Quantcast
Channel: HEDONISTKA
Viewing all 851 articles
Browse latest View live

MUST HAVE W ZIMOWEJ KOSMETYCZCE CZYLI 7 POWODÓW, DLA KTÓRYCH WARTO KUPIĆ LANO-MAŚĆ.

$
0
0
Dziś o produkcie, który wypróbowałam z polecenia kilku moich czytelniczek i już teraz wiem skąd te wszystkie zachwyty. Nie wyobrażam sobie, aby miało go zabraknąć w mojej zimowej kosmetyczce i myślę, że Wy również powinnyście go mieć. Jak dla mnie to prawdziwy "must have" tej zimy, a kupicie go za około 10 złotych. 


Mowa oczywiście o produkcie Ziaja lano-maść. Wcześniej miałam już okazję testować kosmetyki z lanoliną składzie i zupełnie nie rozumiałam ich fenomenu. Wcale nie nawilżały i nie koiły żadnych podrażnień, a ponad to mnie uczulały. Lanolina powoduje czasem tzw. alergie lanolinowe, więc z góry skreśliłam ten składnik i już do niego nie wracałam. Bardzo często sugeruję się Waszymi rekomendacjami, dlatego postanowiłam dać ostatnią szansę lano-maści tym bardziej, że osoby, które ją polecały również w przeszłości miały problemy z uczuleniem na lanolinę. W składzie znajdziemy tylko wysokooczyszczoną lanolinę, bez żadnych konserwantów, dodatków zapachowych czy konserwujących. Jest to produkt przeznaczony przede wszystkim dla matek karmiących, a konkretnie do sutków. Ma za zadanie zmiękczać, nawilżać i natłuszczać tę delikatną okolicę, a także "zahartować" brodawki sutkowe do okresu karmienia piersią. Ja oczywiście kupiłam ten produkt w zupełnie innym celu i znalazłam jego 7 rewelacyjnych zastosowań.


1. NA SPIERZCHNIĘTE, SUCHE USTA
Zawsze chwaliłam sobie balsam Tisane oraz "miodek" z Oriflame, dopóki nie przekonałam się jak lano-maść ekspresowo nawilża i zmiękcza usta. To niesamowite jak szybko przynosi ukojenie i już po kilku godzinach usta wracają do pełnej kondycji. Wiem co mówię, bo ostatnio zmagałam się z tak popękanymi i wysuszonymi ustami, że nic nie było w stanie doprowadzić ich do porządku. Inne balsami przynosiły ukojenie tylko na chwilę, po czym usta znów były suche. W przypadku lano-maści jest zupełnie inaczej i wystarczyły dwie aplikacje, aby zupełnie pozbyć się problemu pękających i suchych warg. 

2. NA EKSTREMALNIE PRZESUSZONĄ SKÓRĘ POD OCZAMI
Lano-maść ogłaszam oficjalnie najlepszym produktem do nawilżania skóry pod oczami. Stosuję ją każdego wieczoru i to nie do wiary, ale pozbyłam się kilku zmarszczek. Wiem, że to dziwnie brzmi, bo to przecież tylko lanolina, ale sama jestem zaskoczona jej wpływem na moją skórę. Jeśli macie ekstremalnie przesuszoną skórę pod oczami, albo na powiekach np. w związku z panującymi mrozami, albo kiepskim korektorem, to ta maść z pewnością pomoże.

3. NA PRZESUSZONE SKÓRKI PAZNOKCI
Ciągle przesuszone skórki wokół paznokci to moja coroczna, zimowa zmora. Ten nieestetyczny efekt można zamaskować olejkiem, który zawsze mam przy sobie, ale to tylko tymczasowe rozwiązanie. Lano-maść rewelacyjnie zmiękcza zrogowaciały naskórek i nawilża skórę wokół paznokci, więc pierwszy raz w życiu nie mam już z tym problemu. 

4. NA SUCHE DŁONIE
Jeśli w tym zimowym okresie cierpicie też na ekstremalnie suche dłonie, to lano-maść również świetnie się sprawdzi. Ja robię tak, że nakładam grubszą warstwę na dłonie, później zakładam bawełniane rękawiczki (można je kupić w Rossmannie) i idę spać. Rano skóra jest tak miękka, jak nigdy! Plus, to od razu pięknie wypielęgnowane skórki wokół paznokci.

5. NA SUCHE PIĘTY 
W przypadku tego problemu można stosować kremy z mocznikiem, ale u mnie zdecydowanie lepiej działa lano-maść. Najlepsze w tym produkcie jest to, że działa nie tylko do momentu jego zmycia. Mam wrażenie, że "naprawia" skórę i uczy ją zachowywać odpowiednią równowagę w kwestii nawilżenia. 

6. NA KOŃCÓWKI WŁOSÓW
W tym przypadku sprawdza się w momencie, kiedy moje włosy zaczynają się puszyć i przesuszać w ciągu dnia. Wystarczy rozetrzeć odrobinę lano-maści w dłoniach i przeciągnąć po końcówkach. Włosy znów są gładkie i co najważniejsze - przestają się elektryzować np. od czapki czy kurtki. 

7. PRZEDŁUŻA TRWAŁOŚĆ I ZWIĘKSZA INTENSYWNOŚĆ PERFUM
Pamiętacie jak wspominałam Wam o nakładaniu na skórę wazeliny, aby przedłużyć trwałość i wzmocnić intensywność perfum? Wtedy jeszcze nie miałam okazji przetestować lanoliny, która jest generalnie świetnym "nośnikiem" zapachów. Wystarczy posmarować nią nadgarstek, kark lub miejsce za uszami i spryskać tę okolicę swoimi perfumami. Będą pachnieć o wiele mocniej i dłużej!


Tak, jak wspomniałam na początku - lanolina może uczulać, więc polecam wykonać najpierw próbę uczuleniową, zanim jej użyjecie na większej partii skóry. A ja bardzo dziękuję kilku moim czytelniczkom za polecenie tego produktu. To moje największe, zimowe odkrycie i to w tak fantastycznej cenie. Lano-maść kupicie w niektórych aptekach - ja zakupiłam ją w sklepie Ziaja za około 10 zł.


______________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 




TABLETKI ANTYKONCEPCYJNE: MOJA HISTORIA I WPŁYW NA SKÓRĘ, WŁOSY, SAMOPOCZUCIE, WAGĘ.

$
0
0
Niebawem Dzień Kobiet, więc pomyślałam, że to doskonała okazja na poruszenie typowo babskiego tematu. Dziś zapraszam Was do lektury wpisu o wadach i zaletach doustnej antykoncepcji hormonalnej. Swoją przygodę z tabletkami antykoncepcyjnymi zaczęłam w wieku 18 lat. To własnie wtedy borykałam się z największym trądzikiem, więc prócz maści i innych specyfików do leczenia miejscowego, dermatolog zalecił również terapię hormonalną. Tabletki brałam przez kilka lat i w związku z tym, że często zadajecie pytania na ich temat, to postanowiłam podzielić się z Wami moim doświadczeniem w tej kwestii.


POCZĄTKI Z ANTYKONCEPCJĄ
Pamiętacie ten post, w którym opisywałam najgorsze sposoby na pozbycie się trądziku, które przetestowałam na własnej skórze? (tutaj klik). Wspominałam Wam wtedy, że świadomość niektórych lekarzy na temat metod leczenia tego problemu była kiedyś niezwykle mizerna. Myślę, że podobnie było właśnie z antykoncepcją. Przepisywano ją bardzo młodym dziewczynom tak, jakby to były cukierki. Doskonale pamiętam swoją pierwszą wizytę u ginekologa. Szybkie USG, zero badań krwi czy prób wątrobowych, krótki wywiad dlaczego właściwie chcę brać tabletki antykoncepcyjne i receptę miałam już w kieszeni. Jako bardzo młoda i niedoświadczona dziewczyna byłam zachwycona, że to takie proste, a ja w końcu pozbędę się problemów z cerą. Szybko okazało się jednak, że antykoncepcja to nie żarty, a decyzję o jej rozpoczęciu trzeba lepiej przemyśleć. 

Moje pierwsze tabletki nazywały się Diane-35 i to właśnie one miały mi pomóc pozbyć się trądziku. Jako, że już w bardzo młodym wieku miałam skłonności do robienia zapisków i dokumentowania wszelkich, ważnych wydarzeń w moim życiu, to prowadziłam też coś na zasadzie trądzikowego dziennika. Mam go do dziś i to właśnie dzięki niemu dokładnie wiem jakie leki stosowałam, co mi pomagało, a co nie. Tabletki Diane-35 przez pierwsze 3 miesiące nie przynosiły spektakularnych rezultatów. Trądzik zaczął ustępować dopiero przy czwartm opakowaniu, ale równocześnie z zażywaniem tabletek stosowałam też terapię miejscową (Brevoxyl, Aknemycin, Retin-A), więc trudno powiedzieć co tak naprawdę przyczyniło się do jego zmniejszenia. Pamiętam, że kiedy moja cera zaczęła się poprawiać, to kontynuowałam tę "terapię" przez kilka, dobrych lat. Lekarz nie miał nic przeciwko, bo przecież skoro jest poprawa cery, to nie ma sensu nic zmieniać. Cieszyłam się wówczas zadowalającym stanem mojej skóry. Piszę "zadowalającym", bo nigdy nie była idealna, ale ku mojej uciesze nie wyglądała tak źle, jak przed terapią i to mi wystarczyło do szczęścia. 

SKUTKI UBOCZNE
I na poprawie stanu cery plusy się w zasadzie kończyły, bo doświadczyłam też wielu skutków ubocznych. Przede wszystkim podczas zażywania pigułek moja waga wzrosła, ale nie na tyle, aby mówić o otyłości. Pojawił się też pierwszy cellulit, a ja czułam się jak nadmuchany balon. Jednak nie to było akurat najgorsze. Podczas brania tych tabletek miałam niesamowite wahania nastrojów, co początkowo zrzucałam na karb dojrzewania, ale po odstawieniu pigułek znowu byłam sobą. Pewnie znacie to uczucie, kiedy czujecie się jak odbezpieczony granat przed okresem. Ja czułam się tak cały czas - coś okropnego. Nic mi się nie chciało, nie miałam energii i do wszystkiego podchodziłam bardzo negatywnie. Kiedy dowiedziałam się, że przyczyną może być niewłaściwie dobrana antykoncepcja, to postanowiłam odstawić tabletki. I wtedy dopiero zaczęło się dziać.

Przede wszystkim moja cera z dnia na dzień zaczęła totalnie wariować, a trądzik był mocno nasilony. Dermatolog poradził mi wtedy, żebym to przeczekała, zapisując kolejne preparaty do stosowania miejscowego. To uspokajanie się cery trwało kilka, dobrych miesięcy, ale później nie miałam już tak ładnej cery, jak podczas zażywania pigułek antykoncepcyjnych. Najgorsze było jednak to, że niesamowicie wypadały mi włosy i miałam wrażenie, że straciłam połowę z nich. Przy każdym przeciągnięciu ręką po włosach zostawało mi w dłoni kilkanaście sztuk. Pamiętam, że wtedy odkryłam wcierkę Kerium z La Roche Posay i to właśnie ona uratowała mnie przed całkowitym wyłysieniem. Do dziś darzę ją pewnym sentymentem i wracam do niej, kiedy obserwuję wzmożone wypadanie. Od tego incydentu zaczęło się całe moje "włosomaniactwo", bo zaczęłam interesować się racjonalnym dbaniem o włosy, które chciałam za wszelką cenę zagęścić (udało się!). Później od jednego z lekarzy dowiedziałam się, że wszystkiemu winna była nieodpowiednio dobrana antykoncepcja i jej długotrwałe zażywanie w tak młodym wieku. 

PLUSY Z ODSTAWIENIA
Jakie były plusy z odstawienia? Już w pierwszym miesiącu bez tabletek zaczęłam wracać do "psychicznej" formy. Nie czułam się już jak tykająca bomba i wstawałam co rano pełna energii. Znacznie schudłam i zrzuciłam z siebie zapas wody, który zalegał w moim ciele, w związku z czym cellulit również się zmniejszył. Włosy w końcu przestały wypadać, ale nadal miałam problemy z cerą. O tym jak poradziłam sobie z trądzikiem i co stosowałam możecie przeczytać tutaj klik. 

POWRÓT DO ANTYKONCEPCJI
Czas mijał, a ja znów postanowiłam spróbować doustnej antykoncepcji, ale już typowo jako zabezpieczenie przed ciążą. Przeszłam kilka rodzajów tabletek i muszę przyznać, że po przetestowaniu wszystkich tych preparatów czułam się równie źle. Z jednymi było gorzej, a z innymi trochę lepiej, ale ciągle zauważałam dużą retencję wody w moim ciele, ospałość, ociężałość, drażliwość i wahania nastrojów. Tabletki Atywia brałam całkiem niedawno, ale poddałam się przy czwartym opakowaniu, bo sama czułam się już zmęczona moją emocjonalną niestabilnością :-) Obecnie walczę z pogorszonym stanem mojej cery, która chyba właśnie dowiedziała się, że już nie dostaje hormonów, ale wiem, że to wkrótce wróci do normy. Na szczęście z włosami nie było tak źle i nie zauważyłam ich wzmożonego wypadania.  Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, że znów jestem sobą i nie czuję tego wewnętrznego napięcia, jakie zawsze mi towarzyszyło podczas brania pigułek. Swoją drogą, to nie do wiary jak duży wpływ ma nasz organizm taka mała tableteczka. 

I tak własnie wyglądała moja historia z tabletkami anty. Podsumowując, nie był to najlepszy sposób na pozbycie się trądziku i dziś już na pewno nie poszłabym tą drogą. Doświadczyłam też wielu skutków ubocznych - zarówno tych "urodowych", jak i takich, o których nie chciałabym Wam tu wspominać, ale możecie o nich przeczytać w każdej ulotce. Wiem, że wiele kobiet jest zadowolonych z tej formy antykoncepcji i podczas brania tabletek czują się świetnie. To kolejny raz dowodzi, że każda z nas jest inna i może zupełnie inaczej reagować na dany preparat. Warto pamiętać, że przed podjęciem decyzji o rozpoczęciu takiej antykoncepcji trzeba wykonać szereg badań i dokładnie rozważyć wszelkie za i przeciw. Ja jednak mówię "pas" i moja przygoda z doustnymi środkami antykoncepcyjnymi definitywnie się zakończyła. 

Dziewczyny, a jak to było u Was? Bardzo chciałabym poznać też Wasze historie :-)


______________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 



6 MAKIJAŻOWYCH SZTUCZEK, KTÓRE WARTO ZNAĆ.

$
0
0
Prawdopodobnie każda z nas ma swoje ulubione, makijażowe triki, które stosuje w codziennym makijażu. Internet aż huczy od najróżniejszych sztuczek, które są czasem tak absurdalne, że prowadzą tylko do katastrofy, ale dziś nie o tym. Wybrałam dla Was 6 makijażowych trików, które sama chętnie wykorzystuję i są moimi "pewniakami", więc jeśli jesteście ciekawe, to czytajcie dalej. 


1. PUDER NA BRWI
Nieraz zdarzy mi się "przesadzić"z intensywnością moich brwi. Ma to miejsce zazwyczaj wówczas, gdy mam dużo czasu do wyjścia i zbyt długo się na nich skupiam. Kończy się to tak, że są za mocne i  wyraźnie widać, że jest na nich za dużo produktu. Pierwszym, ratunkowym etapem jest oczywiście wyczesanie brwi spiralką, ale i to czasem nie pomaga. Najlepszym sposobem na złagodzenie tego przerysowanego efektu jest nałożenie zwykłego pudru. Ja używam pudru prasowanego z Manhattan Clearface (dostępny aktualnie tylko na Allegro) - nabieram trochę na puszek lub gąbeczkę i dociskam delikatnie do brwi i to zazwyczaj tylko na ich początku. Uwielbiam ten trik, bo brwi stają się łagodniejsze, miękkie i bardzo naturalne. Ważne jest to, aby nie przesuwać gąbką z pudrem po skórze, a jedynie lekko dociskać. Efekt z pewnością Was zaskoczy i jeśli również macie skłonność do "przesadyzmu" w kwestii podkreślania brwi, to naprawdę polecam spróbować.


2. KRESECZKI NA POCZĄTKU BRWI
Pewnie słyszałyście już co nie co o piórkowaniu czyli metodzie optycznego zagęszczania i wypełniania brwi. Chodzi o to, że zamiast wypełniać puste miejsca kolorem rysujemy cieniutkie, drobne kreseczki, które jakby imitują włoski. Wygląda to niezwykle naturalnie o ile zrobimy to za pomocą odpowiedniego produktu. Ja tej metody nie stosuję na całej długości brwi, a jedynie na ich początku, gdzie włosy po prostu nie chcą rosnąć. Są to dosyć "łyse" miejsca i bez ich podkreślenia brwi wyglądają na krótsze. Wystarczy, że namaluję tam 2-3 kreseczki i znów wyglądają na pełne i bardziej puchate. Zazwyczaj robię to kredką Nabla Brow Divine lub zwilżonym pędzelkiem Zoeva Wing Liner zanurzonym w brązowym cieniu. To świetna sztuczka, aby optycznie zagęścić i wydłużyć swoje brwi, ale trzeba zachować umiar i dojść do wprawy, aby owe kreseczki faktycznie wyglądały jak włoski. Efekt przed i po możecie zobaczyć niżej.


