Quantcast
Channel: HEDONISTKA
Viewing all 851 articles
Browse latest View live

JAK OLEJOWAĆ WŁOSY KIEDY NIE MASZ NA TO DUŻO CZASU? SKUTECZNE OLEJOWANIE W 15 MINUT.

$
0
0
Olejowanie włosów jest bez wątpienia najlepszym i najszybszym sposobem na poprawienie ich kondycji. Żadna odżywka czy profesjonalny zabieg fryzjerski nie przyniesie takich efektów, jak systematyczne olejowanie. Olej na włosach najlepiej pozostawić całą noc i zmyć go dopiero rano, ale istnieją też inne, równie skuteczne metody olejowania, które nie zajmą więcej niż 15 minut. Jakie? O tym w dalszej części dzisiejszego wpisu. 


Wiem, że nie każda z nas lubi tę "tradycyjną" metodę olejowania włosów. Na czym ona polega? Olej nakładamy na suche, nieumyte włosy, przeczesujemy je, zaplatamy w warkocz lub koczek i idziemy spać. Rano myjemy włosy i pielęgnujemy jak zwykle. Wiem, że dla niektórych z Was ta metoda może być nieco kłopotliwa. Jeśli nałożycie zbyt dużo oleju, to pozostanie na poduszce. Podczas spania może przenieść się też na skórę twarzy i spowodować pogorszenie stanu cery. A co, jeśli po prostu nie lubicie całonocnego olejowania? Mam dla Was 4 sposoby na olejowanie w 15 minut, które będą równie skuteczne i poprawią stan Waszych włosów. 


OPCJA 1: PODGRZANIE OLEJU PRZED MYCIEM WŁOSÓW
Olej zadziała lepiej, jeśli zostanie lekko podgrzany. Mój ulubiony sposób, to wlanie porcji oleju do szklanego naczynia i podgrzanie go w kąpieli wodnej. Kiedy już będzie ciepły (ale nie gorący), to nakładam go na suche włosy, zaczynając od wysokości podbródka w dół. Przeczesuję je, zaplatam w koczek i po 15 minutach myję.  

OPCJA 2: OLEJOWANIE WŁOSÓW POD PRYSZNICEM
Nakładam olej na suche włosy, a następnie idę pod prysznic lub robię sobie kąpiel. Para wodna i ciepło rozchyli łuski włosa i sprawi, że olej wniknie głębiej. Tu również wystarczy zaledwie 15 minut i po tym czasie możemy już umyć włosy. 

OPCJA 3:  PODGRZANIE WŁOSÓW SUSZARKĄ I NAŁOŻENIE CZEPKA
Suche, nieumyte włosy podgrzewam ciepłem suszarki, następnie aplikuję na nie olej i zakładam foliowy czepek. Jeszcze troszkę podgrzewam głowę ciepłem suszarki i owijam całość ręcznikiem. Po 15 minutach myję włosy. Takie foliowe czepki możecie kupić w sieci, są też dostępne gratis do masek Biovax. Ostatecznie można też owinąć głowę folią spożywczą lub założyć foliową reklamówkę :-) Chodzi o to, aby włosy dostały jak największą ilość ciepła i łuski miały szansę się rozchylić, przez co olej zadziała na nie lepiej. 

OPCJA 4: ZMOCZENIE WŁOSÓW, PODGRZANIE SUSZARKĄ I NAŁOŻENIE OLEJU 
Ostatnią metodą, którą mogę Wam polecić jest olejowanie na mokro. Osobiście rzadko z niej korzystam, ale znam osoby, którym służy o wiele lepiej, niż olejowanie na sucho. Wystarczy zmoczyć włosy, przeczesać je, podgrzać ciepłem suszarki, nałożyć olej i zwinąć w koczek lub warkocz. Po upływie 15 minut można już umyć włosy jak zwykle.

I tak prezentują się moje sprawdzone sposoby na 15-sto minutowe olejowanie. Opcje możecie ze sobą łączyć np. do opcji nr 4 dodać jeszcze czepek. Jeśli jednak jesteście fankami całonocnego olejowania, to również możecie skorzystać z tych metod i wtedy olej zmywacie dopiero rano. 

Dziewczyny, dajcie znać która opcja jest dla Was najbardziej odpowiednia. A może znacie inne sposoby na olejowanie? 

_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 



3 MOCNO KRYJĄCE PODKŁADY Z DROGERII: CATRICE, PIERRE RENE, GOLDEN ROSE...

$
0
0
Znalezienie mocno kryjącego podkładu, który do tego ładnie wygląda na skórze jest nie lada wyzwaniem. Przez ostatnie miesiące testowałam kilka tego typu produktów i dziś polecę Wam trzy kryjące podkłady, które nie tworzą efektu maski. Plusem jest również to, że znajdziecie je w drogeriach stacjonarnych, więc jeśli jesteście ciekawe moich faworytów, to zapraszam do dalszego czytania.


Jak wiecie jestem posiadaczką cery mieszanej i problematycznej. Mam kilka przebarwień, które lubię dobrze przykryć i zwracam uwagę na to, aby podkład nie był zbyt ciężki, bo wówczas efekt "ciasta" jest niemalże gwarantowany. Od podkładu oczekuję również tego, aby nie zapychał i by komfortowy w noszeniu. Niestety niektóre kryjące podkłady sprawiają, że mam wrażenie ściągnięcia skóry, a nawet pieczenia i swędzenia, co przy mojej alergicznej cerze zdarzało się bardzo często. 

Moim ideałem do niedawna był podkład Dr Irena Eris Provoke Matt Fluid w odcieniu 210. Nie kryje idealnie, ale dobrze się utrzymuje, ładnie wygląda na skórze, a ponad to mam do niego zaufanie i wiem, że mnie nie zapcha. Mimo, że nadal bardzo lubię Provoke Matt, to szukałam czegoś, co zapewni większy poziom krycia przy jednej warstwie. Dziś mam dla Was zestawienie trzech, kryjących podkładów, które w mojej opinii warto wypróbować. 


Nowa bransoletka od Daniel Wellington Classic Bracelet totalnie skradła moje serce, bo uwielbiam połączenie różowego złota i bieli❤️ Składając zamówienie na www.danielwellington.com/pl i podając kod HEDONISTKA macie na nią -15% rabatu.


CATRICE HD LIQUID COVERAGE FOUNDATION | ODCIEŃ 030 SAND BEIGE

Ten podkład od kilku miesięcy pojawia się praktycznie na każdym, makijażowym kanale YouTube. Moje pierwsze podejście do niego nie było zbyt udane, bo wybrałam zły odcień. Dopiero kolor 030 Sand Beige pozwolił mi dokładnie ocenić jego możliwości. Ma dosyć lejącą konsystencję, która mogłaby dawać wrażenie słabego krycia, ale nic bardziej mylnego. Ten podkład naprawdę świetnie kryje, przy czym jest lekki i świetnie stapia się ze skórą. Dobrze współgra z pudrami brązującym i różami, które nie tworzą na nim plam czy smug. Jest też bardzo trwały i na mojej skórze utrzymuje się cały dzień. Efekt matu również oceniam pozytywnie, bo muszę go przypudrować dopiero po 4 godzinach. Podkład znajduje się w solidnej, szklanej buteleczce z pipetą, która jest dla mnie bardzo wygodnym rozwiązaniem. Jeśli chodzi o wady, to niestety lekko ciemnieje, więc warto o tym pamiętać wybierając swój odcień. Co do zapychania, to mam z nim tę samą sytuację, co z Provoke Matt. Odcień jaśniejszy czyli 030 nie pogorszył stanu mojej skóry, natomiast o ton ciemniejszy straszne mnie zapchał. Tak samo było w przypadku podkładu od Dr Ireny Eris - 210 sprawował się świetnie, a kolory ciemniejsze totalnie rujnowały moją skórę. Mam więc podstawy podejrzewać, że czynnikiem "zapychającym" może być barwnik. Podsumowując - to naprawdę świetny podkład drogeryjny, który kupicie za około 30 zł w takich drogeriach jak Hebe czy Natura. W dalszej części wpisu pokażę Wam jego kolor w zestawieniu z innymi, wymienionymi dziś podkładami. 


GOLDEN ROSE TOTAL COVER 2IN1 FOUNDATION&CONCEALER | ODCIEŃ 03 ALMOND

Kolejnym, kryjącym podkładem, który dobrze się u mnie sprawdził jest Golden Rose Total Cover. To również dosyć często recenzowany produkt w sieci i byłam niesamowicie ciekawa efektu, jaki daje. Lubię markę Golden Rose za ich fantastyczne, matowe pomadki i kredki do ust, więc od podkładu również oczekiwałam pozytywnego zaskoczenia. Nie zawiodłam się. Jest to naprawdę mocno kryjący, gęsty podkład, któremu można zaufać wybierając się na większe wyjście. Już jedna, cienka warstwa przykrywa wszystkie moje niedoskonałości. Lekko wyrównuje strukturę skóry i sprawia, że cera wygląda bardziej gładko. Daje też lekko matowy efekt, nie jest to taki płaski, suchy mat. Mój odcień to 03 Almond, który jest dosyć żółty, ale po lekkim ściemnieniu oraz przypudrowaniu dobrze współgra z kolorem mojej szyi i dekoltu. Nie spowodował pogorszenia stanu mojej cery i jest komfortowy w noszeniu. Trwałość również oceniam pozytywnie, ale mat utrzymuje się troszkę krócej, niż w przypadku podkładu Catrice. Opakowanie jest niestety plastikowe i zdecydowanie bardziej wolę szklane buteleczki. Niemniej podkład jest naprawdę godny uwagi i jeśli szukacie podobnego krycia jak w przypadku Estee Lauder Double Wear, to warto wypróbować. Kupicie go na stoiskach Golden Rose za około 40 zł. 


PIERRE RENE SKIN BALANCE COVER | ODCIEŃ 27

Podkład Skin Balance kilka lat temu był prawdziwym hitem. Wiele dziewczyn porównywało go wówczas pod kątem krycia do Revlonu Colorstay, który swego czasu wiódł prym wśród podkładów kryjących. Postanowiłam sprawdzić czy nadal jest tak dobry i muszę przyznać, że zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie, niż kiedyś. Bardzo dobrze kryje wszelkie niedoskonałości już przy jednej warstwie, nie podkreśla porów, suchych skórek czy jakichkolwiek nierówności. Jest trwały, a ponad to ładnie utrzymuje sebum w ryzach. Osobiście do plusów zaliczam też bardzo specyficzny zapach, który mogłabym porównać do ciasteczek z budyniem waniliowym. Kolor 27 nie jest ani pomarańczowy, ani różowy i dobrze wpasowuje się w mój aktualny odcień cery. Jeśli jesteście posiadaczkami bardzo jasnej cery, to koniecznie sprawdźcie kolor 20 Champagne. Myślę, że to jeden z najjaśniejszych (o ile nie najjaśniejszy) podkład z drogeryjnej półki. Podkład Pierre Rene Skin Balance kupicie w drogeriach Hebe i Natura za około 30 zł. 


Na powyższym zdjęciu możecie zobaczyć jak mniej więcej wygląda konsystencja opisanych podkładów. Pierre Rene jest najbardziej gęsty i kremowy, a Catrice ma już lekką, lejącą formułę. Golden Rose to coś pośredniego, ale również zaliczyłabym go do podkładów gęstych. 


A tutaj widać jaka jest kolorystyka podkładów w zestawieniu z Dr Irena Eris Provoke Matt Fluid 210. Wiem, że wiele z Was używa z mojego polecenia podkładu Provoke, więc możecie zobaczyć jakie są tonacje pozostałych produktów. Provoke jest bardziej beżowy i zimny, a reszta ma już cieplejszy odcień. Żaden z podkładów nie zawiera różowego pigmentu. 

Dziewczyny, a jaki kryjący podkład mogłybyście polecić od siebie? Dajcie koniecznie znać! 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 


SEKRET MOICH GŁADKICH WŁOSÓW CZYLI "GLASS HAIR" I EFEKT TAFLI W SZEŚCIU KROKACH.

