściu do japońskiego paznokcie nie były twardsze i usztywnione, ale ku mojemu zdziwieniu nie łamały się. Kolejne zabiegi coraz bardziej je utwardzały i odżywiały. Stawały się mocniejsze, połysk był bardziej intensywny i nie zauważyłam żadnego rozwarstwiania czy pękania. Po 5 zabiegach (robiłam dwa razy w tygodniu) płytka była już tak zregenerowana, że mogłam ponownie nałożyć na nią hybrydę bez żadnego wzmocnienia w postaci Hardi czy Top-u Hard z NeoNail, którym również można przedłużać i usztywniać paznokcie.


MANICURE JAPOŃSKI P.Shine (duży zestaw)
________
Zabieg jest naprawdę banalnie prosty w wykonaniu. Możecie go zrobić w salonie kosmetycznym lub samodzielnie, w domu. Potrzebujecie zestawu, który ja akurat zakupiłam na Allegro. W jego skład wchodzi pasta, puder, 2 polerki, 4 pilniczki, szpatułka i irchowa ściereczka. Wszystko jest zamknięte w plastikowym opakowaniu, które nie jest jakoś szczególnie piękne i solidne, ale pomaga zachować porządek (jeśli coś źle włożymy, to po prostu się nie zamknie). Te magiczne produkty mają w składzie krzemionkę z morza japońskiego, keratynę, wosk pszczeli oraz witaminy A+E. Cenne dla paznokcia substancje wprowadzamy za pomocą polerek dołączonych do zestawu. Cały zabieg trwa około 30 minut i poniżej pokażę Wam jak krok po kroku go wykonać. To zaczynamy!


KROK 1
Matowię płytkę każdego paznokcia używając zielono-różowego pilniczka. Robię to bardzo delikatnie przesuwając zieloną częścią pilnika po całej powierzchni paznokcia. Chodzi o to, aby zdjąć z płytki tłuszcz i ułatwić wnikanie substancji odżywczych z pasty, którą później będziemy nakładać. 

KROK 2
Odkręcam zielony pojemniczek z pastą, wyjmuję odrobinę białą szpatułką i nakładam na paznokieć. Rozcieram delikatnie palcem po całej powierzchni paznokcia. Pastę można też nałożyć od razu na polerkę, jednak u mnie lepiej sprawdza się rozprowadzenie palcem na płytce.


KROK 3
Zieloną polerką przesuwam kilkanaście razy po paznokciu w jedną stronę aż do uzyskania szklanego połysku. Niezwykle istotne jest przesuwanie polerką tylko w jedną stronę, ponieważ to prawidłowo wprowadza pastę i gwarantuje poprawność wykonania zabiegu.

KROK 4
Odkręcam różowy pojemniczek z pudrem i nabieram odrobinę szpatułką. Rozcieram na całej powierzchni płytki i zaczynam polerować różową polerką. Teraz można to robić w różne strony. Puder zabezpiecza paznokieć przed wypłukiwaniem się składników odżywczych zawartych w paście.


KROK 5
Przecieram paznokieć irchową ściereczką i gotowe! Pięknie błyszczy jak po pomalowaniu bezbarwnym lakierem. 

EFEKTY PO MANICURE JAPOŃSKIM
________
Od jakiegoś czasu byłam niezwykle ciekawa tego zabiegu. Słyszałam bardzo pozytywne opinie, a że akurat moje paznokcie nie są w rewelacyjnej kondycji, to zdecydowałam się na kupno takiego zestawu. Zabieg wykonałam jak dotąd kilkanaście razy i muszę przyznać, że paznokcie są o wiele mocniejsze, bardziej sprężyste, przestały się rozdwajać i łamać przy najmniejszym uderzeniu. Wyglądają schludnie, czysto i elegancko. Z każdym, kolejnym zabiegiem płytka błyszczała mocniej, a paznokcie stawały się twardsze. Niestety po wykonaniu japońskiego mani nie zaleca się malowania paznokci lakierem, ponieważ będzie mało trwały. Hybrydy również nie wchodzą w grę, bo mogą odpryskiwać. Manicure japoński warto robić w takich permanentnych przerwach między malowaniem paznokci, aby je porządnie zregenerować i doprowadzić do porządku. Jeśli zamierzacie je pomalować czy zrobić hybrydy, to trzeba odczekać, aż z płytki zniknie połysk, albo ją delikatnie zmatowić bloczkiem polerskim. Wcześniej używałam różnego rodzaju odżywek, ale nie dawały tak szybkich efektów, jak P.Shine. Poza tym odpryskiwały jak normalny lakier, natomiast połysk po japońskim schodzi stopniowo, bez wyraźnych odcięć. Zabieg warto powtarzać 2 razy w tygodniu przy mocno zniszczonych paznokciach, a przy mało wymagających co 2 tygodnie. Zestaw jest niesamowicie wydajny - pilniczki i polerki praktycznie w ogóle się nie zużywają, nie wspominając już o paście i pudrze, który starczy nam na lata. 

Podsumowując, manicure japoński jako ratunek dla zniszczonych paznokci np. po hybrydach jest naprawdę genialnym rozwiązaniem. Można go wykonać również dla ogólnego wzmocnienia płytki paznokcia lub dla poprawienia jej wyglądu. Z każdym kolejnym zabiegiem połysk jest bardziej "szklany" i wyraźny, biała końcówka paznokcia się rozjaśnia, a różowa wygląda zdrowiej. Zestaw nie sprawia wrażenia profesjonalnego, wygląda raczej zabawkowo i w związku z tym nie pokładałam w nim większych nadziei. Pomyślałam jednak, że wypróbuję, aby napisać Wam czy w ogóle warto zawracać sobie tym głowę. Cieszę się, że go odkryłam, bo jeszcze niedawno zastanawiałam się nad jakąś odżywką do paznokci, natomiast teraz widzę, że nie ma potrzeby. Japoński mani na stałe zagości w mojej paznokciowej pielęgnacji, w przerwach między hybrydami, z których nie potrafię zrezygnować (to już takie małe uzależnienie). Tak jak już wcześniej wspomniałam  - można go wykonać u kosmetyczki, albo kupić zestaw do samodzielnego zabiegu na Allegro. Koszt to około 100 zł. Patrząc na ten zestaw można pomyśleć, że to dużo, ale efekty wynagradzają wszystko.

Dziewczyny, jaka jest kondycja Waszych paznokci po hybrydach? Robiłyście już manicure japoński? 

Obserwujcie mnie też na Instagramie @kosmetycznahedonistka 

Viewing all 851 articles
Browse latest View live