Zdj. 1 - brwi bez kreseczek na początku | Zdj. 2 - brwi z kreseczkami | Zdj. 3 - nakładanie pudru na brwi (dociskam gąbeczkę z pudrem jedynie na początku brwi)

3. WZMACNIANIE KRYCIA KOREKTORA CIELISTYM CIENIEM
Czasem korektor, to za mało, aby zakryć cienie pod oczami czy pojedyncze niedoskonałości. Kiedyś na świeżo nałożony korektor nakładałam pędzlem lub gąbeczką odrobinę pudru w cielistym kolorze, aby zwiększyć krycie i utrwalić produkt, ale co zrobić, jeśli cienie czy niedoskonałości nadal są widoczne i przebijają? Moim ostatnio odkrytym trikiem jest nałożenie cielistego, matowego cienia w te miejsca. Cień ma o wiele lepsze krycie, niż puder i jeśli jest dobrej jakości, to dodatkowo spełni funkcję utrwalającą. Moim totalnym ulubieńcem jest tu cień marki My Secret Matt w kolorze 505 - tani i najlepszy do wzmacniania krycia i utrwalania korektora, ale bardzo chętnie używam go też do dziennego makijażu na całą, górną powiekę.


4. ZANURZANIE ZALOTKI W GORĄCEJ WODZIE LUB PODGRZEWANIE CIEPŁEM SUSZARKI
Elektryczne zalotki, które same się podgrzewają to nie dla mnie. Jeszcze nie trafiłam na taką, która podkręciłaby moje rzęsy w zadowalający sposób i wolałam używać takiej tradycyjnej, na zimno. Jakiś czas temu jedna z Was poleciła mi zanurzanie zwykłej zalotki na chwilę w gorącej wodzie lub podgrzewanie jej przez kilkanaście sekund ciepłym nawiewem suszarki i to był strzał w dziesiątkę. Moje rzęsy nigdy nie były tak pięknie podkręcone, a co więcej - ich skręt utrzymuje się o wiele dłużej, niż przy podkręcaniu na zimno. Trzeba jedynie uważać na to, aby nie podgrzać jej za mocno i nie oparzyć sobie powieki, ale to jakby robi się intuicyjnie i osobiście nie miałam w tej kwestii żadnych wpadek. Aktualnie podkręcam swoje rzęsy tylko na gorąco i uwielbiam ten trik! O mojej ulubionej zalotce pisałam tutaj klik. 


5. MĄKA ZIEMNIACZANA DO MATOWIENIA SKÓRY
A to już sztuczka, którą lata temu sprzedała mi moja mama. Mąka ziemniaczana ma świetne właściwości pochłaniające nadmiar sebum ze skóry, a ponad to nadaje jej jedwabistego wykończenia. Wszystko dzięki skrobi, która też rewelacyjnie łagodzi wszelkie podrażnienia. Wystarczy nabrać trochę na puszek od pudru lub po prostu na palce i wklepać w miejsca, które chcemy zmatowić. Jeśli widać na skórze jej nadmiar, to wtedy delikatnie omiatam ten obszar pędzlem i po kłopocie. Kiedyś bardzo często napełniałam swój ulubiony pojemniczek po pudrze właśnie mąką ziemniaczaną i robiła u mnie za typowy puder to utrwalania makijażu. To chyba najtańszy puder, jaki możecie znaleźć...we własnej kuchni!


6. ŻEL ALOESOWY DO UTRWALANIA BRWI
To nie do wiary ile zastosowań żelu aloesowego udało mi się już znaleźć. Kiedy zauważyłam, że żel aloesowy ma właściwości zastygające, to postanowiłam używać go też do utrwalania moich niesfornych włosków w brwiach. Wyciskam z opakowania kropelkę żelu na dłoń i zanurzam w niej czystą spiralkę po starym tuszu do rzęs. Pozbywam się nadmiaru i zaczesuję brwi na pożądany kształt. Kiedy żel zaschnie włoski są sztywniejsze i utrzymują swoją pozycję, co czyni go świetnym utrwalaczem do brwi. Żel aloesowy z Holika Holika pięknie pachnie i ma jeszcze wiele innych, ciekawych zastosowań, o których możecie przeczytać tutaj klik.Pełni też funkcję pielęgnującą, więc Wasze brwi mogą stać się dzięki temu po prostu ładniejsze.


Oto 6 moich ulubionych trików, które wykorzystuję w swoim codziennym makijażu. Dajcie znać czy znacie wszystkie sztuczki, o których tutaj napisałam. Może podzielicie się swoim ulubionym, makijażowym trikiem w komentarzu? :-)

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 



ULUBIONE TRENDY W MODZIE NA WIOSNĘ 2018!

$
0
0
Muszę przyznać, że sezon wiosenny pod względem modowych trendów przedstawia się bardzo ciekawie. Damskie garnitury, krata, total white look i torebki nerki to 100% mojego stylu i już nie mogę się doczekać nadejścia wiosny. Dziś przygotowałam dla Was małe zestawienie najciekawszych moim zdaniem trendów (głównie z sieciówek), które będą modne w nadchodzącym sezonie, więc zapraszam do czytania dalej.


Można odnieść wrażenie, że od kilku sezonów modne jest dosłownie wszystko. Nie da się nie zauważyć, że niektóre trendy są żywcem ściągnięte z lat 90-tych i to, co jeszcze niedawno było uznawane za "obciachowe", dziś jest bardzo na czasie. Wiosna w trendach przedstawia się moim zdaniem bardzo interesująco i jeszcze nigdy nie widziałam w sieciówkach tylu fajnych rzeczy. Od dawna byłam fanką damskich garniturów, ale nigdy nie znalazłam nic ciekawego. Tak samo w przypadku marynarek i dodatków. Teraz sklepach takich jak Mango, H&M czy Zara wybór jest naprawdę ogromny i poczyniłam już pierwsze, wiosenne zakupy. Jakie trendy są dla mnie najbardziej interesujące? Oto lista moich modowych faworytów!


LOGOMANIA
Jeszcze niedawno noszenie koszulki z logo marki było postrzegane bardzo negatywnie i sama raczej nie odważyłabym się na kupno czegoś takiego. Tymczasem już w zeszłym sezonie do mojej garderoby trafiła koszulka Levi's z wielkim, czerwonym logo na środku klatki piersiowej i uwielbiam ją zakładać pod eleganckie, proste marynarki. Wygląda świetnie w duecie z ołówkowymi spódnicami czy zwykłymi, czarnymi rurkami. Logomania tak naprawdę dopiero w nadchodzącym sezonie się rozkręci, bo w sklepach mamy aktualnie mnóstwo bluz, t-shirtów czy koszulek z ogromnymi nazwami marek na froncie. Do mojej garderoby wpadnie na pewno koszulka z Guess i Calvin Klein, a wszystkie rzeczy z powyższej grafiki wyżej znajdziecie na Answear.com.


1. Kremowy garnitur - Mango | 2. Różowy garnitur - Mango | 3. Biały garnitur - Mango | 4. Garnitur w paski - Stradivarius | 5. Biały garnitur - Mango | 6. Garnitur w kratę - Zara

DAMSKI GARNITUR
To trend, który cieszy mnie najbardziej i w końcu jest z czego wybierać w naszych sieciówkach. Najbardziej urzekły mnie garnitury dostępne w Mango, bo są dobrej jakości i świetnie leżą na sylwetce. Nie jestem jednak do końca przekonana do szerokich spodni (zdj.1), które w sezonie wiosennym będą dosyć popularnym fasonem. Jeśli są długie, to jeszcze pół biedy, ale te o długości 3/4 albo 7/8 kompletnie do mnie nie przemawiają i niestety wyglądam w nich komicznie.


1. Komplet w kratę - Zara | 2. Komplet w kratę z koronką - Zara | 3. Granatowa marynarka w kratę - Stradivarius | 4. Szara marynarka w kratę - Stradivarius | 5. Szara marynarka w paski - Stradivarius | 6. Szary komplet w kratę - Zara

KRATA I PASKI
Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam za kratą, ale w tym sezonie wyjątkowo wpadła mi w oko. To głównie za sprawą marynarek, które uwielbiam, a to właśnie na nich króluje ten motyw. W takiej szarej kracie najfajniejsze jest to, że to wzór ponadczasowy. Jeśli w tym sezonie kupicie sobie taką marynarkę, to możecie ją nosić latami i zawsze będzie na topie. Kratę i paski można też bardzo ciekawie stylizować, bo będą pasowały zarówno do stylizacji eleganckich, jak i totalnie na luzie w duecie z trampkami. Niedawno kupiłam ten kraciasty komplet z Zary (zdj. 1) i czuję się w nim fantastycznie. Niestety zdjęcie ze strony zupełnie nie oddaje jego uroku (łagodnie rzecz ujmując :-)


1. Granatowa sukienka - Missguided | 2. Czarna sukienka - Missguided | 3. Biała sukienka - Missguided | 4. Biała sukienka - Missguided | 5. Różowa sukienka - Bershka | 6. Sukienka w kartę - Bershka

PRZEDŁUŻONE MARYNARKO-SUKIENKI
Z tego trendu również bardzo się cieszę, bo uwielbiam takie sukienko-marynarki. Wyglądają niezwykle sexy, ale nadal pozostają w dobrym guście, co czasem jest trudne do uzyskania. W zeszłym sezonie próżno szukałam takiego kroju w sieciówkach, a teraz jest tego naprawdę mnóstwo. Najbardziej jednak podobają mi się te przedłużone marynarki z Missguided i myślę, że niebawem na jakąś się skuszę.


1. Torebka z szerokim paskiem - Mango | 2. Nerka - Gucci | 3. Kocie okulary - Sinsay | 4. Koszyczek - Mango | 5. Podwójny naszyjnik - H&M | 6. Pasek ze złota klamrą - Pull&Bear | 7. Beżowy kuferek - Mango | 8. Komplet pierścionków - H&M | 9. Potrójny naszyjnik - H&M

DODATKI 
Pierwsze, na co zwracam uwagę po wejściu do sklepu z ubraniami to torebki. W nadchodzącym sezonie modne będą przede wszystkim kuferki, torebki z szerokimi, krótkimi paskami oraz koszyczki. Trendowe będą również nerki, do których wciąż się przekonuję. Z pewnością nie można odmówić im oryginalności i nawet najprostszej stylizacji dodają pazura. Domyślam się również, że są wygodne w noszeniu. Jeśli chodzi o okulary, to najbardziej popularnym modelem będą te w kocim kształcie i jestem już posiadaczką takiego modelu (Sinsay). W kwestii biżuterii również jest bardzo ciekawie, bo modne będą podwójne, a nawet potrójne, długie naszyjniki i geometryczne pierścionki. Popularnym trendem są też paski z ozdobnymi klamrami, które osobiście uwielbiam i mam ich mnóstwo w swojej garderobie.


I tak oto prezentują się moje ulubione, wiosenne trendy. Dajcie znać czy nadchodzący sezon jest dla Was atrakcyjny pod względem tego, co serwują sieciówki i czy planujecie coś konkretnego kupić :-) Napiszcie mi też czy chciałybyście, aby pojawiało się więcej outfitów na moim Insta! 

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 



PĘKAJĄCE NACZYNKA, PAJĄCZKI I UCZUCIE "CIĘŻKICH NÓG"? POZNAJCIE MOJEGO ULUBIEŃCA CZYLI ŻEL Z KASZTANOWCA.

$
0
0
Popękane naczynka na nogach, tzw. pajączki, uczucie "ciężkich nóg" i ich nierównomierny koloryt, to prawdziwa zmora większości kobiet. Ja od jakiegoś czasu również zaobserwowałam u siebie tego typu problem i zupełnie nie wiedziałam jak sobie z nim poradzić. Jeśli jeszcze nie znacie cudownych właściwości żelu z kasztanowca, to zapraszam do dalszej części dzisiejszego wpisu, bo to produkt, który może przyjść z pomocą.



Często zadawałyście mi pytania czy body wrapping, szczotkowanie ciała na sucho i masaż bańką chińską nie powoduje pękania naczynek, bo macie do tego skłonność, a ja twardo odpowiadałam, że u mnie nic takiego się nie dzieje. Niestety od jakiegoś czasu zauważyłam pogorszenie wyglądu skóry na moich udach. Zaczęły pojawiać się tzw. pajączki, a pod wpływem zimna lub ciepła nogi były jakby całe w "ciapki". Nie podobał mi się ten nierównomierny koloryt skóry, a z każdym masażem zauważałam kolejne, popękane naczynka. Zrobiłam porządne rozeznanie w temacie i wypytałam farmaceutkę w aptece czy mogłaby polecić mi jakiś dobry, ale też niedrogi produkt na wzmocnienie naczynek. I tak właśnie do mojej pielęgnacji trafił żel z kasztanowca. Kosztował około 15 zł i początkowo podeszłam do niego dość sceptycznie. Stosowałam wcześniej o wiele droższe produkty, które nie przynosiły żadnych efektów, więc tutaj również nie spodziewałam się czegoś spektakularnego. Wystarczył dosłownie miesiąc codziennego stosowania i zauważyłam ogromną poprawę. I to na tyle, że znów wróciłam do swoich ulubionych masaży bez obaw o to, że pojawią się kolejne, popękane naczynka. 


W żelu z kasztanowca znajdziemy przede wszystkim escynę i rutynę, które mają właściwości przeciwzapalne oraz zwiększają elastyczność i napięcie naczyń krwionośnych. Bardzo szybko zauważyłam, że skóra na nogach zaczyna wracać do swojej dawnej kondycji i przestała tak dziwnie reagować na zmiany temperatury. Jeśli macie problem z tym, że pod wpływem zimna/ciepła na nogach pojawiają się takie dziwne plamki, a później same znikają, to żel z kasztanowca naprawdę może pomóc to unormować. Zauważyłam też, że skóra po pielęgnacji owym żelem stała się gładsza, bardziej napięta i miękka w dotyku. Konsystencja produktu jest lekka, szybko się wchłania i najbardziej lubię go używać wieczorem, gdy moje nogi są mocno zmęczone. Znosi uczucie "ciężkich nóg" i daje ukojenie po intensywnym treningu. Jak dotąd zużyłam 3 opakowania tego produktu i z pewnością na stałe zagości w mojej codziennej pielęgnacji. Jedyny minus to zapach, który nie jest kosmetyczny, a raczej ziołowy i lekarski. 

Nie próbowałam używać go na inne części ciała, bo akurat mój problem dotyczył jedynie nóg, natomiast sama jestem ciekawa czy mógłby się sprawdzić np. na twarzy. Jeśli macie z tym jakieś doświadczenia, to dajcie koniecznie znać!


Dziewczyny, czy macie problem z pękającymi naczynkami? Jak sobie z tym radzicie? Żel z kasztanowca to jak dotąd jedyny produkt, który u mnie przyniósł oczekiwane rezultaty, więc jeśli jeszcze nie próbowałyście - polecam. 


_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 

ROSSMANN -49% NA KOSMETYKI DO MAKIJAŻU | CO PLANUJĘ KUPIĆ?

$
0
0
I znów wielkimi krokami zbliża się do nas wielka obniżka cen w Rossmannie na kosmetyki do makijażu. To fajnie, bo akurat mam ochotę uzupełnić swoje zapasy o ulubione kosmetyki, a także wypróbować coś zupełnie nowego. Jakie są moje zakupowe plany? O tym w dalszej części dzisiejszego wpisu. 


Obniżki mają zacząć się prawdopodobnie 9 kwietnia, więc już całkiem niedługo. Czekam na nie z niecierpliwością, bo mam ochotę wypróbować kilka nowych, ciekawych produktów, o których jest dosyć głośno. Jest to między innymi podkład Maybelline Super Stay, paletka Wibo Modern czy transparentny puder Wibo Fixing Powder. Co jeszcze znalazło się w kręgu mojego zainteresowania? 


WIBO FIXING POWDER
Jest to aktualnie najchętniej polecany puder, który możemy kupić w sklepie stacjonarnym. Ma dobrze utrwalać makijaż, matowić skórę i ją wygładzać. Podobno bardzo dobrze sprawdza się do tzw. "bakingu", a ja jestem najbardziej ciekawa czy będzie dobry do aplikacji na mokro, którą uwielbiam (pisałam o tym tutaj klik). Cena regularna nie jest wysoka, ale jeśli chodzi o produkty, po których nie wiem czego się do końca spodziewać, to wolę je kupić na tych dużych obniżkach. 

KĘPKI RZĘS ARDELL INDIVIDUALS
Mam nadzieję, że kępki rzęs również będą podlegały obniżkom, bo chętnie uzupełniłabym swoje zapasy w tym zakresie. Uwielbiam podrasować swoje spojrzenie kępkami, bo różnica jest naprawdę ogromna. Poza tym kępki są jak dla mnie bardzo łatwe i szybkie w aplikacji oraz co najważniejsze - wyglądają naturalnie i trudno domyślić się, że to nie są rzęsy naturalne. Kępki Ardell to jedne z lepszych, pojedynczych rzęs jakie można kupić stacjonarnie. Nie mają tego kiepskiego, plastikowego połysku, są w idealnej długości i nie posiadają węzełka, dzięki czemu są w zasadzie niewidoczne na linii rzęs. Uwielbiam je!