$
0
0

Jednym z najgorętszych, jesiennych trendów będzie tzw. "glass hair" czyli efekt szklanych włosów, a więc takich, które są gładkie i lśniące. Zdradzę Wam dzisiaj w jaki sposób uzyskać piękną taflę na włosach w zaledwie sześciu krokach. Podążam za nimi za każdym razem, kiedy chcę, aby moje włosy prezentowały się jak najlepiej. Jesteście ciekawe? To zapraszam do dalszej lektury.


KROK 1: OLEJOWANIE OLEJEM Z PESTEK MALIN MINIMUM 15 MINUT PRZED MYCIEM 
Na nieumyte włosy nakładam olej z pestek malin i trzymam go minimum 15 minut. Jak najlepiej olejować włosy w zaledwie piętnaście minut pisałam tutaj klik, a więc wybierzcie najlepszą dla siebie metodę i do dzieła.


KROK 2: MYCIE WŁOSÓW DELIKATNYM SZAMPONEM 
Po 15 minutach myję włosy delikatnym szamponem i robię to dwa razy. O polecanych przeze mnie szamponach z naturalnymi, bezpiecznymi dla skóry głowy i włosów składami pisałam tutaj klik.


KROK 3: MASECZKA Z ŻELATYNY I ODŻYWKI CZYLI LAMINOWANIE
Po umyciu włosów owijam je ręcznikiem i zaczynam przygotowywać miksturę laminującą. O laminowaniu było jakiś czas temu bardzo głośno i to naprawdę fantastyczny sposób na to, aby włosy wyglądały jak po keratynowym prostowaniu. Co prawda efekt będzie się utrzymywał tylko do pierwszego mycia, ale za to kondycja włosów nie ulegnie pogorszeniu jak w przypadku takiego typowego, keratynowego prostowania. Do szklanego naczynia wsypuję jedną łyżkę żelatyny spożywczej, dodaję tam trzy łyżki gorącej wody i wszystko dokładnie mieszam. Po delikatnym ostygnięciu i zgęstnieniu żelatyny dodaję do naczynia jeszcze solidną łyżkę odżywki do włosów ( u mnie Morocan Oil Hydrating Conditioner) i znów wszystko dobrze mieszam. Otrzymaną mieszankę nakładam na włosy zaczynając na wysokości brody w dół. Zawijam włosy w koczek na czubku głowy, owijam całość folią spożywczą lub czepkiem i nakładam ręcznik. Opcjonalnie można jeszcze podgrzać turban ciepłem suszarki, aby wzmocnić efekt laminowania. Po około 40 minutach pozbywam się turbanu i płuczę włosy w zimnej wodzie (nie używam już szamponu).


KROK 4: SERUM 
Po osuszeniu włosów ręcznikiem nakładam jedną pompkę silikonowego serum (u mnie Artego Rain Dance) zaczynając od końcówek i przesuwając się lekko w górę, kończąc na wysokości podbródka. Nigdy nie nakładam silikonowego serum wyżej, bo włosy mogą być wówczas obciążone i przyklapnięte.  Przeczesuję włosy grzebieniem o szerokim rozstawie zębów na mokro.


KROK 5: SUSZARKA Z OBROTOWĄ SZCZOTKĄ
Suszę włosy zwykłą suszarką, następnie jeszcze raz je przeczesuję i zaczynam wygładzać suszarką z obrotową szczotką (u mnie Babyliss Ceramic, zakupiona w Media Markt). To bardzo ważny punkt, aby uzyskać efekt gładkich, lśniących i sprężystych włosów, a tego typu suszarka naprawdę ułatwia sprawę. Nie trzeba gimnastykować się z trzymaniem osobno suszarki i okrągłej szczotki. Efekt, jaki można uzyskać przypomina trochę wygładzanie prostownicą, ale włosy nie są oklapnięte i zachowują swoją puszystość. Dodatkowo suszarka z obrotową szczotką jest bardziej łagodnym sposobem na wygładzanie włosów i nie niszczy ich tak, jak prostownica.


KROK 6: NABŁYSZCZACZ
Na koniec spryskuję jeszcze włosy nabłyszczaczem - u mnie aktualnie jest to Shine Spray Sparkler marki Osis+. Jest bardzo fajny, bo nie obciąża włosów i nie sprawia, że są tłuste. Pokrywa je taką lekką, ale suchą w dotyku, lśniącą mgiełką. Kupuję go w sklepie fryzjerskim, podobnie jak serum z Artego i odżywkę Mocoran Oil.



I tak prezentuje się mój sprawdzony przepis w sześciu krokach na "glass hair". Mam nadzieję, że wszystko jest jasne, ale jeśli miałybyście jeszcze jakieś pytania, to służę pomocą. 

PS
Dziewczyny, czy Wy również cierpicie ostatnio na totalny spadek energii? Już nie wiem, czy to starość, czy może po prostu jesień :-( Macie jakieś rady na ekspresowe doładowanie akumulatorków? Chętnie skorzystam z Waszych rad.



_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 


POLECANE PRODUKTY DO MAKIJAŻU TWARZY, KTÓRE WARTO KUPIĆ NA OBNIŻKACH W ROSSMANNIE -55%.

$
0
0
9-go października wystartowała kolejna już edycja wielkich obniżek na produkty do makijażu twarzy w Rossmannie. To świetna okazja, żeby uzupełnić swoje kosmetyczne zapasy i wypróbować coś nowego. Jeśli jesteście ciekawe na jakie produkty do makijażu twarzy warto zwrócić uwagę, to zapraszam do dalszej części dzisiejszego wpisu - podzielę się z Wami moimi typami! A już jutro skupimy się na kosmetykach do ust i oczu. 


ZASADY ROSSMANNOWEJ AKCJI -55%
Cała akcja, dzięki której będziemy mogły kupić kosmetyki do makijażu, jak i odżywki do rzęs oraz produkty do paznokci potrwa do 19-go października. Z obniżki -55% możemy skorzystać maksymalnie 3 razy, a warunkiem działania akcji jest wybranie minimum 3 różnych produktów do makijażu w każdej transakcji. 

Akcją są objęte takie kosmetyki jak:
→  podkłady, korektory, pudry, bronzery, róże, rozświetlacze, bazy 
→ cienie, tusze do rzęs, kredki do oczu, eyelinery, produkty do makijażu brwi, bazy pod cienie, odżywki do rzęs 
→ pomadki, balsamy ochronne do ust, konturówki - paznokci: lakiery, bazy i top coat, odżywki

Tak, jak wspomniałam już wcześniej - dziś chciałabym Wam polecić produkty do makijażu twarzy, a już jutro skupimy się na moich faworytach do oczu i ust. To zaczynamy! 

PODKŁAD BOURJOIS HEALTHY MIX BB CREAM ANTI-FATIGUE (1)
Do niedawna uważałam, że kremy BB nie są najlepszą opcją dla mojej cery. Większość, które miałam okazję przetestować była raczej słabo kryjąca i mało trwała, więc zupełnie nie zwracałam już na nie uwagi w drogeriach. Od jakiegoś czasu w sieci panuje duży szum wokół kremu BB od Bourjois, który jest porównywany do starej wersji zwykłego Healthy Mix, ale o znacznie większym kryciu. Postanowiłam to sprawdzić i wiecie co? To aktualnie mój ulubiony podkład na dzień! Krycie jest porównywalne do Dr Ireny Eris Provoke Matt, ale na skórze wygląda o niebo lepiej. Ładnie wyrównuje koloryt i zapewnia takie świeże wykończenie. Mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że to efekt młodej, bardzo nawilżonej skóry. Nie ma tu mowy o żadnym efekcie maski czy ściągnięciu cery, a produkt jest bardzo komfortowy w noszeniu. Wymaga przypudrowania szczególnie, jeśli macie bardzo tłustą cerę, ale nawet po nałożeniu pudru skóra nie wygląda na papierową. Aktualnie używam odcienia Medium i jestem z niego bardzo zadowolona.


PUDER BOURJOIS LOOSE POWDER (2)
Puder sypki Bourjois to już taki stary klasyk i nie wiem jak to się stało, że dopiero teraz go wypróbowałam. Muszę przyznać, że wygląda na skórze bardzo podobnie, jak mój ulubieniec Manhattan Clearface. Świetnie matuje, a przez to, że ma delikatny kolor, to jeszcze bardziej wyrównuje koloryt skóry. Nakładam go zwilżoną gąbeczką Blend It albo Wibo i daje efekt super wygładzonej, nieskazitelnej cery.


KOREKTOR BELL SKIN STICK CONCEALER (3)
Nie zliczę ile już sztuk tego korektora zużyłam. To taki typowy korektor na niedoskonałości, o gęstej, kryjącej konsystencji. Jest czymś w rodzaju kamuflażu i naprawdę fantastycznie kryje wszelkie niespodzianki, które mówią jeszcze "heloł" przez podkład.


GĄBECZKA WIBO PRO BEAUTY SPONGE (4)
Trochę nie mogłam uwierzyć, że ta gąbeczka jest porównywana przez niektórych do Beauty Blendera, aż sama jej nie wypróbowałam. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją w szafie Wibo, to pomyślałam, że jest kolejną piłką do klepania po twarzy. Nie ma chyba gorszego narzędzia do nakładania podkładu niż twarda, zbita gąbka, którą pukamy się po buzi (a przepraszam, zapomniałam o Siliblend). Gąbeczka od Wibo jest w mojej opinii najbliżej Beauty Blendera. Mięciutka, delikatnie porowata, sprężysta i elastyczna. Aktualnie to mój ulubiony gadżet do nakładania podkładu i pudru na mokro.


PODKŁAD MAX FACTOR LASTING PERFORMANCE (5)
Kolejny klasyk, którego używałam jeszcze w czasach liceum (a może nawet gimnazjum?). Lubię go za krycie, ładne wykończenie, optyczne wygładzenie porów i to, że nie wysusza skóry pod koniec dnia. Fajnie, że podkład jest teraz w nowym opakowaniu, bo tamto stare było już strasznie  niewspółczesne i jakieś takie "januszowe".


PALETA WIBO I CHOOSE WHAT I WANT (6)
Marka Wibo coraz bardziej zaskakuje. Od jakiegoś czasu można kupić sobie ich paletkę i samodzielnie dobrać wkłady z brązerami, pudrami, rozświetlaczami czy różami. Osobiście bardzo lubię brązer w kolorze HD powder 1, puder HD Banana i rozświetlacz HD Shimmer.


PUDER WIBO BANANA (7)
Puder sypki Wibo Banana jest moim ulubieńcem już od bardzo dawna. Pudruję nim okolicę pod oczami i jest na tyle delikatny, że absolutnie nie podkreśla zmarszczek i nie robi skorupy w tych rejonach. Rozświetlam nim też centralną część twarzy (środek czoła, policzki, broda). Świetnie niweluje zaczerwienienia, więc jeśli jesteście posiadaczkami cery naczynkowej, to śmiało możecie go kupować.


PUDER WIBO RICE POWDER (8)
Puder ryżowy od Wibo również zasługuje na uwagę, ale raczej tylko dla posiadaczek cery bardzo tłustej. Mocno matuje szczególnie, jeśli wklepiemy go zwilżonym Pro Beauty Sponge-m i czasem mam wrażenie, że moja skóra jest wtedy zbyt mocno ściągnięta. Wolę go jednak używać w duecie z puchatym pędzlem i omieść nim twarz. Wtedy efekt matu jest co prawda mniejszy, ale komfort noszenia o niebo lepszy. Jak dla mnie to taki tańszy zamiennik Kryolanu Anti Shine.


PUDER WIBO FIXING POWDER (9)
Jak pewnie zauważyłyście - w tym zestawieniu królują pudry, ale to właśnie one zaraz po podkładach są dla mnie najważniejsze, jeśli chodzi o makijaż. W Rossmannie jest jeszcze jeden, bardzo fajny puder sypki i jest nim Wibo Fixing Powder. Daje w mojej opinii troszkę mniejszy mat, niż Rice Powder, ale jest za to bardziej komfortowy w noszeniu nawet po wklepaniu w skórę zwilżoną gąbką.


ROZŚWIETLACZ LOVELY GOLD HIGHLIGHTER (10)  
Czy ten kosmetyk trzeba komukolwiek jeszcze przedstawiać? Ten rozświetlający maluszek od Lovely to godny zamiennik Mary Lou Manizer, a kosztuje grosze. Na promocji w Rossmannie kupicie go za naprawdę śmieszne pieniądze, a to cudowny rozświetlacz, po którego z niezmienną chęcią sięgam w codziennym makijażu. Używam go też do włosów, a o co chodzi przeczytacie tutaj klik. 


PODKŁAD EVELINE LIQUID CONTROL HD (11)
A to już podkład, który to właśnie Wy mi najczęściej polecałyście i korzystając z obniżki w Rossmannie w końcu go wypróbuję. Jestem niesamowicie ciekawa jak się sprawdzi.


KOREKTOR LOVELY LIQUID CAMOUFLAGE (12)
Uwielbiam ten korektor pod każdym względem. Ładnie wygląda pod oczami i nie przesusza tej delikatnej okolicy, rozświetla środkową część twarzy, przykrywa niedoskonałości. Ma lekką, przyjemną konsystencję i jest dobrze napigmentowany. Zyskał już podobno miano godnego zamiennika Tarte Shape Tape.


BRĄZER WIBO BEACH CRUISER (13)
Pierwszy raz kupiłam go jakoś w okolicach wakacji i od tamtej pory używam go niemalże codziennie. Daje efekt  naturalnej opalenizny, można nim też konturować. Jeśli szukacie dobrego pudru brązującego za niewielkie pieniądze, to naprawdę warto się skusić.


PALETKA ROZŚWIETLACZY L'OREAL LA VIE EN GLOW (14)
Mam wersję Warm i jest to naprawdę udana kompozycja, jeśli chodzi o błysk w makijażu. Do rozświetlania twarzy najczęściej używam odcienia złotego, a pozostałe odcienie wykorzystuję w makijażu oka. Wspaniale rozświetlają powiekę, idealnie komponując się z jakimś brązem w załamaniu (np. Wibo Beach Cruiser).


I tak prezentują się moi faworyci, jeśli chodzi o produkty do makijażu twarzy. Dajcie koniecznie znać co Wy z tej kategorii polecacie, a może chciałybyście coś wyjątkowo odradzić? Do zobaczenia w jutrzejszym wpisie :-) 

_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 




ROSSMANN -55%: JAKIE KOSMETYKI DO MAKIJAŻU UST I OCZU WARTO KUPIĆ?

$
0
0
We wczorajszym wpisie polecałam Wam produkty do makijażu twarzy, które warto kupić na trwających obniżkach w Rossmannie, a dziś skupimy się na kosmetykach do oczu i ust. Na jakie palety cieni, tusze do rzęs, pomadki i konturówki warto zwrócić uwagę? Zapraszam do dalszej lektury. 


Jeśli przeoczyłyście wczorajszy wpis na temat polecanych kosmetyków do makijażu twarzy (podkładów, pudrów, brązerów itp.), to koniecznie odwiedźcie ten wpis (tutaj klik). Wyjaśniłam tam również na czym tym razem polega ta cała promocja i jak z niej skorzystać. Dziś natomiast pokażę Wam moich osobistych faworytów z kategorii produktów do makijażu ust i oczu. 




PALETY CIENI EVELINE NUDE ORAZ BURN (1)
To dwie, naprawdę świetne paletki do makijażu oczu, na które warto się skusić przy okazji promocji w Rossmannie. Wersja Nude to takie typowe brązy, złotka i odcienie cieliste, które idealnie sprawdzą się przy każdym kolorze tęczówki oka. Będą świetne do codziennego makijażu, ale stworzycie dzięki nim również piękny makijaż wieczorowy. Wersja Burn podoba mi się nieco bardziej, bo zawiera kolory ciepłe, które z kolei wspaniale podbiją zielony i niebieski kolor oka. Pigmentacja i konsystencja tych cieni jest jak dla mnie bez zarzutu. Standardowo, odcienie błyszczące lepiej nakładać palcem, by wydobyć ich prawdziwą moc. Za to maty dobrze rozprowadzają się pędzlem, można je dobrze wyblendować bez żadnych odcięć. 


TUSZ DO RZĘS L'OREAL VOLUME MILLION LASHES SO COUTURE (2)
Nadal jestem ogromną fanką tego tuszu, o ile oczywiście trafię na niezmacany, niewyschnięty egzemplarz. Pięknie rozdziela rzęsy, pogrubia je, wydłuża i nie osypuje się w ciągu dnia. Mam jedynie małą uwagę odnośnie odbijania się na górnej powiece. Z tym mogłoby być nieco lepiej. To tusz, który wymaga lekkiego zgęstnienia i u mnie najlepiej sprawdza się dopiero po miesiącu od otwarcia. 


KONTURÓWKI WIBO LIP DEFINE PENCIL (3)
To wyjątkowo mięciutkie i niesamowicie trwałe konturówki, których jestem fanką już od dawna. Najbardziej podoba mi się odcień numer 2 i chciałabym, aby marka poszerzyła troszkę gamę kolorystyczną, bo pozostałe kolory średnio mi pasują. 


PALETA CIENI MAYBELLINE THE NUDES (4)
Kolejna, świetna paletka z drogerii z pięknymi, neutralnymi odcieniami. Jeśli szukacie czegoś na co dzień, to naprawdę warto się skusić. Eveline Nude czy Maybelline The Nudes? Nie umiem wybrać która paleta podoba mi się bardziej, bo jakość jest bardzo porównywalna. 


POMADKA BOURJOIS ROUGE EDITION VELVET W ODCIENIU 27 CAFE OLE (5)
Mam wrażenie, że szał na matowe pomadki Bourjois już się troszkę skończył, a tymczasem marka wprowadziła bardzo fajny odcień do gamy kolorystycznej. Jeśli jesteście fankami ust w kolorze nude z domieszką naturalnego, nienachalnego brązu, to warto zwrócić uwagę na Cafe Ole. Uwielbiam ten odcień szczególnie, kiedy mam mocniejszy makijaż oka, bo idealnie dopełnia cały look. Zauważyłam też, że ta pomadka ma troszkę inną formułę i jest bardziej komfortowa w noszeniu, niż stare REV, przy jednoczesnym zachowaniu dużej trwałości. 


POMADA DO BRWI WIBO EYEBROW POMADE (6)
Rzadko sięgam po pomadę do brwi, bo zdecydowanie szybciej wypełniam je kredką. Kiedy jednak mam trochę więcej czasu i mam ochotę na piórkowanie, czyli stawianie cieniutkich kreseczek imitujących włosy w brwiach, to sięgam właśnie po tę pomadę. Jest świetna! Mogłabym ją spokojnie porównać do znacznie droższej pomady marki Nabla. 


POMADKA MISS SPORTY MY BFF LIPSTICK W ODCIENIU 102 MY FUNNY MAUVE (7)
Mogę śmiało napisać, że to najlepsza, drogeryjna pomadka w odcieniu brudnego, naturalnego różu jakiej kiedykolwiek używałam. Jest świetnie napigmentowana, więc można jest spokojnie używać nawet bez konturówki! Do tego wspaniale się "zjada" nie tworząc żadnych odcięć na ustach, nie wysusza ich i naprawdę pięknie dopełnia każdy makijaż. Mam też wrażenie, że optycznie wybiela zęby. To moja faworytka już od kilku lat! 


KONTURÓWKA LOVELY PERFECT LINE W ODCIENIU 1 (8)
Jeśli czytacie mojego bloga już jakiś czas, to doskonale znacie tę konturówkę. Ma bardzo podobny odcień do pomadki Miss Sporty, o której pisałam wyżej i czasem używam tych produktów w duecie. Konturówka jest po prostu rewelacyjna. Ma piękny, chłodny odcień brudnego różu, jest trwała, mięciutka i nie daje na ustach efektu ściągnięcia. Zawsze robię sobie zapasy tej konturówki i jak dotąd nie znalazłam lepszej. 


TUSZ DO RZĘS BOURJOIS TWIST UP THE VOLUME (9)
To tusz, do którego również bardzo często wracam. Dzięki przekręcaniu nasadki przy szczoteczce można mieć dwie jej wersje - taką z gęściej ułożonymi wypustkami, aby bardziej rozdzielać rzęsy i taką z rzadszymi wypustkami dla efektu większego pogrubienia. Uwielbiam tę maskarę za efekt sztucznych rzęs i za trwałość, bo w ogóle się nie osypuje i nie odbija na górnej powiece. 


PALETA CIENI MAYBELLINE THE BURGUNDY BAR (10)
O tej palecie czytałam wiele pozytywnych recenzji i również dosyć często mi ją polecałyście, więc chcę ją kupić na promocji w Rossmannie. Ma naprawdę fajną kolorystykę i jeśli jest tak dobra jakościowo, jak The Nudes, to na pewno będę z niej zadowolona. 


MATOWE POMADKI MAYBELLINE MATTE INK (11)
Na te pomadki od kilku dobrych miesięcy trwa duży szał w internecie i myślę, że promocja w Rossmannie jest idealnym momentem, aby je wypróbować. Sama jeszcze nie miałam okazji ich testować, ale biorąc pod uwagę te wszystkie zachwyty nad trwałością i pigmentacją, to musi być prawdziwy szał. 


PALETY CIENI LOVELY CHOCO BONS I PEACH DESIRE (12)
Testuję je już od jakiegoś czasu i jestem zaskoczona pigmentacją oraz tym jak te cienie fajnie się blendują. Ich jakość jest dla mnie zaskakująca, bo marka Lovely jak dotąd nie zachwycała swoimi paletami. A tu miłe zaskoczenie. Podoba mi się też to, że paletki są malutkie i nie zajmują dużo miejsca w kosmetyczce. 


KONTURÓWKA MISS SPORTY MINI ME LIP LINER W ODCIENIU TOFFEE (13)
To taki karmelowy brązik, idealny do codziennego makijażu. Będzie świetnie współgrał z ciepłymi karnacjami, a do opalonej skóry to już w ogóle cudo. To konturówka, której również używam od lat i niezmiennie jestem jej fanką. 


TUSZ DO RZĘS L'OREAL PARADISE EXTATIC (14)
Lubię ten tusz za to, że ma taką maślaną, śliską konsystencję, dzięki której szczoteczka przesuwa się po rzęsach bardzo gładko. Tusz pogrubia, wydłuża i rozdziela rzęsy. Jest też trwały, ale również wymaga zgęstnienia po otwarciu. Jeśli lubicie klasyczne szczoteczki z włosia, to ten tusz właśnie taką posiada. 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 


GOLENIE TWARZY - JESTEM ZA CZY PRZECIW?

$
0
0
Każda z nas ma na swojej twarzy malutkie włoski, które w zasadzie przypominają drobny meszek. Niektóre kobiety mają go nieco więcej, a u innych jest on tak drobny, że widać go tylko pod światło i to z bardzo bliskiej odległości. Ostatnio na Instagramie i kanałach YouTube zauważyłam pewną modę na golenie meszku po to, by twarz była maksymalnie gładka, a podkład prezentował się na skórze jeszcze lepiej. Czy ten trik naprawdę działa i czy warto go wypróbować? Dziś poznacie moją opinię na ten temat. 