EVELINE OH MY LIPS MATT LIP KIT
Jakiś czas temu zainteresował mnie duet od Eveline, a w szczególności te naturalne, nudziakowe odcienie. Fajnie, że prócz matowej pomadki w zestawie znajduje się też konturówka do ust. 

KONTURÓWKA WIBO LIP DEFINE PENCIK ODCIEŃ 2
A to już dosyć znany Wam produkt, który bardzo często polecałam na łamach bloga. Zużyłam już wiele tych konturówek i ciągle nie znalazłam nic lepszego. Idealny odcień, trwałość, formuła. Na promocji w Rossmannie do mojego koszyka wpadnie kilka sztuk. Będę się musiała jednak pospieszyć, bo zazwyczaj wszędzie jest doszczętnie wykupiona. 

KONTURÓWKA BELL LONG WEAR LIP PENCIL 
Kolejna konturówka, która wszędzie jest bardzo polecana, a że lubię produkty od Bell, to chętnie ją wypróbuję. Fajne jest to, że konturówka jest wykręcana i nie trzeba jej temperować, co w przypadku kredki z Wibo jest nieco kłopotliwe. W oko szczególnie wpadły mi takie odcienie jak Mauve, Tea Rose i Fuchsia. 

EYELINER MAYBELLINE EYESTUDIO LASTING DRAMA
Dosyć długo nie używałam czarnego eyelinera, ale ostatnio robię to przy każdym makijażu. Niestety mój eyeliner z BH Cosmetics już sięga dna, więc tym razem skuszę się na kultowy już eyeliner w słoiczku od Maybelline, który w sieci zbiera same pochwały. Kiedyś go miałam, ale niestety gdzieś mi się zapodział w ferworze przeprowadzek. 

WIBO EYEBROW POMADE
Wróciłam też do podkreślania swoich brwi pomadami i już od dawna chcę wypróbować pomadę od Wibo, która jest podobno świetna. Ciekawe czy przebije moje ulubione pomady od Nabla.

WIBO DIAMOND ILLUMINATOR
I znowu marka Wibo, ale nic nie poradzę, że to właśnie w ich szafie znajdują się ostatnio najciekawsze produkty. Kiedyś ją omijałam, bo ich kosmetyki były naprawdę bardzo słabe i za każdym razem byłam zła, że znów dałam się nabrać na niską cenę. Wracając do rozświetlacza - chyba nadszedł ten moment w moim życiu, gdy totalny mat na skórze zaczyna mnie nudzić. Jako posiadaczka cery tłustej/mieszanej unikałam jak ognia jakiegokolwiek blasku cery, a jeśli już sięgałam po rozświetlacz, to tylko w makijażu wieczorowym. Ostatnio coraz częściej decyduję się na niego na co dzień, więc zaczynam testować różne produkty, aby w końcu trafić na ten idealny. Aż dziwne, że nigdy nie skusiłam się na ten tani rozświetlacz od Wibo, który wszędzie jest wychwalany, więc na tej promocji z pewnością po niego sięgnę.

MAYBELLINE SUPER STAY 
Od lat jestem wierna jednemu podkładowi i doskonale go znacie. Jest nim Dr Irena Eris Provoke Matt, ale niestety marka postanowiła wycofać swój asortyment z Rossmannów. Szkoda, bo cena regularna tego podkładu jest dosyć wysoka i zawsze robiłam zapasy na promocji -49%. Podkład Maybelline Syper Stay poleciło mi już kilka osób i chwalą go przede wszystkim za duże krycie. Myślę, że zbliżające się obniżki to doskonała okazja na wypróbowanie czegoś nowego, więc chętnie się na niego skuszę. 

WIBO MODERN EYESHADOW PALETTE
Nie da się oprzeć wrażeniu, że paleta jest mocno inspirowana tą z Anastasia Beverly Hills o nazwie Modern Renaissance. Podobno ma jednak trochę gorszą pigmentację, ale i tak mam ochotę ją wypróbować, bo kolory są wręcz stworzone dla zielonej tęczówki. 

POMADKA MAYBELLINE COLOR SENSATIONAL MATTE NUDES 987 SMOKY ROSE
To moja absolutna faworytka, jeśli chodzi o makijaż dzienny. Uwielbiam jej formułę, krycie, zapach i przede wszystkim kolor. Trwałość też jest całkiem niezła i ładnie się "zjada" nie tworząc nieestetycznych odcięć. Minusem jest to, że ten odcień jest notorycznie wyprzedany i już od jakiegoś czasu nie mogę go odnaleźć na rossmannowskich półkach. 

TUSZ DO RZĘS VOLUME MILLION LASHES SO COUTURE
Pewnie jesteście zaskoczone, że ten tusz znalazł się na mojej zakupowej liście, ale oficjalnie stwierdzam, że po pierwsze wersja So Couture (bez So Black) jest nieporównywalnie lepsza, a po drugie kilka razy z rzędu musiałam trafić na jakieś felerne egzemplarze. Dałam ostatnią szansę temu tuszowi i tym razem znów sprawdził się na moich rzęsach idealnie. Szkoda, że zakup tego tuszu jest trochę niepewny, bo nigdy nie wiem czy znów nie trafię na jakiś wyschnięty staroć, ale na tych obniżkach w Rossmannie mogę ostatecznie zaryzykować. 

Czego na pewno nie kupię, a często pojawia się w gronie polecanych produktów? Sprawdźcie ten wpis tutaj klik. 


Dziewczyny, dajcie znać czy miałyście okazję wypróbować produkty, które zamierzam kupić i napiszcie też jakie są Wasze plany zakupowe. A może tym razem nie ulegniecie obniżkom?

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 


ULUBIEŃCY MARCA: SÓL BOCHEŃSKA, TOREBKA MANGO, PUDDING Z TAPIOKI, LANCOME LA NUIT TRESOR I ZNIŻKI NA UBRANIA W TWOIM STYLU.

$
0
0
Marzec uciekł mi dosłownie w mgnieniu oka. Lubię ten miesiąc, bo jest małym wstępem do wiosny, która podobno już jutro ma dać o sobie znać. Z niecierpliwością czekam na moment, kiedy będę mogła zamienić rower stacjonarny na taki tradycyjny i śmigać nim wzdłuż trójmiejskich plaż. Póki co zapraszam Was na ulubieńców marca, a w nich same perełki. 



Uwielbiam koronkowe top-y, które zakładam pod różne żakiety, ramoneski, a nawet sportowe bluzy. To taki niezwykle kobiecy akcent w każdej mojej stylizacji. Najfajniejszy top w tym stylu znalazłam w sklepie z bielizną i jest to tak naprawdę koszulka do spania. Materiał jest nieco błyszczący i przypomina welur, co świetnie prezentuje się w duecie z matowymi marynarkami. Były jeszcze inne kolory i zapewne wrócę po ten top w odcieniu czerwonym. 


Kolejnym, modowym ulubieńcem jest torebka z Mango, którą pokazywałam Wam już na moim Insta. Mam naprawdę mnóstwo torebek, ale to właśnie ją aktualnie lubię najbardziej. Jest bardzo pakowna i lekka. Poza tym łatwo się otwiera i szybko odnajduję w niej to, czego szukam. Wszystko ma w niej swoje miejsce, a ta zewnętrzna kieszonka jest wprost stworzona do wkładania tam telefonu. Fajne jest też to, że mimo tak jasnego koloru zupełnie się nie brudzi i nie widać na niej żadnych rysek. Początkowo zastanawiałam się, czy nie kupić mniejszego rozmiaru, ale ostatecznie nie żałuję, bo jej gabaryty są jak dla mnie idealne. 


Najchętniej używanymi perfumami w ostatnim czasie są te od Lancome o nazwie La Nuit Tresor A La Folie. Wow! Co to jest za zapach! Flakon wiele o nim mówi, bo to kompozycja niezwykle kobieca, pociągająca, ale też odważna. Obecne są tu nuty drzewno-kwiatowo-orientalne, a konkretnie różowy pieprz, bergamotka, gruszka, czarna porzeczka, róża z Damaszku, piwonia, jaśmin wanilia Bourbon, piżmo i ambra. Te dwie ostatnie nuty podobno działają na płeć przeciwną i muszę przyznać, że coś w tym jest. To zapach na wieczór, ale ja używam go na co dzień i jeśli jeszcze nie miałyście okazji go poznać - polecam, bo ma w sobie to "coś". Myślę, że będę częściej zaglądać na półkę z zapachami tej marki, bo kiedyś miałam też Hypnose i również byłam w nich zakochana. 


Nie bez powodu sól bocheńska jest nazywana "białym złotem" Odkryłam ją kilka miesięcy temu, gdy postanowiłam wziąć się za siebie i zadbać o swoje zdrowie oraz sylwetkę. Sól bocheńska zawiera takie substancje mineralne jak wapń, jod, magnez i brom. Używam jej do kąpieli, bo fantastycznie zmiękcza i wygładza skórę. Po takiej kąpieli ciało jest odprężone, a zmęczone mięśnie po treningu nie bolą tak bardzo. Świetnie nadaje się też do moczenia stóp przed pedicure. Właściwości soli bocheńskiej jest naprawdę mnóstwo i warto zainteresować się tym tematem. Ja kupiłam swoją w Super Pharm za jakieś grosze i starcza mi na bardzo długo. 


Nie wiem dlaczego tak późno sięgnęłam po książkę Lisy Eldridge o historii makijażu. Już dawno wpadła mi w oko, ale miałam jakieś błędne przeświadczenie, że będzie kolejną, słabą książką o wszystkim i o niczym. Nic bardziej mylnego, bo ta pozycja, to prawdziwa skarbnica wiedzy na temat ewolucji makijażu. Znalazłam tu wiele ciekawostek, o których zupełnie nie miałam pojęcia. Lisa w genialny sposób ukazała sylwetki wielu inspirujących kobiet, począwszy od Marii Antoniny i jej makijażowych nawyków, przez Nefretete, aż po Amy Winehouse. Interesującym rozdziałem był dla mnie ten poświęcony pionierom makijażowego biznesu. Poznałam historie takich wizjonerów piękna jak Maksymilian Faktorowicz, George Westmore czy Charles Revson, a także pierwszych dam urody - Heleny Rubinstein oraz Elizabeth Arden. Książka to nie tylko piękne obrazki - to kawał rzetelnej wiedzy, którą przyswoiłam z ogromną przyjemnością. 


Czy do ulubieńców można zaliczyć kubki i filiżanki z Tesco? Chyba tak, skoro poranna kawka smakuje z nich o wiele lepiej. Kiedyś rzadko bywałam w tym sklepie, a teraz znajduję tam prawdziwe cudeńka do domu, a najwięcej właśnie do kuchni. Plus za to, że ceny nie są wygórowane, a jakość całkiem dobra. 


I to właśnie w Tesco kupiłam tapiokę, dzięki której powstał ten pyszny deser. Przepis na pudding z tapioki z musem malinowym znajdziecie na moim Insta tutaj klik. W marcu robiłam go bardzo często i to z różnymi dodatkami - za każdym razem był tak samo pyszny. 


Na koniec małe info dla tych z Was, które planują jakieś wiosenne zakupy ubraniowe. W gazecie Twój Styl natknęłam się na mnóstwo zniżek do praktycznie wszystkich sieciówek (nie tylko ubraniowych). Ta wielka akcja rabatowa ma się zacząć 5-go kwietnia i potrwa do 7-go kwietnia. Wystarczy wyciąć sobie dany kupon i dzięki niemu otrzymamy zniżkę. Jest to średnio 20%, więc zawsze można troszkę zaoszczędzić :-) 


Znalazłyście tu coś dla siebie? Dajcie znać jacy byli Wasi ulubieńcy minionego miesiąca i jeśli macie jakieś pytania, to chętnie odpowiem. 


_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 

5 KOSMETYCZNYCH CIEKAWOSTEK, O KTÓRYCH PRAWDOPODOBNIE NIE MIAŁAŚ POJĘCIA!

$
0
0
Dziś chciałabym się z Wami podzielić kilkoma kosmetycznymi ciekawostkami, o których być może nie wiecie, a warto o nich wiedzieć. Będzie między innymi o oleju rycynowym, lampach utwardzających lakiery hybrydowe i uczuleniu na hybrydy, więc jeśli jesteście ciekawe, to zapraszam do czytania dalej. 

LAMPA TEMU WINNA
Czasem jest tak, że mimo, iż robimy manicure hybrydowy zgodnie z instrukcją, to lakier już po kilku dniach zaczyna odchodzić od płytki. Praktycznie codziennie dostaję od Was pytania o to co zrobić, jeśli żaden lakier hybrydowy nie chce się dobrze trzymać. Jeśli faktycznie płytka jest dobrze zmatowiona, odtłuszczona, nie ma na niej żadnych skórek czy wypukłości, a baza i lakiery są kładzione cienkimi warstwami, to najprawdopodobniej wszystkiemu winna jest lampa. Jestem posiadaczką pięciu lamp różnych marek. Jedna z nich to lampa UV, która zepsuła się po roku użytkowania, a cztery pozostałe to lampy LED. Większość z nich to niedrogie i jakże popularne mostki, które kiedyś bardzo sobie chwaliłam. Niestety mają jedną wadę - szybko się "zużywają" i osobiście się o tym przekonałam. Od jakiegoś czasu miałam problem z trwałością lakieru hybrydowego na mojej płytce. Już po kilku dniach mogłam go ściągnąć z paznokcia jednym ruchem, a pod spodem znajdowała się jeszcze lepka i jakby nieutwardzona warstwa lakieru. Poza tym paznokcie były bardzo miękkie, a za zastanawiałam się co robię nie tak. Kiedy zmieniłam lampę na inną okazało się, że wszystko wróciło do normy i znów mogę cieszyć się trwałym manicure. Fakt jest taki, że każda lampa ma swoją żywotność i mimo, że wydaje nam się, iż światło jest tak samo intensywne, to jego utwardzające właściwości mogą być już znikome. 

OLEJ RYCYNOWY NIE ZAWIERA RYCYNY
Czy wiecie, że tak popularny wśród włosomaniaczek olej rycynowy nie zawiera rycyny? Gdyby tak było, to gatunek zwany "włosomaniaczką" byłby już prawdopodobnie na wyginięciu. A tak poważnie, to rycyna jest silnie toksyczna, a spożycie kilku nasion rącznika pospolitego (bo z niego pozyskuje się rycynę) jest dla człowieka śmiertelne. Już jeden gram tej substancji jest w stanie zabić nawet kilkanaście tysięcy osób, a więc to idealna broń biologiczna, którą do dziś posługują się bioterroryści. Na szczęście w oleju rycynowym ta niebezpieczna substancja jest poddana rozkładowi poprzez tłoczeniu oleju na zimno i wygotowywaniu z wodą, więc nie ma się czego obawiać. Niemniej zawsze bawi mnie, kiedy ktoś mówi, że "rycyna uratowała moje włosy". Drugą ciekawostką na temat tego oleju jest fakt, że niegdyś był stosowany jako kara przeciwko dysydentom politycznym. Karmiono ich olejem rycynowym, który ma silne właściwości przeczyszczające, co powodowało odwadniającą biegunkę i śmierć. Jak pokazuje przykład - ludzka pomysłowość nie zna granic.

NAJBARDZIEJ UCZULA BAZA 
Często słyszy się, że lakiery danej marki uczulają, a co za tym idzie - powodują wiele bolesnych skutków. Sama nigdy tego nie doświadczyłam, a używałam już wielu lakierów różnych marek. Wiem natomiast, że takie uczulenie może pojawić się nawet po kilku latach beztroskiego malowania paznokci lakierami hybrydowymi. Ostatnio miałam okazję rozmawiać z Safety Assesorem czyli osobą, która zajmuje się oceną bezpieczeństwa danego produktu, który analizuje właściwości fizyko-chemiczne i toksykologiczne kosmetyków. Zdradził mi, że sam lakier hybrydowy nie uczula, a jest to przede wszystkim kwestia bazy, bo to ona ma pierwszy kontakt z płytką paznokcia i często zawiera najwięcej drażniących substancji. Warto zatem pokombinować z bazami różnych marek i nie stawiać tak zwanego krzyżyka na wszystkich hybrydach. 

KOSMETYKI NATURALNE GORSZE DLA ALERGIKÓW
Nie zliczę ile to już razy w komentarzach na blogu zarzucano mi to, że wszystkie moje problemy ze skórą i włosami są spowodowane stosowaniem kosmetyków, które mają "chemię" w składzie. Przetestowałam już mnóstwo kosmetyków naturalnych oraz ekologicznych i często  kończy się to u mnie wysypem, podrażnieniem i opuchlizną. Wiele osób demonizuje takie składniki jak SLS-y, SLES-y, silikony, parabeny i PEG-i, a tymczasem dla mnie zabójcze są przede wszystkim olejki eteryczne lub niektóre zioła, które są obecne w produktach naturalnych. Unikam też nakładania czystych olejów na skórę, bo to zawsze kończy się tak samo źle. Szczerze zazdroszczę tym z Was, które mogą pielęgnować swoją cerę w ten sposób! Poszłam za radą swojego zaufanego dermatologa i stawiam raczej na produkty apteczne, niekoniecznie bazujące na samej naturze. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle - nie demonizuję kosmetyków naturalnych, ale podchodzę do nich z dużą rezerwą. Nie ma chyba nic gorszego, jak posiadanie wielkich oczekiwań w stosunku do danego produktu, który ma fantastyczny skład, a później duży zawód z powodu alergii. 