Włoski na twarzy to coś zupełnie normalnego i nie ma tu powodu do jakiegokolwiek wstydu czy skrępowania. Nie możemy mylić tego meszku z męskim zarostem. Zarost to twarde, grube i sztywne włosy, które są znacznie rzadsze, niż nasz kobiecy meszek. Muszę przyznać, że sama nigdy jakoś specjalnie nie zwróciłam na niego uwagi, jeśli chodzi o moją skórę. Zauważyłam go dopiero wówczas, gdy kilka lat temu jedna z YouTuberek postanowiła na wizji ogolić swoją twarz specjalnym nożykiem, który był przeznaczony do przycinania brwi. Wygląda on w ten sposób i jest marki Blend It:



Przyjrzałam się swojej twarzy bardziej wnikliwie i faktycznie dostrzegłam na powierzchni twarzy ten drobniutki meszek. I wtedy w mojej głowie zrodziły się następujące pytania. Czy ten meszek naprawdę mi przeszkadza? Czy takie golenie twarzy w żaden sposób nie zaszkodzi mojej skórze? I czy włosy nie odrosną później bardziej gęste i sztywne? I w końcu - czy to naprawdę sprawi, że mój makijaż będzie się prezentował lepiej? Zrobiłam krótki research i ostatecznie stwierdziłam, że to zupełnie nie dla mnie. Dlaczego? Oto trzy powody.

MAM CERĘ TRĄDZIKOWĄ
Mimo, iż nie borykam się już z dużym trądzikiem, to moja skóra jest daleka od ideału. Trądzik to niestety choroba przewlekła i podejrzewam, że będę się nim męczyć jeszcze wiele lat. Czasem moja skóra wygląda naprawdę dobrze, ale są też momenty, gdy miewam dużo zaskórników i stanów zapalnych. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jedna, niewłaściwa zmiana w mojej pielęgnacji może pogorszyć stan mojej cery. Czasem wystarczy, że użyję zbyt "ostrej" szczoteczki do mycia twarzy lub zbyt mocnego peelingu i na mojej skórze pojawia się mnóstwo zaskórników. Jestem niemalże pewna, że po takim "goleniu" twarzy stan mojej cery uległby pogorszeniu. Usuwanie włosów z twarzy tym specjalnym nożykiem może powodować mikrouszkodzenia skóry, a co za tym idzie - spore podrażnienie. Może się też zdarzyć tak, że przesuwając nożykiem po twarzy rozniesiemy jakiś stan zapalny na większej powierzchni skóry. Nie bez powodu dermatolodzy odradzają używania peelingów mechanicznych przy cerze trądzikowej, nie mówiąc już nawet o takich gadżetach jak golarki/nożyki/maszynki. Trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że na takiej gładkiej, pozbawionej meszku twarzy wszystkie wypukłości, a więc zaskórniki czy większe pryszcze będą jeszcze bardziej widoczne. 

MAM BLIZNY POTRĄDZIKOWE
Tak, jak wspomniałam wyżej - na skórze pozbawionej meszku wszystkie niedoskonałości będą bardziej wyeksponowane. Nie chodzi już nawet o wypryski i zaskórniki czyli wszelkie wypukłe niespodzianki. Jeśli jesteście posiadaczkami cery po przejściach czyli takiej, na której są widoczne małe dziurki i nierówności po przebytym trądziku, to pozbawiając się meszku, tego typu niedoskonałości będą jeszcze bardziej widoczne (szczególnie pod światło). 

WŁOSKI PO ODROŚNIĘCIU BĘDĄ BARDZIEJ WYCZUWALNE
Zauważyłam, że w mediach nadal często przewija się stereotyp, że zgolone włosy (z obojętnie jakiej partii ciała) odrosną grubsze i bardziej gęste. To oczywiście nieprawda. Włos, który nigdy nie był przycięty czy zgolony ma naturalnie zwężającą się, delikatną końcówkę. Kiedy potraktujemy go maszynką czy nożyczkami, to ta końcówka będzie już ostra i płaska, a co za tym idzie - bardziej wyczuwalna przy dotyku. To może sprawiać wrażenie, że włosy są grubsze czy też jest ich więcej, ale to tylko takie złudzenie. Jeśli zatem kiedykolwiek obawiałyście się pozbywania włosów z jakiejś partii ciała w obawie przed jakimś niekontrolowanym zarośnięciem, to spokojnie, tak się nie zdarzy. Ale uwaga, bo jeśli zgolimy ten nasz drobniutki meszek z twarzy, to wrażenia dotykowe podczas odrastania nie będą zbyt przyjemne. Meszek może stać się wyczuwalny i osobiście nie chciałabym takiego efektu.



Na koniec kilka słów podsumowania. Biorąc pod uwagę mój typ cery, jestem absolutnie przeciwna tego typu zabiegom, bo wiem, że skończyłoby się to dla mnie niezbyt pomyślnie. Małą próbkę miałam już wówczas, gdy chciałam pozbyć się kiedyś meszku znad górnej wargi za pomocą takiego nożyka do brwi. Nie pytajcie jak to się skończyło :-)

Jeśli natomiast Wasza skóra nie sprawia Wam żadnych problemów i czujecie się pewnie z takim ostrym narzędziem w ręku, to może i warto spróbować. Myślę jednak, że tego typu meszek w niczym nie przeszkadza i czasem w ślepej pogodni za ideałem można sobie tylko zaszkodzić.


Dziewczyny, co sądzicie o goleniu włosów na twarzy? Jesteście za czy przeciw? 

_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 


3 POMYSŁY NA JESIENNE STYLIZACJE PAZNOKCI I NOWA KOLEKCJA LAKIERÓW HYBRYDOWYCH PROVOCATER SHOW ME.

$
0
0
Dziś we współpracy z marką Provocater przygotowałam dla Was 3 jesienne stylizacje paznokci, które wykonałam lakierami hybrydowymi z najnowszej kolekcji o nazwie "Show Me". Przyjrzymy się też dokładniej najnowszym odcieniom tej marki, które będą wyjątkowo modne w tym sezonie. Ciekawe? To zapraszam do dalszej części dzisiejszego wpisu.


W sezonie jesiennym o wiele częściej sięgam po ciemne, bardziej nasycone kolory w moim manicure. Nie rezygnuję z różu, bo to mój absolutnie ulubiony odcień na paznokciach, ale lubię łączyć go z czymś bardziej intensywnym. 


A jeśli już o totalnym macie mowa, ta różowa propozycja jest połączeniem koloru 121 Streets of Lisbon od Provocater i matowego top-u tej marki o nazwie Top Matt. Jest to chyba najbardziej elegancki, welurowy top, jaki miałam okazję do tej pory wypróbować. Na palcu serdecznym umieściłam małe kryształki zakupione w Rossmannie.


W nowej, jesienno-zimowej kolekcji lakierów hybrydowych marki Provocater o nazwie "Show Me" znajduje się 9 kolorów i muszę przyznać, że tym razem będę miała problem ze wskazaniem faworyta. Wszystkie odcienie idealnie wpisują się w mój gust.

Dla fanek dziennych, jasnych kolorów, marka przygotowała takie odcienie jak 129 Autumn In Prague, 122 Fairytale Castle i 121 Streets Of Lisbon. Jeśli natomiast lubicie bardziej intensywne kolory, to warto zwrócić uwagę na 128 Winter Sunset, 127 Charming Petersburg, 126 Magical Paris, 125 Warsaw At Night , 124 Frosty Chamonix i 123 French Violet Fields. Lakiery tej marki mają też teraz nieco mniej gęstą formułę. 


W lakierach z najnowszej kolekcji Provocater najlepsze jest to, że w każdym świetle prezentują się inaczej. To odcienie wielowymiarowe i to zaskakujące jak światło potrafi zmieniać ich ton. Powyższa stylizacja została wykonana takimi odcieniami jak (od kciuka): 121 Streets Of Lisbon, 124 Frosty Chamonix, 129 Autumn In Prague, ponownie 121 Streets Of Lisbon (pokryty Top Matt) i 123 French Violet Fields. 


Jeśli jesteście fankami matu, to tak właśnie prezentują się lakiery z tej kolekcji pokryte Top Matt od Provocater. Jeśli marzy się Wam welurowy efekt na paznokciach, to naprawdę warto zwrócić uwagę na ten produkt. 


A tu już 126 Magical Paris czyli głęboki, bordowy odcień, który kojarzy mi się z bardzo dojrzałą wiśnią, albo czereśnią. To idealny kolor na sezon jesienno-zimowy i równie pięknie prezentuje się na króciutkich paznokciach. Pokryty matowym top-em wygląda naprawdę bajecznie, ale tego typu top-y z reguły wypadają lepiej na ciemnych kolorach.


Wszystkie lakiery z najnowszej, jesienno-zimowej kolekcji "Show Me" marki Provocater możecie zakupić poprzez stronę internetową www.provocater.pl

Dziewczyny, dajcie znać która stylizacja podoba się Wam najbardziej i jaki kolor z nowej kolekcji wpadł Wam w oko! 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 



NAJLEPSZE SILIKONOWE SERUM DO WŁOSÓW: MÓJ TOP 3! | CZY SILIKONY NISZCZĄ WŁOSY? JAK UŻYWAĆ SERUM?

$
0
0
Aplikacja silikonowego serum to obowiązkowy punkt w mojej rutynowej pielęgnacji włosów. Od wielu miesięcy moim ulubionym produktem tego typu było serum Artego Feel&Shine. Niestety, zostało wycofane i nawet w sieci trudno je już kupić. Długo szukałam jakiegoś godnego następcy i okazało się, że nawet w zwykłej drogerii można znaleźć coś świetnego. Dziś polecę Wam 3 naprawdę fantastyczne sera, które zabezpieczają włosy przed termouszkodzeniami, ułatwiają rozczesywanie, zapobiegają puszeniu, a także nadają włosom blask, gładkość i sprężystość. 


OLEJ A SILIKONOWE SERUM
Na początek chciałabym wyjaśnić pewną kwestię, bo zauważyłam, że serum jest często mylone z olejem do olejowania. Jeśli chcemy olejować włosy, to wówczas nakładamy na nie oleje w czystej postaci np. olej z pestek malin, olej lniany czy olej migdałowy. To "zabieg" czysto pielęgnacyjny, mający poprawić w dłuższej perspektywie kondycję włosów: nawilżyć je, odżywić i uelastycznić. Czym innym jest natomiast nakładanie silikonowego serum. To absolutnie nie jest produkt do olejowania włosów. Serum ma za zadanie zabezpieczyć włos przed działaniem wysokiej/niskiej temperatury np. podczas suszenia, prostowania czy mrozu, działa też wygładzająco, nabłyszczająco i sprawia, że włosy są miękkie w dotyku. Ponad to silikonowe serum zapobiega puszeniu, elektryzowaniu i łamaniu się włosów. Daje też czasem złudzenie zdrowszych włosów i można w dużym uproszczeniu powiedzieć, że to taki włosowy Photoshop. Niestety silikonowe serum nie ma praktycznie żadnych właściwości pielęgnujących, bo tylko pokrywa włos na zewnątrz. Dzięki niemu możemy jedynie wizualnie "podrasować" włosy i dać im pewną ochronę przed temperaturą czy łamaniem. Same rozumiecie, że bezsensowne jest zatem olejowanie włosów silikonowym serum. Dla włosomaniaczek to pewnie oczywista oczywistość, ale dla osób, które dopiero zaczynają, może być cenną wskazówką. 


JAK UŻYWAĆ SILIKONOWEGO SERUM?
Serum nakładamy po zmyciu odżywki lub maski i osuszeniu włosów ręcznikiem. Zaczynamy od końcówek, przesuwając się do góry, ale kończymy na wysokości brody. Po wysuszeniu włosów suszarką możemy nałożyć jeszcze troszkę i taką metodę nazwałam "na zakładkę". Pamiętajcie o minimalnych ilościach i lepiej nałożyć mniej, niż zbyt dużo, bo włosy będą wyglądały na przetłuszczone. 