WŁOSIE NATURALNE RÓWNIEŻ UCZULA
Warto również wiedzieć, że uczulające może być także włosie naturalne, które podobnie jak sierść zwierząt jest potencjalnym alergenem. Często obwiniamy o alergię jakiś nowy kosmetyk, a tymczasem winny może być pędzel lub szczotka z naturalnego włosia. Osobiście nie mam z tym problemu, ale znam osobę, która w gratisie po użyciu pędzla z włosia kozy dostaje ogromnej opuchlizny oczu.


_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 


NAJBARDZIEJ UZALEŻNIAJĄCY, PORANNY RYTUAŁ...

$
0
0
Nie wyobrażam sobie pielęgnacji mojego ciała bez tzw. szczotkowania skóry na sucho. Od mojego pierwszego wpisu na ten temat minęły już ponad dwa lata, ale tak naprawdę dopiero kilka miesięcy temu odkryłam szczotkę idealną. Jeśli walczycie z cellulitem, wrastającymi włosami i brakiem jędrności skóry, to koniecznie zajrzyjcie do dalszej części tego wpisu.


CO DAJE SZCZOTKOWANIE CIAŁA NA SUCHO?
Szczotkowanie ciała na sucho to dosyć specyficzna forma masażu i peelingu zarazem, który wykonuję bez większego wysiłku. Jestem od niego dosłownie uzależniona i budząc się co rano myślę tylko o tym, aby jak najszybciej się ogarnąć, zrobić kawkę i zacząć szczotkować ciało. Dzieje się tak z kilku powodów. Przede wszystkim szczotkowanie ciała daje niesamowity przypływ energii. Krew zaczyna krążyć szybciej i to bardziej pobudzające, niż poranny prysznic. To też świetny sposób na rozgrzanie się, jeśli poranek jest wyjątkowo zimny. Przy regularnym szczotkowaniu ciała raz dziennie zauważyłam, że moja skóra przeszła totalną metamorfozę. Jest gładziutka, bardziej jędrna (szczególnie na udach, brzuchu i ramionach), pożegnałam się też z problemem wrastających włosków i przesuszonych łokci oraz kolan. Szczotkowanie ciała na sucho wspomaga usuwanie toksyn z organizmu, a dzięki pobudzaniu krążenia działa ujędrniająco i antycellulitowo. Fantastycznie rozluźnia, odpręża i redukuje stres. Szczotka złuszcza też martwy naskórek i to jedna z moich ulubionych form peelingu (zaraz po kawowym). 

JAK SZCZOTKOWAĆ CIAŁO NA SUCHO?
Najlepiej robić to przed porannym prysznicem. Stajemy sobie w lekkim rozkroku, pochylamy się i zaczynamy od stóp, później łydki, uda, pośladki, brzuch i ramiona. Przesuwam szczotką po danym miejscu na skórze tylko raz. Masaż jest bardzo prosty i szybki, dlatego tak bardzo go lubię. Prawidłową technikę masażu możecie podpatrzeć np. tutaj klik.


NAJLEPSZA SZCZOTKA DO SZCZOTKOWANIA CIAŁA NA SUCHO
Przetestowałam już około 10 szczotek. Niektóre z nich były dosyć drogie, jak na tego typu gadżet, ale nie spełniły moich oczekiwań. Przede wszystkim czułam, że są zbyt delikatne, a przy codziennym używaniu włoski zaczęły się odkształcać. Najlepsza szczotka była w zasięgu ręki, bo znalazłam ją w Rossmannie i jest marki For Your Beauty. Co w niej takiego wyjątkowego? Włosie ma jak dla mnie idealną twardość i nie jest ani zbyt delikatne, ani zbyt ostre. Poza tym dobrze leży w dłoni, a włoski mimo codziennego używania nadal są takie, jak na początku. Jeśli szczotka okaże się dla Was zbyt ostra, to mam na to radę. Wystarczy polać włosie gorącą wodą i stanie się nieco delikatniejsze. 


SYSTEMATYCZNOŚĆ
Systematyczność to tak naprawdę słowo klucz, jeśli chcecie zobaczyć efekty, o których pisałam wcześniej. Jak być systematycznym w szczotkowaniu ciała na sucho? U mnie szczotka zawsze leży w zasięgu wzroku, tuż przy łazienkowej umywalce. Sięgam po nią zaraz po takim podstawowym ogarnięciu się, a po masażu wskakuję pod prysznic. Później nakładam jeszcze antycellulitowe serum. Tak naprawdę szczotkowanie ciała na dobre weszło do mojego porannego, pielęgnacyjnego rytuału i robię to już odruchowo. Wystarczy poświęcić na to codziennie 5 minut, a efekty przyjdą bardzo szybko. 

Podsumowując, szczotkowanie ciała na sucho stało się moim ulubionym, porannym rytuałem, który potrafi obudzić znacznie szybciej, niż mocna kawa. Myślę, że to temat, o którym warto przypomnieć szczególnie teraz, gdy zaczynamy już powoli przygotowywać się do sezonu bikini. A jaki jest Wasz ulubiony, poranny rytuał?

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 



SPAŁAM NA JEDWABNEJ PODUSZCE PRZEZ 30 DNI. OTO CO SIĘ STAŁO!

$
0
0
Jedwabna poszewka na poduszkę była moim celem zakupowym już od bardzo dawna. Przed jej nabyciem powstrzymywała mnie jedynie cena, która w przypadku jedwabnej pościeli jest dosyć wysoka. Krążą legendy o tym jak jedwab wpływa na cerę i włosy, a ja chciałam się o tym przekonać na własnej skórze. Mija właśnie 30 dni od kiedy śpię na poduszce z jedwabną poszewką i dziś napiszę Wam czy było warto.



Jedwab to bardzo specyficzna tkanina o wielu ciekawych właściwościach, które są korzystne dla alergików oraz kobiet, które dbają o skórę i włosy. Moja poszewka jest wykonana z niewybielanego jedwabiu morwowego, a do jego produkcji nie były wykorzystywane żadne chemikalia. Co w nim takiego wyjątkowego? Powierzchnia jedwabiu jest niesamowicie gładka, dzięki czemu podczas snu na naszej twarzy nie powstają żadne odgniecenia i zmarszczki. Ja już od jakiegoś czasu borykałam się z problemem tzw. nocnych "odgniotków", a skóra po 30-stym roku życia nie chce już tak szybko wracać do normalności, jak kiedyś. Decydując się na zakup takiej poszewki zależało mi przede wszystkim na zredukowaniu pościelowych odkształceń na mojej twarzy i efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Liczyłam na to, że "odgniotków" będzie po prostu troszkę mniej, a tymczasem okazało się, że nie ma ich wcale! Myślałam, że taki już urok mojej cery, a poza tym zaczyna się starzeć, więc będę musiała pogodzić się z tymi porannym odkształceniami. Jedwabna poszewka rozprawiła się z tym problemem i jestem w szoku, że wystarczyła tak drobna zmiana.

Znacie ten efekt suchych, szorstkich włosów o poranku mimo, że wieczorem były gładkie i przyjemne w dotyku? Od dłuższego czasu zastanawiałam się dlaczego tak jest i szukałam jakiegoś rozwiązania. Okazało się, że to wina pościeli! Odkąd śpię na poduszce okrytej jedwabną poszewką moje włosy wyglądają tak samo dobrze, jak zaraz po wysuszeniu. Nie plączą się, nie puszą i nie elektryzują. Dodatkowo zauważyłam, że są dłużej "świeże", bo jedwab jest tak sprytną tkaniną, że zimą znakomicie oddaje ciepło, a latem chłodzi. Ciało może swobodnie oddychać, a skóra się nie poci. To niesamowite, ale odkąd śpię na jedwabnej pościeli, to nie budzę się już opuchnięta. 

Jedwabne nici są bardzo delikatne i ciasno splecione, dzięki czemu w takiej pościeli nie gromadzi się kurz oraz roztocza, co stanowi idealne rozwiązanie dla alergików czyli dla mnie. Myślę, że za jakiś czas zdecyduję się też na kupno poszewki na kołdrę z jedwabiu, ale to musi jeszcze poczekać, bo to niemały wydatek.

Ostatnim plusem jest również komfort snu. Jedwab jest tak mięciutki, gładki i delikatny, że naprawdę miło położyć głowę na takiej poduszce. Początkowo obawiałam się, że przyjemność spania na jedwabiu będzie porównywalna z satyną, co było podyktowane tym, że oba te materiały potrafią wyglądać dosyć podobnie. Osobiście nie lubię satynowej pościeli, bo mimo, że wygląda ładnie, to na tym plusy się kończą (zimą ziębi, a latem można się pod nią ugotować!).


Jeśli chodzi o minusy, to jak dotąd zauważyłam tylko dwa. Po pierwsze cena, która jest potrafi być bardzo wysoka. Moja poszewka o rozmiarze 70x80 kosztowała ponad 200 zł (kupiona na Allegro). Komplet pościeli z jedwabiu morwowego kosztuje ponad 2000 zł. Drugą wadą jest też to, że z jedwabiem trzeba obchodzić się bardzo delikatnie. W grę wchodzi pranie chemiczne lub pranie ręczne z użyciem łagodnych środków piorących. Nie można suszyć go też na słońcu czy na kaloryferze - najlepiej robić to na płasko bez żadnego naciągania. Na koniec ciekawostka. Czy wiecie, że wynalazcami kamizelki kuloodpornej byli dwaj Polacy? Pierwsze kamizelki zostały stworzone z kilku warstw jedwabiu i były w stanie zatrzymać kule wystrzelone z rewolwerów, a nawet z karabinów.

Miałyście okazję już spać w jedwabnej pościeli? Jakie są Wasze odczucia? Jeśli macie jakieś pytania, to oczywiście służę pomocą :-) 

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 






JAK POZBYĆ SIĘ Z WŁOSÓW RUDEGO/CZERWONEGO REFLEKSU? MÓJ SPOSÓB NA OCHŁODZENIE KOLORU.

$
0
0
Od zawsze dążę do tego, aby moje włosy miały chłodny odcień brązu. Wszelkie rude, miedziane czy czerwone refleksy "kłócą" się z kolorem mojej skóry i mam wrażenie, że twarz wygląda na bardziej zmęczoną. W końcu odkryłam rewelacyjny sposób na ochłodzenie moich włosów, o którym dowiecie się w dalszej części dzisiejszego wpisu.


Nie farbuję swoich włosów i od pewnego czasu zauważyłam, że ich odcień zaczyna mocno rudzieć, co w słońcu jest szczególnie zauważalne. I pod wpływem tego słońca miedziany refleks zaczyna ujawniać się coraz bardziej, więc próbowałam różnych sposobów, aby to zneutralizować. Płukanki i szampony, o których pisałamtutaj klik sprawdzały się dobrze, ale efekt był krótkotrwały. Zauważyłam też, że po szamponie z Joanny moje włosy były bardzo przesuszone. 


Tutaj dokładnie widać jaką rudość mam na myśli, szczególnie na końcach. To co prawda stare zdjęcia, ale najlepiej ukazują ten ciepły, miedziany odcień, którego próbowałam się pozbyć wszelkimi sposobami. Jakiś czas temu odkryłam pewien produkt o nazwie Blue Ichtio. Jest to akwarystyczny preparat pielęgnacyjny zwany błękitem metylenowym, który wlewa się do akwariów, aby zahamować wzrost glonów i nadać wodzie ładny kolor. I dzięki temu, że ma taki atramentowy kolor, to wiele osób używa go także do neutralizowania niechcianego, rudego odcienia na włosach. 


Moje pierwsze przygody z tym barwnikiem zaczęłam od naprawdę niewielkiej ilości dodawanej do odżywki, ale było to zdecydowanie za mało. Wolałam jednak podejść do tego eksperymentu ostrożnie, aby nie skończyć z niebieskimi włosami, ale teraz już wiem, że na moim brązie byłoby to trudne do uzyskania. Jeśli jednak jesteście posiadaczkami jasnych włosów i zależy Wam na zneutralizowaniu czerwieni lub rudości, to zacznijcie od niewielkich ilości barwnika (maksymalnie 5 kropel na 1/3 szklanki odżywki). Uzyskacie wtedy taki jasny, błękitny odcień całej mikstury, jak na powyższym zdjęciu.

Ja aktualnie dodaję około 15 kropel błękitu na 1/3 szklanki odżywki, dzięki czemu moja mieszanina jest już naprawdę mocno niebieska, wręcz kobaltowa. Wszystko dokładnie mieszam i nakładam na mokre włosy na 15 minut, następnie spłukuję ciepłą wodą. Warto założyć jakiś foliowy czepek, a dopiero później ręcznik, aby go nie pobrudzić. Przy drugim podejściu, gdy zwiększyłam ilość błękitu do 15 kropel efekt był naprawdę rewelacyjny i moje włosy nawet w słońcu nie mają miedzianych refleksów. 

 
Psssst! Zamawiając zegarek ze strony www.danielwellington.com/pl/ i podając kod „HEDONISTKA” otrzymacie -15% zniżki i dodatkowy pasek gratis.

Jak długo utrzymuje się efekt na włosach? U mnie włosy zaczynają ponownie ujawniać ciepłe refleksy po 3-4 myciach, więc nie jest to trwały sposób. Biorąc pod uwagę to, że gotowe płukanki czy szampony zapewniały mniej trwały oraz mało intensywny efekt, przy czym bardziej przesuszały moje włosy, to błękit metylenowy zdecydowanie wygrywa. Blue Ichtio marki Zoolek kupicie w sklepach zoologicznych lub w niektórych aptekach za około 5 złotych/30ml.



Słyszałyście już o takim sposobie na ochłodzenie koloru włosów? 


_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 

HITY Z APTEKI, KTÓRE KUPICIE BEZ RECEPTY!

$
0
0
Dziś kolejna porcja przydatnych produktów, które możecie znaleźć na aptecznej półce. Niekiedy wydajemy spore pieniądze na popularne, drogeryjne kosmetyki, a tymczasem okazuje się, że to własnie w aptece znajdziemy tańsze rozwiązania. W dalszej części polecę Wam 5 niezawodnych, aptecznych produktów, które mogą okazać się bardzo przydatne.


DERNILAN

Wskazania: Bolesne, głębokie pęknięcia zgrubiałego i zrogowaciałego naskórka. Pielęgnacja skóry stóp i rąk

Działanie: Preparat o działaniu gojącym, przeciwzapalnym, przyspieszającym ziarninowanie tkanek, ułatwiającym usuwanie zgrubiałego, zrogowaciałego naskórka ze stóp i rąk.

Moje zastosowanie: Moje stopy po zimie nie wyglądają zbyt atrakcyjnie i jak zawsze przed sezonem "sandałkowym" sięgam po Dernilan, który jest po prostu niezawodny. To produkt, który nie ma sobie równych, jeśli chodzi o pielęgnację stóp i zmiękczanie naskórka. Robię tak, że nakładam grubszą warstwę na stopy, zakładam bawełniane skarpetki i idę spać. Rano wykonuję peeling np. kawowy domowej roboty i skóra jest niesamowicie miękka, zregenerowana i gładka. Używam go także w sezonie letnim, bo przy noszeniu płaskich sandałków skóra na piętach może twardnieć. To produkt, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.


LINOMAG

Wskazania: Linomag krem to lek przeznaczony do stosowania na skórę w celu łagodzenia objawów łuszczycy, stanów nadmiernej suchości skóry, a także przy odparzeniach oraz wyprysku. 

Działanie: lek ma na celu nawilżenie i natłuszczenie skóry, zmniejszenie jej suchości i eliminowanie objawów łuszczenia. Preparat dodatkowo normalizuje funkcje naskórka, stymulując procesy regeneracyjne.

Moje zastosowanie: Linomagu używam głównie do nawilżania bardzo suchej okolicy pod oczami, na popękane i wysuszone usta oraz kąciki, a także pod nos podczas kataru, kiedy moja skóra jest tam strasznie podrażniona. Linomag zawiera między innymi olej lniany, lanolinę i wazelinę, więc to taki dobry opatrunek na skórne problemy. Jego konsystencja jest bardzo gęsta i po roztarciu dosyć tłusta, więc przynosi natychmiastowe ukojenie. U mnie wystarczy dosłownie jedna aplikacja, aby skóra wróciła do równowagi i przestała się łuszczyć. Bardzo fajnie sprawdza się też na świeże blizny po pryszczach, bo łagodzi zaczerwienienie i ślad po danej niedoskonałości szybciej znika. Używam go też w pielęgnacji włosów, bo olej lniany fantastycznie wpływa na kondycję mojej czupryny. Wyciskam odrobinę z tubki, rozcieram w dłoniach i przeciągam po końcówkach włosów, dzięki czemu od razu stają się bardziej dociążone, nie puszą się i wyglądają zdrowiej. Często noszę go w torebce. 

OCTENISEPT 

Wskazania: Octenisept przeznaczony jest do krótkich zabiegów antyseptycznych związanych z raną, błoną śluzową i graniczącą z nią skórą, przed zabiegami diagnostycznymi i operacyjnymi: w ginekologii, urologii, proktologii, dermatologii, geriatrii, wenerologii, położnictwie, na oddziałach intensywnej terapii i oddziałach zakaźnych, przy opracowywaniu czystych i płukaniu zakażonych ran chirurgicznych, przy opracowywaniu zakażonych ran oparzeniowych i owrzodzeń żylnych, przy płukaniu ropni skóry, tkanki podskórnej, ropni okołoodbytniczych, zakażonych krwiaków, itp, przy pielęgnacji ran i szwów pooperacyjnych, w obrębie narządów rodnych kobiety np. zapalenie pochwy i żołędzi prącia mężczyzny, przed zabiegami diagnostycznymi w układzie moczowym, przy cewnikowaniu, przed badaniami dopochwowymi i pozapochwowymi, przy czynnościach przed, w trakcie i po porodzie, do pooperacyjnych i poporodowych irygacji pochwy przed założeniem IUP, przed czynnościami związanymi ze sztucznym zapłodnieniem, przed badaniami andrologicznymi, w pediatrii, do dezynfekcji jamy ustnej np. afty, resekcja zęba.

Działanie: Lek Octenisept działa bakteriobójczo, grzybobójczo i wirusobójczo.

Moje zastosowanie: Od czasu, gdy opublikowałam cały wpis poświęcony Octeniseptowi w zasadzie nic się nie zmieniło. Używam go na podrażnienia po goleniu maszynką (krostki w okolicach bikini), przy opryszczce, zajadach, skaleczeniach, bólu gardła czy trądziku. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, to zapraszam tutaj klik, gdzie dokładnie opisywałam do czego mi się przydaje. Octenisept zawsze musi być w mojej domowej apteczce. Jest po prostu niezastąpiony!


SÓL BOCHEŃSKA

Wskazania: w schorzeniach reumatycznych takich jak reumatoidalne zapalenie stawów, zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa, choroby zwyrodnieniowe kręgosłupa i stawów, zapalenie reumatyczne mięśni i ścięgien, zapalenie korzonków nerwowych, schorzenia pourazowe narządu ruchu, rekonwalescencja. W chorobach przemiany materii takich jak dnawe zapalenie stawów, profilaktyka niedoczynności tarczycy, w ginekologii, przewlekłe zapalenie przydatków. W dermatologii, jako środek pomocniczy przy łuszczycy, rybiej łusce, wyprysku przewlekłym, nerwicach naczyniowych. W chorobach układu naczyniowego przy zaburzeniach ukrwienia obwodowego kończyn.

Działanie: ciepła kąpiel mineralna działa kompleksowo poprzez czynniki termiczne, mechaniczne (ciśnienie hydrostatyczne) i chemiczne. Odpowiednie stężenie roztworu i optymalna temperatura (35-360C) działają zarówno na skórę i błony śluzowe, jak i pośrednio na cały organizm. Temperatura i składniki mineralne kąpieli powodują rozpulchnienie naskórka, umożliwiając wchłanianie składników mineralnych. Powstający na skórze "płaszcz solny" dostarcza długotrwałych bodźców osmotycznych, działa antyseptycznie i wspomaga leczenie chorób skóry. Kąpiele solankowe wywierają działanie przegrzewające silniejsze niż kąpiele wodne, pobudzając procesy biochemiczne w trakcie i przez dłuższy czas po kąpieli. W wyniku serii kąpieli obserwuje się normalizację czynności wegetatywnego układu nerwowego i układu przysadka-nadnercza, co zmniejsza nasilenie objawów schorzeń reumatycznych. Zmniejsza się przewodnictwo skóry, dolegliwości neuralgiczne ulegają osłabieniu, zmniejsza się nerwowość i pobudzenie. Kąpiele i inhalacje ułatwiają likwidację ognisk zapalnych, działają przeciwzapalnie i odkażająco. Podczas inhalacji rozrzedzeniu ulega śluz zalegający w drogach oddechowych. Roztwór soli jodowo-bromowej działa przeciwzapalnie i antyseptycznie. Związki jodu mogą wpływać na gruczoł tarczycowy.

Moje zastosowanie: jak widzicie spektrum działania soli bocheńskiej jest bardzo szerokie. Robię sobie kąpiele z dodatkiem soli bocheńskiej, które faktycznie wpływają bardzo odprężająco na całe ciało. Jest to zauważalne szczególnie po ciężkim treningu, gdy mięśnie są mocno napięte. Zauważyłam też pozytywny wpływ takich kąpieli na moją skórę, która jest bardziej miękka i ma zdrowszy kolor. Kąpiele z dodatkiem soli bocheńskiej rewelacyjnie łagodzą wszelkie stany zapalne skóry np. wtedy, gdy uczulił mnie jakiś kosmetyk. Ciekawa jestem czy sól bocheńska poradzi sobie z moim corocznym problemem alergii na słońce. Objawia się to tym, że po jakimś czasie od opalania na moich rękach pojawia się swędząca wysypka. Mam nadzieję, że to pomoże, bo problem, który nawraca każdego lata. 


ŻEL ANTYBAKTERYJNY 

Wskazania: higiena rąk wszędzie tam, kiedy nie mamy dostępu do bieżącej wody.

Działanie: żelu antybakteryjnego należy używać do dezynfekcji dłoni, zwłaszcza tam, gdzie utrudniony jest dostęp do wody. Pozwala na utrzymanie higieny rąk szczególnie podczas podróży, w pracy, podczas wycieczek, zabawy, zakupów oraz przed posiłkami. Preparat został wzbogacony o wyciąg z aloesu i glicerynę, które dodatkowo pielęgnują i odżywiają skórę rąk, zapobiegając jej wysuszaniu.

Moje zastosowanie: muszę przyznać, że mam małego bzika na punkcie czystych dłoni. Nawyk mycia rąk wyniosłam z domu, bo moja mamuśka zawsze zwracała na to uwagę. Nie jest to oczywiście nic obsesyjnego - po prostu zawsze pamiętam o tym, aby dokładnie umyć dłonie zaraz po powrocie do domu. WHO szacuje, że około 70% zakażeń przewodu pokarmowego to efekt niemycia rąk. Badania dowodzą, że mycie dłoni mydłem przez zaledwie przez 15 sekund redukuje ilość bakterii o 90%. Kolejne 15 sekund całkowicie usuwa drobnoustroje powodujące choroby. To dlatego pół minuty powinno być minimalnym czasem poświęcanym na dokładne mycie rąk. Czasem jednak nie mamy dostępu do bieżącej wody np. w podróży, a chcemy coś zjeść i wtedy niezastąpiony jest antybakteryjny żel. Ja używałam różnych i aktualnie mam taki marki Optimal kupiony w Superpharm. Dosyć szybko wysycha i dłonie nie są po nim później lepkie, ponad to nie przesusza skóry. Zwróćcie na to uwagę, bo niektóre żele nie mają w składzie składników nawilżających, więc potrafią też zaszkodzić. To prawdziwy "must have" w mojej torebce. 


Jeśli macie ochotę zobaczyć więcej moich aptecznych hitów, to zapraszam do części pierwszej tego wpisu tutaj klik.  

Dajcie znać czy w Waszej domowej apteczce znajdują się te produkty. Może nie miałyście wcześniej pomysłu na ich wykorzystanie i dzięki temu wpisowi odkryjecie ich możliwości? 



_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 


JAK POZBYĆ SIĘ CELLULITU I UJĘDRNIĆ SKÓRĘ DO LATA? MÓJ PLAN DZIAŁANIA + KONKURS #NIECHOWAMSIE.

$
0
0
Lato już coraz bliżej i jak co roku o tej porze wdrażam taki konkretny plan działania, który zawsze działa. Jeśli chcecie poznać moje niezawodne sposoby na pozbycie się cellulitu i ujędrnienie skóry w krótkim czasie, to zapraszam do dalszej części dzisiejszego wpisu, gdzie mam też dla Was konkurs z fajnymi nagrodami!


Muszę przyznać, że mimo, iż jestem osobą szczupłą, to od lat zmagam się z cellulitem w okolicach ud. Jak wiadomo walka z tym problemem jest niekończącą się historią i jeśli choć trochę odpuścimy, to cellulit i tak wróci. Już zimą zaczęłam działać. Wdrożyłam nową, lepszą dietę i chodziłam na siłownię, ale nie podeszłam do tego z taką determinacją, jaką zakładałam. Sezon urlopowy już za 2 miesiące i to właśnie teraz postanowiłam ostatecznie rozprawić się z wrogiem na wszystkich, możliwych frontach. Jak wygląda u mnie walka z cellulitem? Przedstawiam Wam mój plan działania. Może skorzystacie?


SZCZOTKOWANIE CIAŁA NA SUCHO | rano
Mój antycellulitowy plan startuje już od samego rana. Poświęcam dosłownie kilka minut na szczotkowanie ciała na sucho (o co w tym chodzi opisywałam tutaj klik), wskakuję pod prysznic i nakładam balsam antycellulitowy. Wiecie, że od lat używam balsamów Eveline z serii Slim Extreme i wiele razy polecałam je na łamach bloga. Ich balsamy są niedrogie, łatwo dostępne, nigdy mnie nie uczuliły (a mam do tego skłonność), ładnie pachną, szybko się wchłaniają, a poza tym skóra faktycznie wygląda po nich lepiej. Aktualnie używam ich nowego balsamu Slim Extreme 4D Scalpel (wersja turbo reduktor cellulitu), który dzięki innowacyjnej formule ma przekształcać komórki tłuszczowe w te "spalające" :-)


PICIE WODY I ZIELONEJ HERBATY | w ciągu dnia
W ciągu dnia nie mam czasu na jakąś konkretną aktywność fizyczną, ale żeby nadal działać, to piję dużo wody mineralnej i zielonej herbaty. Wpływ nawadniania organizmu na ciało kobiety jest Wam pewnie bardzo dobrze znany, ale to niedoceniany nawyk. Kiedy nie wypijam minimum litra wody dziennie, to od razu odbija się to negatywnie np. na mojej cerze i to do tego stopnia, że zaczyna się przesuszać i traci jędrność. Picie wody i zielonej herbaty, która świetnie detoksykuje organizm stało się moim prawdziwym uzależnieniem! Dodatkowo zielona herbata przyspiesza metabolizm i hamuje wchłanianie tłuszczy.

POSIŁKI | w ciągu dnia
Jeśli chodzi o moją dietę, to nie jest ona wyjątkowo restrykcyjna. Wiadomo, że wykluczyłam z niej wszelkie fast foody, żywność przetworzoną i raczej nie jem tłusto. Mój jadłospis składa się przede wszystkim z dużej ilości białka (pierś z indyka czy kurczaka), najróżniejszych kasz i ryżu oraz warzyw. O najciekawszych faktach na temat mojej diety jeszcze Wam napiszę w osobnym poście, bo to temat, któremu warto poświęcić trochę więcej miejsca. Mam nadzieję, wyciągniecie z niego coś wartościowego dla siebie, bo na tym zawsze najbardziej mi zależy.


JAZDA NA ROWERKU STACJONARNYM Z FOLIĄ | wieczorem
Kiedyś natknęłam się w internecie na pewien artykuł, w którym supermodelki zdradzały swój sposób na jędrne ciało bez cellulitu. Początkowo potraktowałam go z przymrużeniem oka i pomyślałam, że to pewnie kolejny wpis, który zawiera jakąś banalną treść i ma zwabić jak największą ilość czytelników, ale wyłapałam z niego ciekawą radę. Jedna z modelek polecała jazdę na rowerze stacjonarnym w folii spożywczej, którą owija wokół swoich ud. Pomyślałam - czemu nie? Od tamtej pory to mój absolutnie ulubiony sposób na wyszczuplenie i ujędrnienie ciała w krótkim czasie. Wygląda to u mnie tak, że nakładam na uda balsam antycellulitowy z Eveline Slim Extreme 4D Scalpel (chłodząca wersja o nazwie turbo reduktor cellulitu), owijam folią spożywczą i zakładam na to sportowe getry. Na rowerku stacjonarnym jeżdżę przez 30 minut, a po zdjęciu folii zawsze mam wrażenie, że nogi wyglądają szczuplej, a skóra jest przyjemnie gładka i naprężona. Niestety jazda na rowerku w folii nie należy do najprzyjemniejszych, bo ciało mocno się poci i generalnie jest niewygodnie, ale efekty są niesamowite. Musicie tego spróbować, bo jeśli miałabym postawić na tylko jeden sposób wyszczuplający i ujędrniający nogi, to byłaby właśnie jazda na rowerku w folii.


PRZYSIADY ZE SZTANGĄ | wieczorem
Moją drugą, ulubioną aktywnością sportową są przysiady ze sztangą. Nie ma podobno lepszego sposobu na ujędrnienie i wymodelowanie nóg oraz pośladków, niż trening siłowy. Ja próbowałam już wielu jego form. Zaczęłam tradycyjnie od butelek z wodą, później dorobiłam się hantli, kettlebella i skończyłam na sztandze do Bodypump. To moja ulubiona forma treningu siłowego. Czasem korzystam z tego filmiku (tutaj klik), gdzie jest taki typowy trening z instruktorem, a czasem wykonuję tylko tradycyjne przysiady. To niesamowite w jak krótkim czasie ciało potrafi się zmienić pod wpływem takiego treningu siłowego. Najczęściej robię tak, że najpierw zaczynam od jazdy na rowerku, a później łapię za sztangę i robię kilka serii przysiadów oraz martwych ciągów. Początki były ciężkie, ale z każdym kolejnym treningiem mam wrażenie, że sztanga zaczyna być dla mnie za lekka, więc dodaję kolejne obciążenia. Dziewczyny - jedna uwaga. Nie bójcie się treningu z obciążeniem. Nie będziecie wyglądały jak kulturystki, nie ma na to szans. Trening siłowy pięknie odchudza i modeluje ciało znacznie szybciej, niż bieganie czy jakiekolwiek inne cardio.

BODY WRAPPING ZE SPIRULINĄ | dwa razy w tygodniu
Średnio raz w tygodniu po zakończonym treningu uskuteczniam też body wrapping. Nakładam na uda rozrobioną z wodą spirulinę, którą kupicie np. w sklepach zielarskich i owijam folią spożywczą na 40 minut. Spirulina to niekonserwowane, mikronizowane algi najwyższej jakości. Wprost fascynuje swym dobroczynnym działaniem. Posiada właściwości odżywczo-pielęgnacyjne, odmładzające, wyszczuplające i antycellulitowe. Nadaje skórze gładkość i miękkość. Skórę suchą i odwodnioną wspomaga poprzez efektywne nawodnienie i nawilżenie warstwy rogowej naskórka. Zawiera prawdziwe bogactwo aminokwasów, czyli naturalnego czynnika nawilżającego. Stosowana na ciało w postaci okładów typu body-wrapping wykazuje działanie antycellulitowe oraz wyszczuplające. Przyśpiesza rozpad tłuszczów, wzmaga wydalanie toksyn, przyśpiesza odpływ limfy, poprawia elastyczność i jędrność skóry. Po zmyciu spiruliny nakładam na nogi koncentrat wyszczuplający czyli tzw. nocną liposukcję od Eveline. Balsam bardzo przyjemnie rozgrzewa, ale nie tak hardkorowo, jak inne wersje tej marki, co jest dla mnie dużym plusem.

PEELING KAWOWY | raz w tygodniu
Wiele razy już wspominałam na łamach bloga o mojej sympatii do peelingu kawowego. Prócz tego, że taka mikstura brudzi wannę, to nie ma więcej żadnych wad. Przepis na peeling kawowy znają już chyba wszyscy, ale w ramach przypomnienia... Dwie łyżki kawy mielonej dodaję do kubeczka, zalewam małą ilością wody tak, aby powstała z tego gęsta papka. Już pod prysznicem dodaję do kubka trochę żelu do mycia i masuję całe ciało, skupiając się szczególnie na okolicach ud. Spłukuję ciepłą wodą i efekty zawsze są rewelacyjne. I znów na koniec nakładam koncentrat antycellulitowy od Eveline, o którym wspomniałam wyżej. 



I tak przedstawia się mój antycellulitowo-wyszczuplający plan działania na najbliższe dwa miesiące. Wdrażam go co roku i to właśnie na przestrzeni dwóch miesięcy przed latem widzę największe efekty. Jeśli macie ochotę z niego skorzystać, to zapraszam i jestem pewna, że nie pożałujecie! Działamy dziewczyny, zostało jeszcze troszkę czasu, a być może takie dbanie o swoje ciało zostanie Waszym nawykiem? 

Partnerem tego wpisu jest marka Eveline i z tej okazji chciałabym zachęcić Was do wzięcia udziału w konkursie o nazwie #niechowamsie. Nagrodą główną jest voucher o wartości 4000 złotych na wycieczkę dla 2 osób oraz 10 zestawów kosmetyków od Eveline. Wystarczy zrobić sobie zdjęcie z dowolnie wybranym kosmetykiem z serii Slim Extreme 4D, wrzucić na swój Instagram i oznaczyć hasztagami #niechowamsie #evelinecosmetics oznaczając @evelinecosmetics. Więcej szczegółów poznacie tutaj: www.slimextreme.pl



_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 


MIERZĘ CIUCHY Z ZARY | ZARA LOOKBOOK.

$
0
0
Lubicie posty z ubraniowymi przymiarkami? Ja je wprost uwielbiam, bo zdarza się, że zdjęcia w sklepie internetowym potrafią mocno odbiegać od rzeczywistości. Dziś mam dla Was kilka codziennych stylizacji, a pod lupę weźmiemy sobie ubrania z Zary. Zapraszam na pierwszy, wiosenny lookbook! 