CZY SILIKONY NISZCZĄ WŁOSY?
Mit o destrukcyjnym działaniu silikonów na nasze włosy już dawno został obalony. Jest jednak jedno "ale". Serum to taka bariera między włosem, a czynnikami zewnętrznymi. Nie wnika do środka włosa, tylko pozostaje na jego powierzchni, dając mu ochronę, gładkość i blask. Zatrzymuje nawilżenie, wilgoć i dobroczynne składniki z pielęgnacji we wnętrzu włosa. Kiedy jednak nasza pielęgnacja jest nieprawidłowa czyli nie olejujemy włosów, nie nakładamy odpowiednich masek i odżywek, a także używamy złego szamponu, to niestety takie silikonowe serum może tylko pogorszyć sprawę. Nie ma tak naprawdę czego zatrzymać we wnętrzu naszego włosa i odbiera mu dodatkowo szansę na pobieranie wilgoci z zewnątrz. I to sprawia, że po kilku aplikacjach takiego serum włosy będą suche, spuszone, szorstkie i łamliwe. Kiedy natomiast nasze włosy są zadbane, to serum stanie się dla nich ochronną tarczą i przyniesie szereg wizualnych korzyści, o których już pisałam wcześniej. Warto zatem takiego serum używać i sama nie wyobrażam sobie bez niego swojej pielęgnacyjnej rutyny. Przetestowałam już setki tego typu produktów i jedne były gorsze, a inne lepsze. Efekt "wow" zapewniało mi serum Artego Feel&Shine oraz termoochronne serum Marion, ale niestety obydwa te produkty są już niedostępne w sprzedaży. Jakie zamienniki mogę polecić? 


JOANNA STYLING EFFECT JEDWAB DO WŁOSÓW
To gęste, treściwe serum, które powinno być nakładane na włosy w naprawdę niewielkiej ilości. U mnie wystarczy jedna pompka tego produktu. Zapewnia bezbolesne, gładkie rozczesywanie włosów nawet na mokro. Mocno wygładza włosy (porównywalnie do Artego Feel&Shine), dociąża je, zapobiega puszeniu, nabłyszcza i zmiękcza. Lubię go używać przed kręceniem włosów na termoloki, bo nadaje włosom większej plastyczności, a loki są później niesamowicie błyszczące. Serum poleciłabym osobom o grubych, gęstych włosach, bo te cieniutkie mogą zareagować nadmiernym obciążeniem. Jeśli jesteście posiadaczkami włosów kręconych, to również polecam. Serum dostępne jest w Rossmannie za około 16 zł/30ml. 


DELIA CAMELEO JEDWAB DO WŁOSÓW ANTI-DAMAGE 
A to już serum, które powinno usatysfakcjonować posiadaczki włosów nieco cieńszych i delikatnych. Ma formę suchego oleju, a to oznacza, że po roztarciu w dłoniach staje się praktycznie niewyczuwalny. Dzięki temu trudno z nim przesadzić i zafundować sobie efekt mokrej włoszki, albo co gorsza - zmokłej kury. Podobnie, jak w przypadku serum z Joanny ułatwia rozczesywanie, nabłyszcza, wygładza i zmiękcza włosy. Uwielbiam ten efekt ich sypkości, kiedy łatwo prześlizgują się przez palce i są fajne w dotyku. Używam tego produktu szczególnie wtedy, gdy wygładzam włosy suszarką z obrotową szczotką. Są wówczas maksymalnie wygładzone, mięciutkie i lśniące. Podoba mi się też zapach tego produktu, który pozostaje na włosach przez kilka godzin. Serum dostępne jest również w Rossmannach w cenie ok. 17 zł/55ml. 


ARTEGO RAIN DANCE RICH SERUM OIL
Trzecim produktem, który mogę Wam śmiało polecić jest serum marki Artego Rain Dance. Wybaczcie, że nie zrobiłam jego zdjęcia, ale w ferworze przeprowadzki gdzieś mi się zawieruszyło. Czy jest idealnym zamiennikiem Feel&Shine? Myślę, że nawet nieco lepszym, bo zawiera w składzie substancje pielęgnujące takie jak olej tsubaki, kameliowy, arganowy, proteiny jedwabiu, a także serycynę, która rozświetla i nabłyszcza. Zauważyłam, że fantastycznie dociąża włosy i zapobiega puszeniu nawet w ekstremalnych warunkach pogodowych (deszcz, wiatr, wilgoć). Serum tak naprawdę ma te wszystkie zalety, które wymieniłam w przypadku dwóch poprzednich produktów, ale posiada też działanie pielęgnacyjne, a to odróżnia ten produkt od pozostałych. Myślę, że można spróbować nawet olejować nim włosy, choć ja jednak wolę oleje w czystej postaci. Dostępność tylko w sklepach fryzjerskich i to uważam za praktycznie jedyny minus. Cena to ok. 40 zł za 75ml. 


I tak oto prezentuje się moja złota trójka, jeśli chodzi o silikonowe sera do włosów. Dajcie znać czy próbowałyście i jaka jest Wasza opinia. A może znacie lepsze produkty tego typu? Będzie mi miło, jeśli podzielicie się swoimi rekomendacjami. 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 



5 NAJBARDZIEJ IRYTUJĄCYCH RZECZY W POLSKICH DROGERIACH I PERFUMERIACH.

$
0
0
Pomysł na ten wpis przyszedł mi na myśl dosyć nagle, a inspiracją była pewna sytuacja, która spotkała mnie w jednej z polskich perfumerii. Pomyślałam, że to w sumie całkiem niezły temat na blogowy post, bo okazało się, że jest kilka rzeczy, które zniechęcają mnie do zakupu w drogeriach stacjonarnych. Dziś napiszę Wam o 5 najbardziej irytujących rzeczach, które sprawiają, że coraz częściej decyduję się na zakupy online.


1. NADGORLIWOŚĆ 
Dzisiejsze rozważania zacznę od pewnego incydentu w perfumerii, którego byłam nieszczęsną ofiarą jakiś czas temu. Sytuacja jest dosyć typowa i pewnie niejedna z Was miała tę wątpliwą przyjemność być obiektem nadgorliwości konsultantek krążących po sklepie. Wyglądało to mniej więcej w ten sposób. Wchodzę do perfumerii w poszukiwaniu konkretnego produktu. Już na samym wejściu czuję na sobie wzrok wszystkich konsultantek, które nagle ruszają w moim kierunku  krzycząc "dzień dobry!". To oczywiście nic złego i bardzo fajnie, że ktoś interesuje się klientem zauważając jego nagłe pojawienie się w sklepie. Po chwili jednak czuję, że wszystkie konsultantki zaczynają wokół mnie krążyć. Najpierw jedna z nich zapytała czy może mi w czymś pomóc, na co grzecznie odpowiedziałam, że nie. Zrobiłam dosłownie trzy kroki i przypędziła następna z tym samym zapytaniem. Pomyślałam, że może faktycznie od razu powiem o jaki produkt mi chodzi i uniknę kolejnych napadów ze strony sprzedawczyń. Pani skierowała mnie do konkretnego stoiska i odeszła. Po kilku sekundach przybiegła następna i zapytała czy może mi jakoś doradzić, na co znów znów odpowiedziałam, że sobie poradzę. Przy stoisku spędziłam może minutę. Wybrałam odcień interesującego mnie produktu, ale cały czas czułam się obserwowana. To takie dziwne uczucie, gdy ktoś śledzi każdy twój ruch i masz wrażenie, że mają cię za złodzieja, albo terrorystę. Punkt kulminacyjny miał jednak miejsce kilka sekund po odejściu od stoiska z wybranym przeze mnie produktem. Od razu przybiegła do mnie pani konsultantka z pytaniem czy idę może już do już kasy. I wtedy poczułam, że robi mi się trochę gorąco, bo takiego zmasowanego, drogeryjnego ataku jeszcze nigdy nie zaliczyłam. Teraz czas na konkluzję. Nie mam absolutnie żadnych pretensji do pań, które pracują w tym sklepie, bo domyślam się, że to odgórny przykaz i standard obsługi klienta, którego muszą bezwzględnie przestrzegać. Myślę też, że same czują się dziwnie musząc traktować klientów jak zwierzynę, która wpadła do klatki i powinna z niej wyjść z jak najlżejszym portfelem. Współczuję im, laaaata temu też miałam krótką przygodę z pracą w sieciówce i wiem, że menadżer sklepu bardzo naciska na jak największą sprzedaż. Dziwi mnie jedynie polityka zarządzających, która wyznacza tego typu standardy. Taka nadgorliwość ze strony konsultantek jest mocno zniechęcająca i prowadzi mnie jedynie do...wyjścia. Chciałabym po prostu spokojnie wejść do sklepu, rozejrzeć się, zastanowić i mieć poczucie swobody. Może warto byłoby stworzyć jakieś nowe reguły mówiące o tym, że jedno zapytanie ze strony sprzedawczyni jest już wystarczające? Albo przyjąć zasadę, że jeśli klientka ma jakieś wątpliwości, to sama poprosi o pomoc? Wówczas również można zrealizować plan sprzedażowy i "namówić" klientów do większych zakupów, ale bez wpędzania ich w zażenowanie i irytację. Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania w tej kwestii. 


2. REKOMENDOWANIE RZECZY, KTÓRE NIE SĄ DOPASOWANE DO NASZYCH POTRZEB I OCZEKIWAŃ
Tego typu praktyki również są dla mnie mocno zniechęcające. Zazwyczaj wiem po co idę do drogerii, znam też swoją skórę i oczekiwania odnośnie produktu, który chcę kupić. A co, gdybym nie wiedziała? Pewnie skończyłoby się to górą zakupionych bubli, które zrujnowałyby moją cerę i zniechęciły do danej marki. Miałam okazję być niejednokrotnie namawiana do zakupu produktu, który miał na przykład w składzie parafinę, która wyjątkowo nie służy mojej cerze. Dodam, że uprzednio informowałam o tym konsultantkę. Niestety była tak zafiksowana na sprzedaż kosmetyku danej marki, że nic do niej nie docierało. Starała się usilnie sprzedać w zasadzie jakikolwiek produkt tej konkretnej marki, bylebym nie zwróciła uwagi na coś innego, za co pewnie nie otrzymałaby prowizji. 


3. NIEWIEDZA 
Czasem jednak zdarza się, że wpadam do drogerii i spontanicznie zainteresuję się danym produktem, na temat którego nic nie wiem. Nigdy nie wpadł mi w oko na żadnym blogu czy YouTubie i jestem po prostu ciekawa jaka jest jego specyfika. I czasem mam wrażenie, że sprzedawczyni wie mniej, niż ja. Po kilku pytaniach, na które nie doczekałam się odpowiedzi odpuszczam drążenie tematu i po wyjściu ze sklepu po prostu go sobie googluję. I tu znów podobna sytuacja, jak w przypadku punktu pierwszego. Nie obarczam winą sprzedawcy, ale osób, które kierują sklepem. Każdy konsultant powinien zostać przeszkolony z podstawowej wiedzy o kosmetykach, które są dostępne w danej sieci. Wiadomo, że ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć każdego produktu na półce, ale skoro konsultantka pyta "w czym mogę pomóc" i tak naprawdę nie może pomóc, to rodzi się pewien problem natury technicznej. I na tym drogeryjni mocarze powinni się zastanowić, a już na pewno przeznaczyć większy budżet na doszkalanie swojej załogi. 


4. PROMOCJE Z KARTĄ
50% zniżki, ale tylko za okazaniem karty. Drugi produkt gratis, ale tylko z kartą. Niektóre sklepy podają ceny na metkach, a przy kasie okazuje się, że wychodzi więcej, bo nie masz karty. Litości, ile można mieć tych wszystkich kart? Wszędzie trzeba podawać swoje dane, akceptować regulaminy, tworzyć papierologię i poświęcać na to czas. Czy nie byłoby lepiej zrezygnować z tych wszystkich udziwnień i zrobić normalną promocję bez okazania kawałka plastiku? W moim portfelu brakuje już miejsca na te wszystkie karty członkowskie, lojalnościowe i rabatowe. 