Składanie zamówienia na stronie Zary poszło naprawdę gładko z tym małym szczegółem, że zanim zdążyłam za nie zapłacić, to jedna z rzeczy była już wyprzedana. Może to i lepiej, bo jakiś czas temu widziałam ją na żywo w sklepie stacjonarnym i naprawdę ucieszyłam się, że jednak jej nie kupiłam. Wyglądała zupełnie inaczej, niż na modelce, ale to raczej standard, jeśli chodzi o Zarę. Wybrałam dostawę "next day", ale paczka dotarła do mnie dopiero po 6 dniach. Z magazynu Zary wyszła ekspresowo, ale firma kurierska totalnie zawaliła sprawę. Przesyłka leżała sobie na ich magazynie i gdyby nie moje wielokrotne interwencje, to prawdopodobnie nie miałabym jej do dziś. Czy Wy też macie takie przejścia z kurierami? U mnie to już prawie tradycja. 

Jeśli chodzi o zawartość zamówienia, to ogólnie jestem z niego zadowolona, ale kilka rzeczy będę musiała wymienić. Fajne jest to, że na stronie Zary wymiana i zwrot są zawsze darmowe. Można to zrobić w sklepie stacjonarnym lub przez kuriera, który przyjeżdża odebrać paczkę. Ja na pewno skorzystam z tej pierwszej opcji, z wiadomych powodów :-) 


Uwielbiam połączenie bieli z kolorem niebieskim. Jest takie świeże i wiosenne! Już od dawna szukałam błękitnej, luźnej koszuli, którą mogłabym nosić do białych spodni. Idealną znalazłam na stronie Zary, a do tego dobrałam też białe spodnie, które również są świetnej jakości. Jestem zaskoczona, że trafiłam z rozmiarem - spodnie dobrze się układają i mają długie nogawki. Zawsze zwracam na to uwagę, bo nie lubię efektu "wody w piwnicy" mimo, że przykrótkie nogawki są teraz w trendach. Fajne jest też to, że nie są na dole opięte. Co do koszuli, to również jest świetna i ma śliczny odcień. 


Drugi zestaw to również te same, białe spodnie plus czarny t-shirt, który mam w kilku egzemplarzach, bo jest mega wygodny. Do tego luźna, dżinsowa kurtka i w tym sezonie to prawdziwy hit. Ta z Zary jest naprawdę świetna, ale wymienię ją na większy rozmiar, bo rękawy są nieco przykrótkie. Dżinsowa kurtka wygląda rewelacyjnie w połączeniu z białymi spodniami lub z takimi w tym samym kolorze, ale w sumie pasuje do wszystkiego. Na nasze polskie lato będzie idealna!


Trzecia stylizacja to połączenie białej koszuli z dżinsami. Uwielbiam ten duet, bo jest trochę elegancki, ale jednak nieoficjalny. Chyba pierwszy raz kupiłam koszulę w Zarze, która jest całkiem okej pod względem jakości. Nie gniecie się, ma przyjemny materiał i ładny krój. Urozmaiceniem są delikatne falbanki z perełkami nad biustem. Myślałam, że będą wyglądać infantylnie, jednak są ciekawym detalem w dobrym stylu. 


Zamawiając ten t-shirt nie spodziewałam się, że będzie w identycznym odcieniu, co marynarka i myślę, że to ciekawe połączenie. Marynarka jest świetna i mam już taką, tylko w kolorze śmietankowym. Dobrze się nosi i pierze, także jeśli szukacie klasycznej marynarki o takim szalowym kroju, to Zara będzie dobrym wyborem. T-shirt jest całkiem niezłej jakości jak na Zarę i ma śmieszny napis o karmie. Co do spodni, to niestety muszę je zwrócić. To ten sam model, co białe i mimo, że zamówiłam identyczny rozmiar, są za ciasne. Trochę bez sensu, że spodnie z tej samej serii mają różną rozmiarówkę. 


Ostatnią rzeczą z zamówienia jest zwykła, biała sukienka bez rękawów o długości przed kolano. Podoba mi się w niej to, że nie jest mocno zwężana ku dołowi, dzięki czemu podczas noszenia nie podciąga się do góry. Uwielbiam takie sukienki na lato, bo są bardzo komfortowe w noszeniu, a biel zawsze wygląda bardzo świeżo. 


I to już wszystko z tego zamówienia. Dajcie znać co Wam wpadło w oko i czy chciałybyście więcej takich wpisów na moim blogu :-) 



_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 

5 KOSMETYCZNYCH ROZCZAROWAŃ...

$
0
0
Muszę przyznać, że zdecydowanie bardziej lubię pisać o produktach, które uwielbiam, niż o tych nietrafionych, ale czasem trzeba. Dziś serwuję Wam kolejną porcję kosmetycznych rozczarowań. Co mnie ostatnio zawiodło i czego z pewnością nie kupię ponownie? Jeśli jesteście ciekawe co jest na mojej czarnej liście, to zapraszam do czytania dalej. 



Na pierwszy ogień idzie odżywczo-wygładzająca maseczka do ust marki Pilaten. Przyznajcie same - wygląda bajerancko! To taki lepki, żelowy płatek, który przyklejamy do naszych ust i czekamy, aż staną się genialnie nawilżone, wygładzone i napięte. Patrząc na skład żelu, którym nasączone są te usteczka, to można odnieść wrażenie, że jest całkiem niezły. Mamy tu między innymi kwas hialuronowy, miód, kolagen i ekstrakt z aloesu. Produkt jest jedynie fajnym gadżetem, ale z moimi ustami nie robi kompletnie nic. Nie zauważyłam, aby były choć trochę bardziej nawilżone, niż przed aplikacją. O efekcie napinającym czy wygładzającym również nie ma mowy. Co prawda koszt takiej maski nie przekracza pięciu złotych, jednak uważam, że to bezsensownie wydane pieniądze. Kolejny raz produkt marki Pilaten mnie trochę rozczarował. O pewnej bardzo popularnej maseczce do twarzy pisałam już tutaj klik. 


Jak wiecie jestem ogromną fanką perfum, wód perfumowanych i mgiełek oraz wszelkich kosmetyków, które mają piękny zapach. Absolutnie pierwszorzędnym kryterium, którym kieruję się przy ocenie jakiegoś zapachu jest to, czy długo utrzymuje się na mojej skórze. Jeśli po kilku minutach od aplikacji jest już niewyczuwalny - od razu go skreślam. I tak było w przypadku wody toaletowej z The Body Shop o nazwie Satsuma. Ach, jaka to jest cudowna woń dojrzałych, soczystych mandarynek! Zapach niezwykle energetyczny, pobudzający do życia i pełen optymizmu, tylko szkoda, że tak szybko przestaje być wyczuwalny. Taka malutka buteleczka o pojemności 30 ml kosztowała ponad 50 zł i dobrałam sobie do tego jeszcze żel z tej samej serii. Zapach żelu również nie utrzymuje się u mnie jakoś szczególnie długo, a poza tym niemiłosiernie przesusza moją skórę. Szkoda, bo w zasadzie wszystkie produkty z The Body Shop pachną cudownie, ale za małą trwałość należy się duży minus. 


Jestem bardzo wymagająca, jeśli chodzi o podkłady i rzadko który spełnia moje wymagania, bo mam cerę problematyczną. Większość produktów się na niej potocznie mówiąc "ciastkuje", nie mają dobrego krycia, utleniają się i zapychają. W przypadku podkład Lancome Teint Idole Ultra Wear trochę ponarzekam, bo nie jest to produkt tani i generalnie można oczekiwać od niego czegoś więcej. Przede wszystkim nie ma jak dla mnie odpowiedniego poziomu krycia (Dr Irena Eris Provoke Matt kryje o wiele lepiej). Po kilku godzinach zaczyna znikać z twarzy, ujawniając wszelkie niedoskonałości, a więc nie jest tak trwały, jakbym sobie tego życzyła. Poza tym skóra zaczyna się bardzo szybko świecić. Podkład wchodzi w dziwną reakcję z moim sebum i staje się dosłownie pomarańczowy, a to rzadko mi się zdarza. Produkt wędrował już po moich koleżankach, które mają cery suche, a także normalne i są z niego bardzo zadowolone. Natomiast myślę, że posiadaczki cery tłustej i mieszanej mogą mieć z nim problem. Plus za solidne, eleganckie opakowanie oraz za to, że mnie nie zapchał. 


Czas na produkt do włosów, który otrzymałam w jakiejś paczce PR-owej i niestety nie przypadł mi do gustu, a mowa o kremie myjącym Low Shampoo od L'oreal. Pewnie kojarzycie taką metodę jak mycie włosów odżywką i marka postanowiła chyba wyjść naprzeciw wszystkim włosomaniaczkom. Low Shampoo ma wyjątkowo delikatnie myć włosy jak szampon i nawilżać oraz pielęgnować jak odżywka. Niestety dla moich włosów to zbyt wiele na raz. Mam wrażenie, że produkt nie myje tak dobrze, jak powinien. Mimo, że lubię dociążać swoje włosy, bo mają skłonność do puszenia i sianowatości, to po użyciu Low Shampoo są bardzo przyklapnięte, nieświeże, zbijały się też w strąki. Najbardziej jednak rozczarowało mnie to, że po kilku użyciach zaczęła swędzieć mnie skóra głowy i zauważyłam wzmożoną produkcję sebum, ale mój skalp jest bardzo wrażliwy na wszelkie tego typu wynalazki. Oddałam go do przetestowania kilku moim koleżankom i również narzekają na tzw. "przyklap" u nasady. Być może bardziej przysłuży się naprawdę ekstremalnie zniszczonym włosom, które się kruszą i po każdym myciu zwykłym szamponem wyglądają gorzej. 


I na koniec tusz do rzęs L'oreal False Lash Superstar X Fiber, który nie jest totalnym rozczarowaniem, ale jednak już do niego nie wrócę. Dlaczego? To podwójna maskara, która z jednej strony ma zwykły tusz, a z drugiej tusz z włókienkami i to właśnie te małe włoski nie przypadły mi do gustu. Na moich rzęsach zawsze wyglądają źle. Jestem fanką ładnie rozdzielonych, równych i cienkich rzęs, a owe włókienka są po prostu jak dla mnie nieestetyczne i wcale nie dają efektu wydłużenia. Odnoszę wówczas wrażenie, że mam na rzęsach jakiś dziwny bałagan. Druga końcówka z tuszem jest całkiem w porządku - rzęsy są wydłużone, nieco pogrubione i mocno czarne. Mimo to nie wrócę już do tego produktu i muszę przyznać, że te podwójne tusze zawsze mnie rozczarowywały. 

Dziewczyny, a jakie były Wasze kosmetyczne rozczarowania w ostatnim czasie? Miałyście do czynienia z moimi kosmetycznymi niewypałami? Mam nadzieję, że u Was sprawdziły się lepiej, bo jak wiadomo każdej z nas służy coś innego.

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 




4 TANIE I DOBRE ODŻYWKI DO WŁOSÓW Z SUPERMARKETU.

$
0
0
Okazuje się, że dobra odżywka wcale nie musi dużo kosztować, aby była naprawdę godna uwagi. Dziś chciałabym się z Wami podzielić moimi supermarketowymi odkryciami w kwestii pielęgnacji włosów. Znalazłam cztery świetne maski i odżywki, które są tak rewelacyjne, że dorównują swoim działaniem produktom z górnej półki. Jesteście ciekawe? To zapraszam do czytania dalej. 



Na początek dwie maski, które absolutnie zauroczyły mnie swoim działaniem, a znalazłam je w Biedronce. Mowa o produktach marki Marion, która za sprawą swojego genialnego, silikonowego serum zyskała moją sympatię już bardzo dawno. 


Pierwszą maską, jaką wypróbowałam jest ta o nazwie Makadamia & Masło Kakaowe, którą odkryłam za sprawą Natalii z bloga Blond Hair Care. Maska posiada całkiem przyjemny, emolientowy skład, dzięki czemu może być spokojnie stosowana w codziennej pielęgnacji. To jak fantastycznie dociąża, wygładza i nawilża włosy jest wprost nie do opisania. Mogłabym ją porównać do o wiele droższej maski Macadamia Natural Oil Deep Repair Masque, która swoją drogą kosztuje ponad 10 razy więcej, niż Marion. Z pewnością przysłuży się włosom mocno przesuszonym, rozjaśnionym i puszącym się. Skuszona tak świetnym działaniem tej maski wróciłam do Biedronki po kolejną i tym razem była to maska z kwasem hialuronowym i bambusem. Dociąża już nieco mniej, natomiast zauważyłam, że nadaje włosom piękny połysk. Po jej użyciu są niezwykle gładkie, miękkie, sypkie, przy czym nie tracą swojej lekkości. Myślę, że może być idealna dla włosów cieniutkich, które bardzo łatwo obciążyć. Dodam też, że maski są niesamowicie wydajne i pięknie pachną, a do tego ten zapach utrzymuje się dosyć długo. Jeśli poszukujecie czegoś naprawdę niedrogiego, co zapewni Wam odpowiednią dawkę nawilżenia i będzie świetnym produktem do letniej pielęgnacji, to koniecznie zajrzyjcie do Biedronki. 


Teraz pora na odżywkę, którą upolowałam w Lidlu. Do produktów marki Cien podchodziłam z pewnym dystansem, bo jakoś zawsze żyłam w przekonaniu, że te supermarketowe marki to coś najgorszego z najgorszych. Tymczasem odbudowująca odżywka z keratyną była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Mimo, że to produkt z keratyną, to w składzie znajdziemy też olej z nasion słonecznika, a więc nie jest to typowa odżwyka proteinowa, którą można przedawkować. Ja jednak używam jej naprzemiennie z typowymi, emolientowymi produktami, aby zachować odpowiednią równowagę (moje włosy bardzo szybko reagują na keratynę, więc muszę na to uważać). Jeśli macie czasem wrażenie, że włosy są nadmiernie obciążone, przetłuszczone i zbijają się w strąki, to ta odżywka przywróci im odpowiednią lekkość. Dodatkowo wygładzi, nabłyszczy i lekko usztywni włosy, dzięki czemu będą bardziej sprężyste. Plusik stawiam też za zapach, który jest bardzo przyjemny i kojarzy mi się z produktami profesjonalnymi. 


Na koniec kolejna odżywka z Lidla, która generalnie jest przeznaczona do włosów jasnych. Postanowiłam ją wypróbować, bo mam wrażenie, że produkty do blondów mają bardziej intensywne działanie nabłyszczające. Odżywka Cien Pro Vitamin Siła i blask, to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Uwielbiam w niej to, że nadaje naprawdę piękny połysk! Trudno z nią przesadzić i myślę, że nie obciąży nawet ekstremalnie cienkich włosów. Plus za to, że ułatwia rozczesywanie (silikony w składzie) i że utrzymuje w ryzach moje puszące się końcówki. Nie podoba mi się jedynie zapach, który w mojej opinii jest trochę tandetny, ale też bardzo delikatny, więc nie utrzymuje się długo. 

Oto moje cztery, supermarketowe odkrycia do pielęgnacji włosów. A czy Wy dziewczyny znacie jakieś tanie i dobre odżywki, które mogłybyście polecić? Jeśli macie jakieś pytania (niekoniecznie "włosowe" to piszcie w komentarzach, postaram się pomóc :-)

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 


MOJE NAJPIĘKNIEJSZE POMADKI DO DZIENNEGO MAKIJAŻU: GOLDEN ROSE, NYX, KIKO, WIBO, LOVELY, ESTEE LAUDER, NABLA, BOURJOIS.

$
0
0
Uwielbiam pomadki i kredki do ust w odcieniach brudnego różu, delikatnego brązu czy zgaszonej czerwieni. Tego typu kolory pasują w zasadzie do każdego makijażu i typu urody. Sprawiają, że spojrzenie wydaje się bardziej wyraziste, odświeżone i jeśli jesteście posiadaczkami niebieskiej lub zielonej tęczówki, to podbiją jej kolor. Zapraszam do dalszej części dzisiejszego wpisu, gdzie polecę Wam kilka moich ulubionych, codziennych produktów do ust. 


Golden Rose Crayon Matte Lipstick w odcieniu 10


Na początek kredki do ust, bo to od nich zaczynam makijaż. Czasem zostawiam je na ustach solo, wypełniając całą powierzchnię, a czasem nakładam na to jeszcze jakąś pomadkę w zbliżonym odcieniu, aby była bardziej trwała. Jestem pod ogromnym wrażeniem kredek NYX z serii Suede Matte Lip Liner. Są bardzo trwałe, dobrze napigmentowane, odpowiednio miękkie i przede wszystkim mają cudowne, naturalne kolory. Najbardziej podoba mi się ich formuła, bo nie są ani za tłuste, ani zbyt suche, dzięki czemu dobrze utrzymują się na ustach i schodzą z nich równomiernie.  Do tego są super lekkie i w ciągu dnia zupełnie ich nie czuć na ustach. Moje ulubione kolory to: Montreal, Shanghai i Leon.


Świetnie sprawdzają się u mnie też kredki z Kiko, które są już tak szalenie trwałe, że ciężko jest nawet zmyć płynem micelarnym! Zastygają, tworząc taką gumową powłoczkę, która jest nie do ruszenia w trakcie picia czy jedzenia. Polecam Waszej uwadze szczególnie kredkę z serii Fall 2.0 w odcieniu 02 oraz tę z serii Creamy Colour Comfort Lip Liner w kolorze 315. To już bardziej intensywne kredki, które pozostawiają mocno napigmentowany kolor. Trudno nimi uzyskać delikatny, dzienny efekt, ale jeśli lubicie bardziej intensywny makijaż ust na co dzień, to polecam. 

Moją absolutną faworytką na ten moment jest kredka z Golden Rose Crayon Matte Lipstick w odcieniu 10 (mam ją na ustach na pierwszym zdjęciu). To idealny, brudny kolor różu, ale z domieszką chłodnych, fioletowych tonów. Jest szalenie trwała, kremowa i komfortowa w noszeniu - idealna do dziennego makijażu. Tego typu odcienie pięknie podkreślają też jasną tęczówkę oka. Myślę, że wypróbuję jeszcze odcień nr 8 i 11, bo jestem ogromną fanką tej formuły. Podsumowując, świetna jakość za niską cenę!


Przejdźmy zatem do pomadek i tutaj również mam do polecenia kilka ciekawych produktów. Najczęściej do dziennego makijażu wybieram pomadkę Nabla Diva Crime Lipstick w odcieniu Ombre Rose. Ależ to jest za cudowny kolor! Odcień to jednak nie wszystko, bo równie ciekawa jest formuła tej pomadki. Niby bardzo kremowa, co wskazywałoby na to, że będzie się mazać na ustach i wychodzić poza kontur, ale nic bardziej mylnego. Pomadka utrzymuje się szalenie długo i naprawdę fantastycznie się "zjada". Jeśli chodzi o moje preferencje, to nie lubię, gdy pomadki tworzą na ustach jakieś odcięcia i wchodzą w załamania - Nabla tego kompletnie nie robi. Sprawia, że usta są bardziej uwydatnione, gładkie i pełne.

Równie chętnie sięgam też po płynną pomadkę z Bourjois Rouge Laque w odcieniu 02 toute nude, ale ta nie jest już brudnym różem, a kolorem wpadającym w czerwień. 

Jeśli szukacie czegoś matowego i lekkiego, to polecam Waszej uwadze NYX Powder Puff w odcieniu Best Buds. To nieco jaśniejszy brudny róż z domieszką ciepłego brązu. Jest to bardzo lekka, musowa pomadka, która również utrzymuje się na ustach bardzo długo. 

Estee Lauder Pure Color Envy Hi Lustre w odcieniu 110 Nude Reveal, to już coś dla fanek nieco jaśniejszych ust. Jest to odcień różowy, ale bardzo zgaszony - typowy, dzienny nudziak. Ładnie wygląda na ustach, wygładza je i utrzymuje się dosyć długo. 

Lovely Color Wear w numerze 2 spodoba się fankom odcieni koralowych, lekko wpadających w brąz. To fantastyczny kolor na lato, do opalonej skóry.

Pomadka, której odcień jest bardzo zbliżony do Nabla Ombre Rose to Kiko Creamy Lipstick 107 Gossamer Emotion. Jest nieco jaśniejsza i mniej kremowa, niż Nabla, ale równie pięknie wygląda na ustach i pasuje do każdego makijażu. 

Wibo Juicy Color w odcieniu numer 7 jest już moją ulubienicą od bardzo dawna. To bardzo specyficzny kolor łączący w sobie odcienie brudnego różu, brązu i fioletu. Fantastycznie podkreśla biel zębów! Ponad to ma dosyć podobną formułę, jak Nabla - niby kremowa, ale trwała i ładnie się "zjada". 

Nie jestem fanką błyszczyków, ale ten z NYX Duo Chromatic w odcieniu Fair Play jest bardzo ciekawy. W opakowaniu wygląda na złoty, ale na ustach pięknie mieni się na róż, koral i pomarańcz. Jeśli lubicie błyszczyki, to polecam, bo jest bardzo nietypowy, a zarazem idealny na lato. 

Sprawdźcie też starsze posty z moimi rekomendacjami:

 → 5 tanich i trwałych kredek do ust tutaj klik. 
ulubione produkty do makijażu w niskiej cenie tutaj klik.


Po lewej Nabla Diva Crime Lipstick Ombre Rose, po prawej Bourjois Rouge Laque Toute Nude. 


Dziewczyny, a jakie są Wasze ulubione pomadki i kredki do ust? Polecicie mi coś fajnego? 

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 


CO MUSISZ WIEDZIEĆ ZANIM ZETNIESZ WŁOSY, ZROBISZ GRZYWKĘ LUB ZMIENISZ KOLOR? KOMENTUJĘ METAMORFOZY GWIAZD!

$
0
0
Statystyki mówią, że to właśnie na wiosnę najczęściej poddajemy się włosowym metamorfozom. Po długiej zimie pragniemy "odświeżyć" nasz wizerunek i sama wielokrotnie miałam na to ochotę. Pomysłów było naprawdę mnóstwo. Rozważałam już cięcie na boba, zrobienie grzywki, trwałą, a nawet drastyczną zmianę koloru. Tak to już z nami kobietami jest, że czasem potrzebujemy zmian i zazwyczaj ofiarą padają nasze biedne włosy. Co warto mieć na uwadze zanim podejmiemy decyzję o zmianie fryzury?


WŁOSY ROSNĄ WOLNIEJ, NIŻ CI SIĘ WYDAJE
Kiedy nosiłam się z zamiarem ścięcia włosów, to często słyszałam od moich koleżanek coś w stylu "ścinaj, włosy nie ręka i przecież odrosną". To fakt, ale warto uświadomić sobie, że nasze włosy rosną średnio od 1 do 2 centymetrów na miesiąc w zależności od zdrowia naszego organizmu i od pory roku. Ścinając naprawdę długie włosy trzeba czekać na ich odrośnięcie minimum rok! Pół biedy, gdy są zniszczone i po prostu wymagają skrócenia, ale kiedy znajdują się w naprawdę dobrej kondycji, to zwyczajnie ich szkoda. Uświadamiając sobie jednocześnie fakt ile pracy włożyłyśmy w ich pielęgnację, ile pieniędzy i czasu w to zainwestowałyśmy - strata jest podwójna. Myślę, że nad ścięciem włosów naprawdę warto się długo zastanowić. Czasem wystarczy delikatna zmiana fryzury np. wystopniowanie włosów lub lekkie cieniowanie z przodu, aby wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy wpada mi do głowy pomysł na cięcie, to robię sobie prowizorycznego boba, chowając włosy za bluzkę (jak na pierwszym zdjęciu). Przez 15 minut nawet się sobie podobam, ale później czuję ulgę, że jednak ich nie ścięłam. Często słyszy się, że długie włosy wymagają strasznie dużo uwagi, a ich doprowadzenie do porządku każdego dnia to wielogodzinna harówa, więc lepiej je ściąć i mieć spokój. Nic bardziej mylnego - paradoksalnie to właśnie z krótkimi włosami jest więcej roboty, bo wymagają stylizacji. Długie wystarczy przeczesać lub ostatecznie związać i fryzura jest praktycznie gotowa. Podpatrzmy jak to wygląda na przykładzie znanych gwiazd.


Nie jestem przeciwniczką krótkich włosów, bo te potrafią czasem dodać urodzie czegoś intrygującego, a z pewnością sprawiają, że dana gwiazda po takiej metamorfozie od razu trafia na pierwsze strony gazet. Co innego w naszym przypadku czyli zwykłych kobiet, które nie mają za sobą sztabu stylistów. Tak jak już wcześniej wspomniałam - krótkim włosom trzeba poświęcić trochę więcej czasu. Nie można ich na szybko związać w tzw. "palmę" i zwalić na "bad hair day". Jeśli chodzi o Kate Hudson, która swoją drogą jest jedną z moich ulubionych, komediowych aktorek, to uważam, że krótka fryzura co prawda dodała jej powagi, ale też wygląda dużo starzej i poważniej. Długie, kręcone włosy sprawiały, że prezentowała się bardziej dziewczęco i świeżo. Prawda jest jednak taka, że ładnemu we wszystkim ładnie i nie jest to zła metamorfoza. Jeśli chcecie zdecydować się na tak drastyczne skrócenie włosów, to warto przyjrzeć się kształtowi swojej twarzy. Krótkie fryzurki najlepiej wyglądają przy dobrze zarysowanej żuchwie, najlepiej w kształcie trójkąta. Twarz nabiera wówczas diamentowej bryły i taki look ma szansę się obronić.


Identyczna sytuacja jest w przypadku Jennifer Lawrence. W krótkich włosach wygląda bardziej poważnie, ale dzięki trójkątnemu podbródkowi całość prezentuje się całkiem fajnie. Jako fanka długich włosów uważam jednak, że przed cięciem było lepiej.


Niekiedy nie trzeba aż tak drastycznej zmiany, aby wyglądać bardziej świeżo i lekko. U Megan Fox efekt jest moim zdaniem świetny, choć z takim cięciem do ramion może być pewien problem. O ile włosy są gęste i mięsiste, to tego typu fryzura wygląda całkiem nieźle. Jeśli natomiast są rzadkie i cienkie, to łatwo o efekt "zmokłej kury" i jedynym ratunkiem jest ich podkręcanie. To z kolei może zajmować dużo czasu każdego dnia. Znam wiele kobiet, które ostatnio ścięły włosy w ten sposób, ale większość z nich narzeka, że wyglądają fajnie jedynie wówczas, gdy są ułożone np. na szczotce, wyprostowane czy po użyciu termoloków. Warto mieć tę kwestię na uwadze.


GRZYWKA BYWA PROBLEMATYCZNA
Niekiedy grzywka ładnie maskuje nieregularne brwi lub ich brak, a nawet opadające powieki. Dzięki niej można też "optycznie" skorygować zbyt duży nos i zakryć wysokie czoło sprawiając, że twarz nabiera odpowiednich proporcji. Jako nastolatka miałam grzywkę i to właśnie wtedy zaczęły się moje problemy z wypryskami na czole. Ciągle ją poprawiałam, a więc siłą rzeczy dotykałam skóry w tych okolicach co sprawiało, że przenosiłam wszystkie zanieczyszczenia na skórę. Ponad to było mi w niej koszmarnie gorąco, a więc pot i sebum pogarszały sprawę. Czy wyglądałam w niej lepiej? Mimo, że mam wysokie czoło o nieregularnej linii włosów, co jest głównym argumentem za grzywką, to wcale nie dodawała mi uroku i wyglądałam jak grzyb :-) Nie dość, że bywa problematyczna ze względów praktycznych, bo przykrywa czoło i jest w niej po prostu gorąco, to jeszcze zabiera dużo z objętości włosów. Aby zrobić gęstą, ładną grzywę, która nie będzie się rozwarstwiać, to trzeba poświęcić na to sporą ilość włosów. Tradycyjna grzywka mało komu pasuje i zdecydowanie więcej kobiet decyduje się na taką w stylu Brigitte Bardot z przedziałkiem na środku. Za każdym razem, gdy mam ochotę na grzywkę, to robię ją sobie sposobem, który pokazywałam kilka lat temu tutaj klik. Alternatywnym pomysłem dla grzywki są dla mnie lekko pocieniowane pasma z przodu, dzięki którym ładnie okalają twarz i w razie czego są na tyle długie, że mogę je złapać w kucyk. Jeśli jednak nadal upieracie się, aby mieć grzywkę, to w Rossmannach są dostępne takie ze sztucznych włosów. Warto ponosić taką nawet po domu i zadecydować czy po pierwsze pasuje do naszej twarzy, a po drugie czy jest to komfortowe. I na koniec najważniejsze - nigdy nie róbcie jej same w domu. Lepiej poradzić się specjalisty, który spojrzy na ten pomysł fachowym okiem.


Mimo, że Catherine Zeta-Jones jest naprawdę piękną kobietą, to w mojej opinii grzywka jej nie pasuje. Jej włosy mają lekko falowaną strukturę, przez co grzywka dziwnie się układa. Grzywki mają to do siebie, że najlepiej wyglądają na włosach prostych, gładkich, sztywnych i lśniących. Catherine ma piękne brwi i oczy, więc szkoda je zasłaniać włosami. Niestety wiele kobiet robi ten błąd.


KOLOR WŁOSÓW A ODCIEŃ SKÓRY I TYP URODY
Na swoich włosach miałam już kolor czarny, czerwony, rudy i różne odcienie brązu, które pod wpływem słońca potrafią rozjaśnić się nawet do ciemnego blondu. Najlepiej jednak czuję się w naturalnym, chłodnym brązie. Niestety wszystkie rudości podkreślają zaczerwienienia na mojej skórze, a znów bardzo ciemne odcienie takie jak czerń sprawiają, że wyglądam groźnie, ponuro i oczywiście starzej. Poza tym coś w tym jest, że przy ciemnych odcieniach włosów trzeba się nieco mocniej malować, aby twarz wyglądała bardziej wyraziście. Tak to niestety jest, że ciemne odcienie znacznie postarzają chyba, że mówimy o mulatkach, u których działa to nieco inaczej. Kobietom o ciemniejszej karnacji rzadko kiedy pasują właśnie blondy, które prezentują się na nich bardzo sztucznie. Jeśli zatem macie jasną, słowiańską karnację, to najlepiej celować w odcienie blondu, ewentualnie jasnego brązu. Przy nieco ciemniejszej, opalonej skórze bardzo ładnie wyglądają głębokie, ciemne brązy. Na rudości powinny uważać kobiety o różowej tonacji cery skłonnej do zaczerwienień, bo będą się wówczas bardzo wybijać. Myślę, że natura dobrze wie co robi i często drastyczne zmiany koloru nie wychodzą na dobre. Generalnie zasada jest taka, że aby kolor włosów pasował do naszego typu urody, to warto go pogłębić bądź rozjaśnić jedynie o maksymalnie 2 tony.



Oto idealny dowód na to, że ciemniejszy kolor włosów niestety postarza. Myślę, że Britney powinna już na zawsze zostać blondynką tym bardziej, że ma różowawy koloryt skóry, a ciemniejsze odcienie wpadające w rudości potrafią to nieestetycznie podkreślić.


Reese Witherspoon również jest dla mnie rasową blondynką, a ciemniejsze włosy jakoś do niej nie pasują.


Kim to z kolei rasowa brunetka, w dodatku o ciemnej karnacji. Posiadaczki śniadej cery powinny raczej unikać mocno rozjaśnionych włosów, chyba, że nie zależy im na naturalnym efekcie.


Selena Gomez to ta sama historia, co Kim - śniada cera i rozjaśnione włosy niekoniecznie do siebie pasują. Co prawda teraz panuje trend na mocno rozjaśnione, albo co gorsza - różowe włosy, ale to raczej chwilowe i ostatecznie wiele kobiet prędzej czy później wraca do natury. Poza tym o gustach się nie dyskutuje :-)

Podsumowując, przed każdą zmianą fryzury warto się porządnie zastanowić. Czasem bywa i tak, że te sztywne, fryzjerskie zasady nie do końca działają, bo od każdej reguły są wyjątki.



Dajcie znać czy myślałyście kiedyś o poważnej zmianie fryzury i co z tego wyszło! Przeszłyście jakieś włosowe metamorfozy, których żałujecie do dziś? 



_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 




KOSMETYCZNE HITY OSTATNICH TYGODNI: MATUJĄCY KREM POD MAKIJAŻ, NAJPIĘKNIEJSZY ROZŚWIETLACZ, DŁUGOTRWAŁY PODKŁAD I BAZA, KOKOSOWA ODŻYWKA.

$
0
0
Dziś przygotowałam dla Was listę moich kwietniowych i majowych ulubieńców. Będzie kilka produktów do makijażu, a w pośród nich trwały podkład na upały, najpiękniejszy rozświetlacz do twarzy i ciała oraz matująca baza pod makijaż. Polecę Wam też fantastyczną piankę utrwalającą skręt loków, a także odżywkę do włosów pachnącą kokosem. Zapraszam do dalszej lektury. 



Próbki kolorów z Nabla Soul Blooming pokazywałam Wam na moim Insta Stories pytając czy poznajecie co to za paletka. Wiele z Was obstawiało, że to właśnie Nabla, a to za sprawą tego nietypowego, unikatowego wręcz fioletu o nazwie Garden Gate. Muszę przyznać, że te cienie wyglądają jeszcze lepiej na powiekach, a to rzadko się zdarza. Nie ma chyba piękniejszej, wiosenno-letniej palety, niż Soul Blooming. Zarówno kolory, pigmentacja, trwałość i formuła zasługują na piątkę z plusem. Odcienie błyszczące najlepiej nakładać na powiekę palcem - wówczas mają najmocniejszą pigmentację i połysk. Maty są tak intensywne i wręcz kremowe, że wystarczy kilka ruchów pędzlem, aby powstała piękna chmurka koloru. Nie musicie mieć w zasadzie większych umiejętności rozcierania cieni - wystarczy puchaty pędzel i lekka ręka, a stworzycie idealny, profesjonalny makijaż oka. Chciałabym, aby wszystkie cienie w paletach miały taką właśnie formułę. Jeśli podobają się Wam tego typu kolory, to naprawdę warto skusić się na tę paletę.