5. WYMACANE PRODUKTY I BRAK TESTERÓW
To, że kobietki otwierają kosmetyki w drogeriach jest oczywiście błędem, ale co mają zrobić, kiedy na półce nie ma żadnego testera? Kupić kosmetyk zupełnie w ciemno? Ok, mamy zdjęcia na blogach, swatche, filmiki na YouTube, gdzie dziewczyny pokazują jak dany produkt wygląda. To jednak oczywiste, że na zdjęciu czy filmie odcień produktu może (ale nie musi) wyglądać zupełnie inaczej na żywo. Sama lubię sprawdzić na testerze konsystencję, pigmentację, rzeczywisty kolor. Jeśli nie ma testera, to kupujemy tak naprawdę kota w worku, albo... rozpaćkaną pomadkę, którą sprawdzało wcześniej 100 innych klientek w drogerii. W mojej opinii każdy kosmetyk w szafie danej marki musi mieć tester, natomiast pełnowymiarowe produkty powinny być porządnie zafoliowane. To pozwoliłoby uniknąć nam, klientkom zakupowych rozczarowań, a producentom kosmetyków strat związanych ze zniszczonymi macaniem kosmetykami. I wszyscy byliby zadowoleni :-) 


Dziewczyny, czy Wy też czujecie się czasem zniechęcone do zakupów w drogeriach i perfumeriach stacjonarnych? A jeśli tak, to dlaczego? Chętnie poznam Wasze historie :-) 

_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 

KOBIECE GADŻETY URODOWE, KTÓRE NAPRAWDĘ WARTO MIEĆ!

$
0
0
Pewnie niejedna z Was ma swój ulubiony, kobiecy gadżet, który mogłaby śmiało polecić każdej przyjaciółce. Coś, co nie jest tylko przysłowiowym "picem na wodę" i co naprawdę może się przydać. Dziś przygotowałam dla Was mój osobisty TOP 5 gadżetów urodowych, które z pewnością podbiją też Wasze serducha. Jeśli chciałybyście obdarować swoją mamę, przyjaciółkę czy koleżankę, to myślę, że znajdziecie tu coś odpowiedniego. Zapraszam do czytania dalej!



1. SUSZARKA OBROTOWA BABYLISS
Kiedy jakiś czas temu opublikowałam wpis o moim sekrecie gładkich włosów niczym tafla wody (tutaj klik)  i wspomniałam tam o suszarce z obrotową szczotką, to posypała się lawina pytań o model. Jest to lokówko-suszarka Babyliss AS200E i muszę przyznać, że to obok termoloków tej samej marki mój absolutnie ulubiony gadżet do stylizacji włosów. Kiedyś miałam suszarkę z obrotową szczotką firmy Rowenta, ale po wielu latach po prostu przestała działać i musiałam zdecydować się na coś nowego. Mój wybór padł na Babyliss głównie z uwagi na rozkład włosia i jego jakość. Nie zawiodłam się, bo suszarka świetnie wygładza moje włosy i sprawia, że są idealnie proste. Dodatkowo nie puszą się w ciągu dnia, a końcówki wyglądają na bardziej zadbane. Myślę, że taka suszarka z obrotową szczotką jest bardzo fajnym rozwiązaniem, kiedy chcecie zrezygnować z prostownicy, ale nie wyobrażacie sobie pozostawić swoich włosów bez żadnej stylizacji. To zdecydowanie mniej szkodliwy sposób na wygładzenie. Plus również za to, że to produkt 2w1 i nie trzeba trzymać suszarki w jednej dłoni, a w drugiej okrągłej szczotki. Osobiście sprawiało mi to zawsze duże trudności. Suszarkę marki Babyliss zakupicie np. w Media Markt. 


2.  SZCZOTKA DO WŁOSÓW OLIVIA GARDEN FINGER BRUSH
Pamiętacie wpis o czterech szczotkach do włosów, które przetestowałam (tutaj klik)? Najlepsza okazała się wówczas szczotka Olivii Garden Finger Brush i do dziś jest moją absolutną faworytką. Pięknie rozczesuje włosy, nie wyrywa ich i nie strzępi. Od momentu opublikowania wpisu o niej testowałam jeszcze kilka szczotek do włosów, ale nadal uważam, że jest najlepsza w swojej kategorii. Jest na tyle delikatna, że używam jej nawet do czesania włosów na mokro. Planuję kupić mniejszy, torebkowy rozmiar, bo ta, którą posiadam (model combo medium) jest bardzo duża. Szczotki Olivia Garden dostępne są w sklepach fryzjerskich. 


3. SZCZOTECZKA SONICZNA FOREO LUNA MINI 2 
Wśród moich ulubionych gadżetów urodowych nie mogło zabraknąć szczoteczki sonicznej do mycia twarzy czyli Foreo LUNA mini 2. Wiem, że wspominałam Wam o niej już parokrotnie, ale nadal pozostaję pod jej wrażeniem. Kwota, jaką wydajemy na tego typu gadżet jest tak naprawdę inwestycją w naszą skórę, która odpłaci się nam pięknym wyglądem. Testowałam już wiele szczoteczek do mycia twarzy, ale ta jest bezkonkurencyjna pod każdym względem. Pozostawia skórę idealnie oczyszczoną i gładką, a ponad to jest na tyle delikatna, że mogę jej używać codziennie. Nie wymaga wymiany żadnych końcówek, łatwo ją utrzymać w czystości, a  jedno ładowanie przez USB starcza na kilka miesięcy codziennego stosowania. Jeśli jesteście ciekawe w jaki sposób jej używam, to zajrzyjcie tutaj klik, gdzie opisywałam swoją wieczorną pielęgnację krok po kroku. Szczoteczkę soniczną Foreo LUNA mini 2 możecie zakupić w perfumeriach Douglas tutaj klik. 



4. KOPUŁKA OCHRONNA DO PRZECHOWYWANIA PĘDZLI I SZCZOTECZKI FOREO
Czy taką kopułkę ochronną można nazwać urodowym gadżetem? Myślę, że tak, bo jest dla mnie niesamowicie przydatna w celu zachowania odpowiedniej higieny różnych akcesoriów. Przechowuję pod nią pędzle, które się nie kurzą i nie odgniatają w żaden sposób. Stoi też w mojej łazience i służy mi jako "domek" na moją szczoteczkę Foreo Luna. Nie dość, że pełni funkcję ochronną przed kurzem, to jeszcze po prostu fajnie wygląda i nadaje uroku wnętrzom. Moja kopułka jest z Ikei, ale ostatnio wypatrzyłam podobną w H&M Home. Jest bardziej poręczna, bo ma uchwyt na samej górze szklanego klosza, więc łatwiej go podnieść.





5.  WAŁEK DO MASAŻU Z KWARCU RÓŻOWEGO
To moje wielkie odkrycie, jeśli chodzi o pielęgnację cery. Jeszcze niedawno zakup tego typu rollerów w Polsce był dosyć utrudniony, ale w końcu zawitały i do nas. W czym tkwi sekret tego gadżetu? Poprzez taki masaż pobudzamy krążenie krwi i limfy oraz działamy przeciwzmarszczkowo. To jednak nie wszystko, bo chłód kamienia, z którego wykonany jest roller, fantastycznie redukuje wszelkie obrzęki i sprawia, że pory nieco się zwężają. Możecie go jeszcze wsadzić do lodówki na kilka minut przed masażem i ja robiłam tak latem podczas dużych upałów. Jaaaakie to było ukojenie... coś wspaniałego! Jak używam mojego rollera? Po wieczornym demakijażu nakładam trochę kremu lub żelu hialuronowego i przystępuję do rolowania. Zaczynam od wewnętrznej strony twarzy do zewnątrz, ale dokładne kierunki masażu możecie podpatrzeć na powyższej grafice. Rolowanie wykonuję też rano i to fantastyczny sposób na pozbycie się obrzęków, szczególnie pod oczami (wówczas używam tej mniejszej końcówki). Cały masaż jest niesamowicie relaksujący, kojący i mam wrażenie, że pozbywam się całego napięcia, które odczuwam na twarzy. Tego typu wałek możecie zakupić głównie w sieci, np. na Allegro. Są też wałki z jadeitu, ale osobiście nie zauważyłam różnicy w efektach. Te z różowego kwarcu są dla mnie po prostu przyjemniejsze dla oka z wiadomych przyczyn :-)


A jakie gadżety urodowe są Wam szczególnie przydatne? Jestem ciekawa Waszych typów! 

Mam też do Was małą prośbę, bo zauważyłam, że zadajecie mi mnóstwo pytań przez prywatną skrzynkę na Instagramie. Niestety nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdą wiadomość, choć bardzo bym chciała... Nie gniewajcie się na mnie, jeśli Wasze prywatne zapytanie pozostanie bez odpowiedzi. Doba jest dla mnie po prostu zbyt krótka, aby to wszystko ogarnąć jak trzeba. Proponuję zatem takie rozwiązanie. Jeśli macie jakieś pytania, niekoniecznie związane z tematyką danego wpisu, to chętnie odpowiem na nie w komentarzu (najlepiej robić to pod najnowszym postem tu na blogu). Dzięki temu osoby, które mają podobne wątpliwości będą mogły znaleźć publiczną odpowiedź bez czekania na mój prywatny odzew. Często zadajecie te same pytania, więc takie rozwiązanie może okazać się naprawdę pomocne :-) 

_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 

JAK URZĄDZIŁAM SWOJĄ SYPIALNIĘ? W ROLI GŁÓWNEJ BIAŁE CEGŁY, RÓŻ, IKEA I WŁOCHATE PODUSZKI.

$
0
0
Dziś mam dla Was coś zupełnie nowego, jeśli chodzi o tematy na moim blogu. Wystrój wnętrz zawsze mnie kręcił, ale nie miałam czasu, ani możliwości się w tym realizować. Nadszedł jednak moment, w którym chciałabym pokazać Wam kawałeczek mojego domowego klimatu, a konkretnie sypialnię. To takie miejsce w mieszkaniu, które najczęściej zmieniam poprzez różne dodatki i ich kolorystykę. Na co postawiłam tym razem? Zapraszam Was na pierwszy, wnętrzarski wpis, który być może doczeka się kolejnych części. 


Podejrzewam, że pierwszą rzeczą, na którą zwróciłyście uwagę spoglądając na zdjęcie, to ściana z białych cegieł. Kiedyś była niesamowicie modna i pamiętam, że wszyscy moi znajomi mieli ją w swoich mieszkaniach. W pewnym momencie czułam już przesyt taką aranżacją i obiecałam sobie, że nigdy nie urządzę swojego wnętrza w ten sposób. Minął jakiś czas, polska fascynacja białą cegłą wyraźnie ucichła, a ja znów zaczęłam patrzeć na nią nieco bardziej przychylnym okiem. Odkryłam, że nadaje całemu wnętrzu świeżości i jest super przytulnym tłem dla jasnych dodatków. 

 
Można by rzec, że poduszek to u mnie pod dostatkiem. Yes. Mam na ich punkcie małego bzika i pierwszą rzeczą, na którą zwracam uwagę w sklepach z artykułami domowymi są właśnie poduchy i poszewki. Mogłabym nimi zawalić pół łóżka, a i tak byłoby mi mało. Staram się jednak opanować tę dziką rządzę, żeby móc się jeszcze gdzieś położyć :-) Tak sobie myślę, że róż zajmuje jakieś specjalne miejsce w moim sercu. Ludzie, którzy znają mnie osobiście pewnie nigdy nie skojarzyliby mnie z tym kolorem, a ja uwielbiam go wykorzystywać w domowych aranżacjach. Co prawda można z nim przeholować i wówczas robi się trochę infantylnie, ale dla mnie to kolor pozytywnej energii i chcę go na co dzień widzieć jak najwięcej. W połączeniu z bielą robi się kobieco, świeżo i optymistycznie - to lubię!

Różowe i białe poszewki są z Ikea, tak samo zresztą jak wkłady do nich. Okrągła jest z Pepco, a włochate dorwałam kiedyś w sklepie Carrefour. 


Wiecie do czego używam jeszcze szczotki Tangle Teezer? Do wyczesywania moich włochatych poduszek! Wiem, że pewnie nie odkryłam Ameryki w tym temacie, ale jeśli Wasze poduchy czy włochacze stają się po czasie takimi brzydkimi plackami, to polecam zafundować im małe szczotkowanie. Będą wyglądać jak nowe. 


Nad łóżkiem mam długą, białą półkę, na której ustawiłam zwykłe ramki kupione w Ikea. Mają naprawdę duży wybór i można przebierać w rozmiarach oraz wzorach. Dobierzecie tam też obrazki do tych ramek, ale ja zdecydowałam się na biało-czarne grafiki znalezione w sieci. Tę z napisem zrobiłam sama w Photoscape, dobierając odpowiednią czcionkę i wydrukowałam na zwykłej drukarce. 


Na moim stoliku nocnym honorowe miejsce zajmuje lampa Arstid, którą również kupiłam w sklepie Ikea. Wybrałam kolor srebrny, choć długo wahałam się nad mosiężną podstawą. Tacka w kształcie muszelki pochodzi ze sklepu Jysk, ale kupiłam ją już bardzo dawno i nie wiem czy jeszcze będzie dostępna. 


Stolik nocny również jest z Ikea (jakby co, to marka nie sponsoruje tego wpisu). Pewnie zastanawiacie się dlaczego dobrałam tak wysoki stolik, który w założeniu powinien być niższy, aby nie uderzać o niego głową i mieć wszystko w zasięgu ręki. Mam jakąś dziwną tendencję do machania rękami podczas snu i zazwyczaj strącam wszystkie kubki lub telefon na ziemię. Wyższy stolik zażegnał ten problem.

Apropos mebli z Ikea, to jestem ciekawa czy Wy też lubicie je samodzielnie skręcać? Ja uwielbiam i zawsze zgłaszam się na ochotniczkę, gdy ktoś ma z tym problem. Serio, to lepsze niż puzzle :-)


Na szafce nocnej z drugiej strony łóżka stoi mój głośnik, o który bardzo często pytacie, myląc go z radiem. To model Marshall Acton Cream i można podłączyć do niego komputer lub telefon, puszczając swoją ulubioną muzykę. Testuję go już od dawna i przeżył bardzo poważne imprezy, włączając w to nawet interwencje sąsiadów, więc potrafi nieźle łupnąć. Malutki i niepozorny. Taka "cicha woda". 


Koc z wełny czesankowej to taki "must have", jeśli chodzi o mój jesienno-zimowy wystrój mieszkania. Nie mogę oprzeć się, aby nie uchwycić choć kawałeczka na każdym, blogowym zdjęciu. Tworzy niezwykle przytulny klimat i pewnie jeszcze nie raz będziecie mogły go tu zobaczyć. 


Białe dynie zawojowały Instagram. Sama nie wiem w czym tkwi ich fenomen, ale trzeba im przyznać, że fajnie wprowadzają w jesienny klimat i po prostu ładnie prezentują się na zdjęciach. Jak widać - u mnie robią też za wieszak na biżuterię. Gdybyście były ciekawe, to odmiana Baby Boo i ja swoje kupiłam na dyniowej farmie koło Gdańska. 


I na koniec pościel z Ikea Praktviva. Jestem ogromną fanką białej pościeli i choć jest niepraktyczna, to te kolorowe i wzorzyste po prostu mi się nie podobają. Pierwszy raz kupiłam ten model i jak zwykle rozczarowuje mnie to, że niesamowicie się gniecie. Wierzcie mi, że po jednym spaniu już nie wygląda tak ładnie i to jej największy minus. Marzę o takiej pościeli, która nie będzie się gniotła! 


I tym kawowym akcentem dobrnęłyśmy do końca tego wpisu. Jestem ciekawa czy chciałybyście częściej widzieć na moim blogu publikacje związane z tematyką wnętrzarską. Mam już kilka nowych pomysłów na kolejne aranżacje sypialni i jeśli będziecie chciały, to chętnie się nimi podzielę na łamach bloga. Macie jakieś pytanka? To zapraszam do sekcji komentarzy, a ja tymczasem życzę Wam udanego wieczoru. 

_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 

ULUBIEŃCY PAŹDZIERNIKA: NABLA POISON GARDEN, MICHAEL KORS SPARKLING BLUSH, MOROCCANOIL, KUBEK HOME&YOU I INNI.

$
0
0
Czas na październikowych ulubieńców czyli wszystko to, co w minionym miesiącu spodobało mi się najbardziej pod względem kosmetycznym, ale nie tylko. Wśród moich faworytów znajdzie się też ulubiony planner, kubek oraz biżuteria. Zapraszam do dalszego czytania!


Jakiś czas temu na moim Insta wspominałam Wam, że planowanie to u mnie absolutna podstawa. Bez celu i planu w zasadzie nie umiem funkcjonować. Przez kilka ostatnich miesięcy miałam okazję przekonać się w jaki sposób brak odpowiedniej strategii działania może boleśnie odbić się na komforcie życia. Teraz już mam absolutną pewność, że jestem człowiekiem planu i bez porządnego organizera ani rusz. Ten, który znalazłam w Stradivariusie nie jest plannerem wyjątkowej jakości, bo to zwykły, miękki zeszyt z motywem marmuru w przeźroczystej okładce. Najbardziej jednak odpowiada mi jego środek, bo jest prosty i przejrzysty. Na dwóch kartkach mam podgląd całego miesiąca i taka forma planowania jest dla mnie najlepsza. Nie przepadam za kalendarzami, które każdy dzień mają na osobnej kartce. Dzięki temu niepozornemu plannerowi w końcu ogarniam wszystko na czas i to prawdziwa skarbnica moich pomysłów, inspiracji i celów do zrealizowania. 


Korzystałam też z różnych aplikacji na telefon, które miały ułatwiać planowanie i chyba najlepszą z nich była ta o nazwie "Calendars". Tam z kolei jest podgląd na cały tydzień, a najważniejsze rzeczy do zrobienia można sobie zaznaczać przyklejając kolorowe karteczki. Plusem tego typu aplikacji jest to, że mozna tam ustawiać przypomnienia, a także przesuwać swoje plany na inny dzień, jeśli nie udało się nam ich zrealizować. I to chyba najbardziej utrudniało mi życie, bo to przesuwanie i odkladanie rzeczy na później nie najlepiej się u mnie sprawdza. Rzeczy zapisane ręcznie w plannerze mają dla mnie jakąś bardziej zobowiązującą moc. 


Z rzeczy niekosmetycznych pokażę Wam tu jeszcze ulubiony kubek, w którym codziennie piję poranną kawkę. Kupiłam go w Home&You i widziałam, że cały czas jest jeszcze dostępny. Można go dorwać też w innych kolorach. Wspominałam Wam na moim Insta, że mam obawy przed myciem go w zmywarce, bo inne kubki tego typu po prostu traciły napisy i wzory. Pisałyście, że z tym nic złego się nie dzieje, więc może zaryzykuję :-) 


Kolejnym, niekosmetycznym ulubieńcem października jest zegarek Daniel Wellington Classic Petite Merlose wraz z bransoletką Classic Bracelet. Ten duet noszę praktycznie codziennie i jest to najbardziej komplementogenny zestaw, jaki kiedykolwiek miałam. Jeśli myślicie już o świątecznych prezentach, to teraz pięknie zapakowane, podarunkowe zestawy możecie zamówić 10% taniej, a jeśli dodatkowo wpiszecie w zamówieniu kod HEDONISTKA, to otrzymacie kolejne 15% zniżki czyli razem -25%. Wszystkie zestawy, które obejmuje ta promocja możecie zobaczyćtutaj klik. 


W swoim prostym, codziennym makijażu stawiam ostatnio na nowy podkład od Estee Lauder Double Wear Light. Myślałam, że jego krycie będzie znikome, ale ku mojemu zdziwieniu jest pod tym względem naprawdę dobrze. Ma porównywalne krycie do Dr Ireny Eris Provoke Matt, przy czym jest nieco lżejszy i naprawdę pięknie wygląda na skórze. Nie podkreśla porów, suchych skórek i nie oksyduje. 


Warto też wspomnieć, że październik był miesiącem kampanii na rzecz walki z rakiem piersi, którą corocznie realizuje polski oddział Estée Lauder Companies. Kampania ma coraz większy zasięg, a do grona partnerów włączają się firmy i instytucje z różnych branż. Estée Lauder Companies oraz niektórzy partnerzy oferujący limitowane edycje swoich produktów z Różową Wstążką, przekażą fundusze na wsparcie kontynuacji badań nad rakiem piersi u kobiet z mutacją w genie BRCA1, prowadzonych pod kierownictwem profesora Jana Lubińskiego, założyciela i kierownika Ośrodka Nowotworów Dziedzicznych przy Pomorskim Uniwersytecie Medycznym w Szczecinie. W akcję zaangażowane są między innymi takie marki jak Estee Lauder, Clinique, La Mer, Bobbi Brown, Bumble and Bumble, Glamglow, Jo Malone, Ania Kruk, Moleskine czy Risk. Kupując limitowane edycje produktów z różową wstążką marki przeznaczają pewną część swojego dochodu na szczytny cel jakim są badania nad rakiem piersi. Akcja potrwa jeszcze do 31 marca, więc cały czas możecie ją wspierać poprzez zakup swoich ulubionych kosmetyków. 


Moim osobistym ulubieńcem spośród produktów, które wspierają różową akcję jest serum Estee Lauder Advanced Night Repair, którego używam już od lat. Serum sprawdza się też świetnie u mojej mamy, która jest posiadaczką cery suchej. Ma lekką, żelową konsystencję, która wspaniale nawilża i uelastycznia skórę. Uwielbiam używać tego produktu na noc pod krem, albo pod maskę algową. Doceniam też to, że serum nigdy nie spowodowało u mnie uczulenia czy jakiegokolwiek pogorszenia stanu cery. Jeśli szukacie czegoś, co zadziała przeciwstarzeniowo i nawilżająco - polecam. 



Cień pojedynczy, który maltretowałam praktycznie codziennie, to Bobbi Brown Luxe Eye Shadow Multichrome w odcieniu Incandescent. To absolutny hit w mojej kosmetyczce! Z mojego doświadczenia wynika, że zazwyczaj te droższe cienie są naprawdę kiepskie. Marki bazują na tym, że mają już wyrobioną renomę i nie muszą starać się "zabłysnąć" wyjątkową pigmentacją czy kolorami. W przypadku tego cienia jest zupełnie inaczej. Ma totalnie unikatowy kolor, bo to połączenie pomarańczu, rudości, fioletu, różu i złota. W zależności światła ten cień będzie prezentował się inaczej. Poza tym jego formuła jest naprawdę fantastyczna. Wystarczy lekkie muśnięcie palcem i na powiece zostaje intensywna, błyszcząca tafla. Na co dzień używam tylko troszeczkę w centralnej części powieki i to, jak ten cień pięknie wydobywa zielony kolor mojej tęczówki jest nie do opisania.


Pozostając przy tematyce cieni do powiek, to marka Nabla wypuściła ostatnio nową paletkę o nazwie Poison Garden. Znajdziemy tu kolory, które jak dla mnie jednoznacznie kojarzą się z barwami jesieni. Jest tu sporo matów, jak i odcieni błyszczących - wszystkie fantastycznej jakości i o mocnej pigmentacji. Jeśli szukacie palety, która będzie przydatna zarówno do dziennego, jak i wieczorowego makijażu, to warto się skusić. Jest to też taka paleta, dzięki której można zaszaleć i stworzyć np. jakąś intensywną kreskę. Świetnie w tej roli spisują się cienie o nazwie Majorelle i Berry Bite. 


Ulubioną odżywką, którą stosuję w zasadzie od kilku miesięcy jest Moroccanoil Hydrating Conditioner. Po pierwsze - wspaniale wygładza i dociąża włosy. Są takie sprężyste, sypkie i błyszczące w zasadzie od pierwszego użycia. Po drugie - trudno z nią przesadzić i myślę, że sprawdzi się również na cienkich włosach. Po trzecie - ten zapach! Jest naprawdę piękny i pozostaje na włosach bardzo długo. 