Moja cera jest ostatnio tak kapryśna, że przez chwilę rozważałam ponowną wizytę u dermatologa, aby zaproponował nową kurację przeciwtrądzikową. Ciągle borykam się z pojedynczymi, bolącymi pryszczolami, po których zostają czasem przebarwienia i ciężko jest mi je ukryć, bo przyzwyczaiłam się już do lekkiego makijażu. O moje pogorszenie stanu cery winię oczywiście hormony i odstawienie tabletek antykoncepcyjnych. Moją historię z tabletkami anty uwzględniającą ich wpływ na cerę, włosy i wagę opisywałam tutaj klik, więc jeśli rozważacie tę formę zabezpieczania się - polecam przeczytać. Na szczęście sytuacja zaczyna się powoli stabilizować i widzę, że z miesiąca na miesiąc moja cera zaczyna się poprawiać, więc muszę to po prostu przeczekać. Wracając do podkładu - ostatnio najchętniej sięgam po produkt Smashbox Studio Skin. Fantastycznie kryje wszelkie przebarwienia i nawet nie muszę już używać korektora. Jest przy tym bardzo trwały, a więc idealnie sprawdza się podczas panujących upałów. Jeśli miałabym wymienić trzy najlepsze podkłady, które sprawdzają się u mnie najlepiej, to na pierwszym miejscu jest oczywiście Dr Irena Eris Provoke Matt (używam, gdy nie mam dużo przebarwień i niedoskonałości), Estee Lauder Double Wear (sięgam po niego tylko na specjalne okazje, bo potrafi zapychać) i Smashbox Studio Skin (obecnie używany na co dzień). W swojej formule jest trochę podobny do starych, dobrych Revlonów Colorstay, bo tworzy taką gumową powłoczkę na skórze, dzięki czemu wygląda na gładszą. 


Od zawsze byłam antyfanką baz pod makijaż. Wszystko dlatego, że nie zauważyłam, aby przedłużały trwałość makijażu, a wręcz przeciwnie. Często miałam wrażenie, że taka baza zbytnio obciąża skórę, która zaczyna się buntować wyrzutem jeszcze większej ilości sebum. Moje podejście do tematu zmieniła baza z NYX Total Control. Jest bardzo lekka i pozostawia skórę matową, a jednocześnie nie ma tu uczucia ściągnięcia czy jakiegokolwiek dyskomfortu. Faktycznie przedłuża trwałość mojego makijażu i moja strefa T nie świeci się już księżycowym blaskiem po 30 minutach od przypudrowania. Ostatnią zaletą jest też to, że ta baza nie spowodowała u mnie pogorszenia stanu skóry, a to dla mnie zawsze bardzo ważne. Myślę, że to produkt idealny na lato, jeśli macie problemy z nadmiernie przetłuszczającą się skórą. 


Bransoletka - The Peach Box |Zegarek Daniel Wellington Classic Petitte Melrose tutaj klik (na kod "HEDONISTKA" -15% zniżki na wszystkie zegarki i bransoletki ze strony www.danielwellington.com/pl) |Bransoletka Yes La Prima tutaj klik 

Rozświetlacz, który totalnie skradł mi serce to Victoria Beckham dla Estee Lauder o nazwie C1 Modern Mercury. Ma bardzo unikatowy odcień, którym nie może poszczycić się żaden inny rozświetlacz w mojej kolekcji. Lubię, jak tego typu produkty imitują naturalny blask skóry, a nie świecą się tak, że od razu widać jakieś makijażowe kombinacje. Ten ma lekko różowawy, wpadający nawet w brąz odcień, co sprawia, że na mojej opalonej skórze prezentuje się niesamowicie naturalnie. To taki elegancki, subtelny połysk, dzięki któremu makijaż wygląda lekko i świeżo. Rozświetlacz ma fantastyczną, jedwabistą konsystencję i długo pozostaje na skórze. Używam go też do makijażu oka i na inne części ciała, ale o tym napiszę Wam już niebawem. Jest to drogi produkt, ale absolutnie wart tej ceny. 


Kolejnym hitem ostatnich tygodni jest ten oto matujący krem od marki Kiko Hydra Pro Matte. Lekki, nawilżający i pozostawiający uczucie ukojenia. Póki co sprawdza się pod makijażem lepiej, niż mój poprzedni ulubieniec Clinique Moisture Surge. Nie jest to taki typowy, matujący krem, pod którym skóra zaczyna się tak naprawdę jeszcze bardziej przesuszać. Tutaj faktycznie działanie nawilżające i matujące jest odpowiednio zbalansowane. Plusik za ładne i wygodne opakowanie. 


Nie sądziłam, że sezon na gołe nogi rozpocznie się tak szybko! Wraz z nadejściem cieplejszych dni do akcji wrócił mój absolutny hit czyli rajstopy w spreju od Sally Hansen. Uwielbiam ten produkt za jego trwałość, kolor i odpowiednie krycie, dzięki któremu mogę ujednolicić odcień skóry. Jeśli jeszcze nie wiecie jak używać rajstop w spreju, to koniecznie zajrzyjcie do tego wpisu tutaj klik. 


Rajstopy w spreju Sally Hansen dają efekt całkowicie matowej skóry. Aby dodaj jej blasku w odpowiednich miejscach używam suchego olejku z drobinkami i od lat jest to Nuxe Multi Purpose Dry Oil. Jak już wiecie, w kosmetykach zawsze zwracam uwagę na zapach, który w tym przypadku wyjątkowo mi nie pasuje. Niemniej jednak uwielbiam to subtelne (a nie brokatowe!) rozświetlenie, więc wybaczam temu olejkowi babciny zapach. 


Antycellulitowych balsamów Eveline używam już od lat i wiele razy polecałam je na łamach tego bloga. Sprawiają, że skóra faktycznie wygląda na gładszą, pokrywając ją taką jedwabistą powłoczką. Poza tym pięknie pachną i co istotne przy upałach - fantastycznie chłodzą, dając uczucie ukojenia i świeżości. Ta wersja czyli Slim Extreme 4D Scalpel zawiera jeszcze maleńkie, srebrne drobinki rozświetlające skórę. Jak używam tych balsamów, aby faktycznie działały? Zachęcam do lektury tego wpisu tutaj klik. 


 W  kwestii pogłębiania opalenizny i nadawania skórze zdrowego odcienia, to z przyjemnością wróciłam do brązującej mgiełki z Lirene. Fajne jest to, że w zasadzie nie ma szans na to, aby zrobić sobie tym produktem jakiekolwiek smugi czy plamy. Efekt opalenizny przychodzi stopniowo i jest naprawdę ładny. Poza tym olejek ładnie nabłyszcza skórę, dzięki czemu wygląda bardziej apetycznie. 


Jeśli lubicie zapach kokosowy, to mam dla Was propozycję idealną. Oto odżywka marki Palmers Coconut Oil Repairing Conditioner, która  potrafi wypełnić zapachem moją łazienkową szafkę nawet, gdy jest szczelnie zamknięta. Ten kokosowy aromat kojarzy mi się z latem, słońcem, ciepłem i ogólną sielanką. Zapach to jednak nie wszystko, bo odżywka jest naprawdę świetna! W składzie znajdziecie dużo olejów i ekstraktów roślinnych, hydrolizowaną keratynę oraz silikony, co czyni ją całkiem niezłą odżywką do stosowania na co dzień. Nie zauważyłam, aby keratyna zbyt mocno usztywniała moje włosy, więc proporcja olejów musi być tu odpowiednio zbalansowana. Włosy są po niej mięciutkie, gładkie, sypkie i długo pachną smakowitym kokosem. Mimo, że olej kokosowy nie należy do moich ulubionych, to w połączeniu z innymi sprawdza się całkiem nieźle. 


Moje włosy są z natury bardzo proste i to na tyle, że nie muszę używać prostownicy. Ma to swoje plusy, ale też kilka minusów, a między innymi to, że skręt loków nie utrzymuje się na nich zbyt długo. Muszę wspomagać się wówczas jakimiś stylizatorami, które mają działanie utrwalające. Niedawno trafiłam na teksturujący puder w piance z efektem dzikiej objętości L'oreal Wild Styler's 60 Rebel Push-up, który zapewnia odbicie włosów u nasady i utrwalenie ich na długości. Nie nakładam jednak tego produktu blisko skóry głowy, bo obawiam się o jej podrażnienie, ale za to na długości sprawdza się rewelacyjnie. Wyciskam trochę pianki na dłoń, rozsmarowuję i aplikuję na włosy po ich wysuszeniu, a następnie rozczesuję i nawijam na termoloki. Lubię ten efekt utrwalenia bez żadnego sklejania czy szorstkości. Póki co to mój ulubiony produkt utrwalający, dzięki któremu mogę cieszyć się swoimi falami znacznie dłużej. Niestety jak w przypadku większości utrwalaczy, w składzie jest alkohol denat, więc nie polecam używania go codziennie, bo może przesuszyć włosy. Natomiast okazjonalnie z pewnością nie zrobi im krzywdy. 

I tak oto prezentują się moi ulubieńcy ostatnich tygodni. Dajcie znać czy testowałyście już coś z tej listy i czekam też na Wasze rekomendacje, bo chętnie z nich korzystam. 


_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 



6 CIEKAWOSTEK NA TEMAT MOJEJ DIETY, DZIĘKI KTÓRYM UTRZYMUJĘ STAŁĄ WAGĘ.

$
0
0
Moja dieta na przestrzeni kilku lat bardzo się zmieniła. Musiałam dojrzeć do tego, że z pewnych rzeczy naprawdę warto zrezygnować, aby lepiej się poczuć i porządnie zadbać o swoje ciało. Moja "dieta", a raczej jadłospis i zasady z nim związane nie są wcale takie restrykcyjne, jakby mogło się wydawać, bo w takim żywieniowym reżimie trudno byłoby mi wytrwać. Dziś napiszę Wam o sześciu ciekawostkach na temat mojej diety - być może pomogą Wam stracić zbędne kilogramy?


Zacznę od tego, że kilka lat temu borykałam się z małą nadwagą. Od zawsze byłam osobą szczupłą i wychodziłam z założenia, że mogę jeść wszystko, a i tak nie przytyję. Tych kilka nadprogramowych kilogramów sprawiło, że tak naprawdę zaczęłam się czuć obco w swoim ciele. Punkt kulminacyjny nastąpił wtedy, gdy nie zmieściłam się w swoje ulubione dżinsy i postanowiłam coś z tym zrobić. W moim jadłospisie było wówczas mnóstwo fastfoodów, chipsów oraz kupnych słodkości, więc szybko z tego zrezygnowałam. Początkowo było naprawdę ciężko, ale z czasem przestawiłam się na nowy tryb. O tym jak kiedyś wyglądała moja dieta i co wyrzuciłam z jadłospisu pisałam tutaj klik.   Dziś chciałabym Wam wspomnieć o pięciu ciekawostkach na temat mojej diety, dzięki którym utrzymuję stałą wagę już od dwóch lat. To z pozoru proste i banalne rozwiązania, ale to właśnie takie delikatne zmiany potrafią zdziałać cuda. Jeśli dodamy do tego trochę konsekwencji i cierpliwości, to efekty przyjdą bardzo szybko. 


JEM 3 RAZY DZIENNIE O STAŁYCH PORACH
Zasada spożywania pięciu posiłków dziennie zupełnie się u mnie nie sprawdza. Mało tego - podczas takiej pięcio posiłkowej diety zdarzyło mi się nawet przytyć mimo, że jadłospis był skomponowany przez dietetyka. Znam osoby, którym takie częste jedzenie służy, natomiast u mnie efekt był bardzo niezadowalający. Cały czas czułam się dosłownie "przejedzona" mając wrażenie, że mój żołądek nie zdążył jeszcze strawić poprzedniego posiłku. To przełożyło się na spadek efektywności pracy i złe samopoczucie. Zredukowanie ilości posiłków do trzech i jedzenie ich o stałych porach było strzałem w dziesiątkę. Oczywiście zdarza mi się coś podjeść w międzyczasie, ale zazwyczaj po prostu nie mam potrzeby tego robić, bo nie czuję głodu. 


PRZYRZĄDZAM MIĘSO W PIEKARNIKU
O tym, że nie jem kupnych wędlin już pewnie wiecie, jeśli czytałyście ten post.  Sklepowe kiełbaski i szyneczki po prostu przestały mi smakować, a od kiedy zaczęłam interesować się składami kosmetyków, to równie często sprawdzam etykiety na żywności. To niesamowite ile chemii można wpakować do wędliny i często zastanawiam się jaki jest tego sens. Przedłużenie trwałości wędliny? Przecież i tak po kilku dniach trzeba ją wyrzucić, bo nie nadaje się do jedzenia. Niestety w dzisiejszych czasach trudno uniknąć spożywania chemii, ale zawsze można wybrać mniejsze zło. Zazwyczaj kupuję dużą pierś z indyka, posypuję solą, pieprzem, ziołami, a następnie opiekam na patelni (30 sekund z jednej i 30 sekund z drugiej strony) i wrzucam do piekarnika na godzinę. Można ją podawać jako sztukę mięsa w sosie, dodawać do sałatek czy jeść w kanapce. Czasem przyrządzam też schab lub piersi z kurczaka. Póki co nie jestem w stanie całkowicie zrezygnować z mięsa, ale i tak sporo je ograniczyłam. 


SAŁATKI TO U MNIE PODSTAWA
Uwielbiam wiosenne sałatki ze świeżych warzyw i już nie mogę się doczekać kiedy w szklarni moich rodziców pojawią się pierwsze pomidory, ogórki, papryka i inne, cudowne warzywka. Są uprawiane bez żadnej chemii, a mimo to wyglądają lepiej, niż te ze sklepu. Smak jest oczywiście zupełnie nieporównywalny z tym, co kupujemy w supermarkecie (pomidor smakuje pomidorem, a ogórek ogórkiem). Wracając do tematu - sałatki, to absolutna podstawa mojej diety. Mimo, że jem je codziennie, to jeszcze nie zdążyły mi się znudzić. Czuję wręcz, że jestem od nich uzależniona i jeśli jestem głodna, to zazwyczaj marzę o sałatce z pieczonym w piekarniku (lub na parze) kurczakiem, rukolą, roszponką, jajkiem, papryką, pomidorem, kukurydzą i serem feta, skropioną sosem vinegret. Do sałatek dodaję też siemię lniane, orzechy włoskie lub migdały, bo jeszcze bardziej urozmaicają smak i korzystnie wpływają na cerę oraz włosy. Po sałatce zawsze czuję się lekko i nie czuję głodu przez kilka godzin. 

ODCHUDZAJĄCA MIOTŁA CZYLI...
Czy wiecie, że kasza gryczana działa trochę jak odchudzająca miotła? Przechodzi przez nasz układ pokarmowy oczyszczając go z zalegających resztek, a poza tym ma wysoką zawartość błonnika,  więc utrudnia przyswajanie tłuszczu z pokarmów i spowalnia wchłanianie węglowodanów. Ma też wiele cennych witamin, które fantastycznie wpływają na skórę, włosy i paznokcie. Kiedyś naprawdę nie znosiłam smaku kaszy gryczanej, ale od pewnego czasu to mój ulubiony dodatek do obiadów. Jem ją również w duecie z sałatką, ale też zastępuję nią ziemniaki przy tradycyjnym obiedzie. Warto wybrać tą nieprażoną, bo ma więcej witamin.


KOKTAJLE I SOKOWANIE
Nie ma w zasadzie dnia, abym odpuściła sobie jakiś naturalny sok lub koktajl, bo dzięki nim jestem w stanie "upchać" w jednej szklance sporą ilość witamin. Po treningu obowiązkowo wypijam koktajl białkowy, do którego dodaję mleko, płatki owsiane, banana, siemię lniane, owoce (najczęściej borówki, jeżyny lub maliny) oraz trochę odżywki białkowej. To niesamowicie smaczne połączenie, ale też bardzo pożywne i korzystnie działające na kształtowanie mięśni. Takim koktajlem zastępuję czasem posiłek i wierzcie mi, że jest bardzo sycący. Uwielbiam też o soku z ananasa, bo zawiera bromelinę, która ułatwia odchudzanie poprzez przyspieszanie trawienia białek, tłuszczy i skrobi. Jeśli macie ochotę na wpis o moich ulubionych, orzeźwiających koktajlach, które są dobre dla urody, to dajcie znać! Chętnie coś takiego dla Was przygotuję. 

NIE ROZSTAJĘ SIĘ Z WODĄ
Pewnie wiele razy już słyszałyście o plusach, jakie daje regularne picie wody. Muszę przyznać, że kiedyś zupełnie nie zwracałam uwagi na tę kwestię i uważałam, że skoro piję dużo soków, herbaty, kawy czy napojów słodzonych, to woda jest już zbędna. Od kiedy wyeliminowałam ze swojej diety kupne, słodkie i gazowane napoje, zastępując je wodą mineralną (nie mylić ze źródlaną!), to przede wszystkim bardzo szybko straciłam na wadze, a poza tym stan moich włosów i cery znacznie się poprawił. W sieci jest wiele artykułów mówiących o niesamowitych korzyściach jakie wynikają z picia co najmniej 1,5 litra wody dziennie i z własnego doświadczenia mogę potwierdzić, że to prawda. Jeśli macie problem z regularnością w piciu wody, to istnieją specjalne aplikacje na telefon, które mogą Wam o tym przypomnieć. 


Dziewczyny, czy macie jakieś żywieniowe zasady, których się trzymacie? 

_____________________________
INSTAGRAM      FACEBOOK   ♥ SNAP hedonistkaaa 


Viewing all 851 articles
Browse latest View live