Pozostając w temacie zapachów, to wiecie, że pod tym względem jestem fanką marki Michael Kors. Nowością u mnie jest woda perfumowana Sparkling Blush. Znajdziemy tu takie nuty jak różowy pieprz, bergamotka, liczi, gruszka, płatki róż, jaśmin, lilia, magnolia, drzewo sandałowe, wetiwera, wanilia, a nawet bursztyn. Kompozycja jest orzeźwiająca, słodka i bardzo otulająca. To zapach, który towarzyszy mi głównie w dzień, bo na wieczór moim absolutnym hitem jest oczywiście Midnight Shimmer. Tego ostatniego używam od lat i kojarzy mi się z  bardzo miłymi chwilami w moim życiu.


Dziewczyny, dajcie znać co znalazło się w Waszych ulubieńcach ostatnich tygodni!  

_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 

BOLESNE MIESIĄCZKI - JAK SOBIE Z NIMI RADZĘ? 7 SPRAWDZONYCH SPOSOBÓW.

$
0
0
Pamiętam czasy, gdy okres totalnie wyłączał mnie z codzienności, a ból był wprost nie do zniesienia. Prócz brzucha bolały mnie plecy, nogi, głowa, było mi niedobrze i słabo. Do miesiączki przygotowywałam się co najmniej jak do wybuchu wojny. Robiłam zapasy leków, jedzenia, wody i ogarniałam wszystkie obowiązki na przód. Wiedziałam, że kiedy nadejdą "te dni", to muszę zaszyć się w domu i to przeczekać. Od jakiegoś czasu jest jednak troszkę inaczej. Ból stał się łagodniejszy, a są momenty, że praktycznie w ogóle go nie czuję. Jak udało mi się z nim poradzić? Oto kilka moich sprawdzonych patentów. 


SPACER I SKUPIENIE
Czy wiecie, że te bolesne, miesiączkowe skurcze potęguje niedostateczna ilość tlenu w tkankach? Wiem, że ciężko zmusić się do spacerowania, kiedy ból jest naprawdę duży i sama miałam z tym problem. Wychodząc z domu myślałam tylko tym, że pewnie zaraz zemdleję i tak naprawdę skupiałam się tylko na bólu czekając, aż tlen podziała jak środek przeciwbólowy. Takie myślenie tylko utrudniało sprawę. Kiedy okazywało się, że po prostu muszę gdzieś wyjść pomimo tego całego, miesiączkowego dyskomfortu, to już po kilku minutach zupełnie przestałam skupiać się na bólu. I faktycznie po przyjściu do domu czułam się znacznie lepiej! Myślę, że na złagodzenie tych przykrych dolegliwości mogą wpływać dwie rzeczy. Po pierwsze wcześniej wspomniane dotlenienie, a po drugie - odciągniecie uwagi od bólu. Często nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, jaką moc mają nasze myśli i ogólne nastawienie. W "te dni" warto zająć się czymś bardzo absorbującym, ale lekkim, co nie wymaga wysiłku fizycznego. Skupienie swoich myśli na czymś innym, niż ból może być bardzo pomocne, gdy nie chcemy korzystać z żadnej farmakologii. Ja lubię w tym czasie rozkminiać jakieś gry strategiczne, bo teoria gier potrafi mnie całkowicie odciąć od rzeczywistości. Czasem wystarczy mi też wciągnięcie się w jakiś nowy serial lub ciekawy kryminał, choć dawno nie trafiłam na nic fajnego. A właśnie... Może polecicie coś naprawdę dobrego, niebanalnego i zaskakującego, jeśli chodzi o książki i seriale? 


JOGA MENSTRUACYJNA
Jogę odkryłam tak naprawdę kilka lat temu, ale dopiero niedawno doceniłam jej ogromną moc w kształtowaniu mojej sylwetki. Kiedyś joga była dla mnie stratą czasu. Byłam przekonana, że te powolne, pokraczne ruchy nic mi nie dadzą i lepiej poświęcić ten czas na poskakanie z Chodakowską czy Mel B. I tu byłam w dużym błędzie, bo o ile nie mam nic do ćwiczeń z wcześniej wymienionymi trenerkami, to joga również jest bardzo istotna. Buduje niesamowitą siłę w ciele, bez której ćwiczenia z Chodakowską czy na siłowni są po prostu o wiele cięższe i mniej efektywne. To tak ogólnie o jodze, ale skupmy się teraz na tej menstruacyjnej, która jest troszkę inna, niż ta standardowa. Tu rezygnujemy z napięcia mięśni i staramy się je przede wszystkim rozluźnić, relaksując całe ciało. W tym przypadku również odciągamy nasze myśli od bólu, skupiając się na konkretnych pozycjach. Podrzucę Wam dwa fantastyczne instruktaże od Małgosi Mostowskiej (klik, klik), z których możecie korzystać w czasie miesiączki. Ja wykonuję taką praktykę również przed miesiączką, aby wejść w te dni na totalnym rozluźnieniu. To naprawdę pomaga! 


LEKI PRZECIWBÓLOWE NA POCZĄTKU BÓLU LUB PRZED
Mam dosyć specyficzne podejście do środków przeciwbólowych i ogólnie do tabletek. Zawsze zażywałam je w ostateczności, bo liczyłam na to, że samo przejdzie. Później ból rozwijał się już do tego stopnia, że środki przeciwbólowe nie były w stanie go zatrzymać. Mój lekarz zalecił mi, abym tabletki przeciwbólowe brała na samym początku bólu, bo wtedy jest największa szansa, że całkowicie go uśmierzą. Powiedział mi też, że wiele jego pacjentek bierze tabletki jeszcze przed wystąpieniem miesiączki i wówczas są w stanie zupełnie normalnie funkcjonować. W czasach, kiedy odczuwałam naprawdę ogromy ból brzucha podczas miesiączki, a także kręgosłupa po kontuzji, to lekarz zapisał mi lek o nazwie Nimesil. Działa silnie przeciwbólowo i w moim przypadku już po 15 minutach zupełnie odcinał od bólu, a ja zapominałam, że mam okres. Jest to jednak bardzo silny środek na receptę i można go przyjmować tylko po konsultacji z lekarzem. Trzeba pamiętać, że nawet zwykły, ogólnodostępny ibuprofen ma całą listę skutków ubocznych i przeciwwskazań, więc naprawdę warto zastanowić się zanim sięgniemy po jakąkolwiek pigułkę. Taki prawdziwy ból miesiączkowy jest jednak czasem tak ogromny, że nie daje wyboru...


CIEPŁY PRYSZNIC
Gorące kąpiele podczas miesiączki są absolutnie zakazane, bo mogą powodować krwotoki, więc w tym czasie korzystam z ciepłego prysznica. Poprzez działanie ciepła odczuwam naprawdę dużą ulgę i ból jest o wiele mniejszy. Czasem aż ciągnie mnie pod prysznic, bo wiem, że poczuje się po nim po prostu lepiej.


MELISKA
Wszystkie napary ziołowe, które mają działanie rozluźniające i uspokajające są bardzo wskazane podczas bolesnych miesiączek. Ja akurat uwielbiam parzyć sobie melisę, bo lubię jej smak i działa na mnie bardzo uspokajająco. I to do tego stopnia, że po wypiciu kubka takiego naparu od razu chce mi się spać. Unikam za to picia kawy i zwykłej herbaty, bo to podobno potęguje bóle miesiączkowe. Nie wiem ile w tym prawdy, ale profilaktycznie rezygnuję w tym czasie z takich przyjemności. 


UNIKAM CIĘŻKOSTRAWNYCH POTRAW I TAKICH POWODUJĄCYCH WZDĘCIA
Lekarz zalecił mi również unikanie spożywania wszystkich, ciężkostrawnych potraw oraz takich, które powodują wzdęcia, bo to może przyczyniać się do zwiększenia miesiączkowego bólu. Wszelkie warzywa strączkowe, brokuły, kapusta, a także jabłka, smażone i tłuste potrawy idą w odstawkę. Jeśli jednak zdarzy się Wam spożyć coś ciężkostrawnego, to warto zaparzyć sobie herbatkę z owoców kopru włoskiego lub mięty. 


TERMOFOR NA BRZUCH LUB PLECY
Ciepły (ale nie gorący!) termofor działa na mój brzuch i plecy jak przeciwbólowy kompres. Warto pamiętać jednak, aby był delikatnie ciepły, a nie gorący, bo można sobie poważnie zaszkodzić jak w przypadku kąpieli. Mój termoforek kupiłam w Home&You i zimą mogłabym się z nim nie rozstawać, bo jestem prawdziwym zmarzluchem :-) Kiedy odkryłam, że pomaga mi również ukoić bóle miesiączkowe, to stał się moim absolutnym faworytem i to nie tylko na wyjątkowo zimne dni. 

Dziewczyny, jeszcze jedna, ważna kwestia. Jeśli bóle miesiączkowe są bardzo silne, to warto udać się do ginekologa, aby zrobił dokładne badania. Bolesne miesiączki mogą być uwarunkowane genetycznie i ja akurat odziedziczyłam je po mamie. Wiem jednak, że tego typu dolegliwości mogą być spowodowane na przykład endometriozą, stanami zapalnymi, anomaliami rozwojowymi macicy czy też niedoczynnością tarczycy. Myślę, że warto trzymać rękę na pulsie :-) 


Dajcie znać jak to jest u Was w "te dni" i jakie są Wasze sposoby na przetrwanie! 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 


JAKĄ SZCZOTECZKĘ OD FOREO WYBRAĆ? PORÓWNANIE TRZECH MODELI: LUNA 2, LUNA MINI 2 I LUNA GO.

$
0
0
Dzisiejszy wpis powstał w odpowiedzi na Wasze liczne pytania odnośnie szczoteczek sonicznych Foreo LUNA. Często nie wiecie na którą się zdecydować i czym tak naprawdę poszczególne modele się od siebie różnią. Jestem posiadaczką trzech różowych szczoteczek od FOREO - LUNA 2,  LUNA mini 2 oraz LUNA Go i mam nadzieję, że dzięki temu wpisowi będzie Wam łatwiej dokonać wyboru. Tym bardziej, że zbliża się Black Friday, a marka przygotowała ciekawe promocje. 


O szczoteczce sonicznej do mycia twarzy Foreo LUNA wspominałam już wiele razy i nadal jest to mój absolutnie ulubiony gadżet w codziennej pielęgnacji skóry. Jeśli przegapiłyście wcześniejsze posty na jej temat, to koniecznie zajrzyjcietutaj, tutaj i tutaj. Z tych wpisów dowiecie się  jak sposób używam tego gadżetu i na czym polega jego wyjątkowość.


Nie zliczę ile pytań dostaję od Was odnośnie tego którą ze szczoteczek LUNA najbardziej warto kupić. Wcale mnie to nie dziwi, bo na stronie jest ogromny wybór różnych modeli. Ja w swojej kolekcji mam trzy szczoteczki i każdą z nich wykorzystuję inaczej oraz w innych okolicznościach. Jeśli nadal wahacie się nad właściwym wyborem, albo chcecie sprawić taką szczoteczkę bliskiej sercu osobie, to spróbuję ułatwić decyzję.


Tak jak już wspomniałam wcześniej, w mojej kolekcji szczoteczek sonicznych marki Foreo znajdują się aktualnie trzy modele: LUNA 2, LUNA mini 2 oraz LUNA go. Między sobą różnią się przede wszystkim rozmiarem i w przypadku tego typu gadżetów rozmiar naprawdę ma znaczenie :-) 




FOREO LUNA MINI 2

Foreo LUNA mini 2 jest ze mną najdłużej i uważam, że to najbardziej uniwersalna szczoteczka do mycia twarzy. Jest odpowiednia dla każdego rodzaju cery, a kolory to w przypadku tego modelu tylko kwestia estetyczna. Powierzchnia szczoteczki jest podzielona na 3 odrębne strefy. W przedniej części posiada drobne wypustki dla łagodnego oczyszczania skóry normalnej i wrażliwej, a grubsze wypustki znajdujące się w górnej części przeznaczone są do precyzyjnego oczyszczania trudno dostępnych miejsc. Tylna część jest w całości pokryta grubszymi wypustkami, przenoszącymi pulsacje bardziej bezpośrednio na skórę, dla głębszego oczyszczania cery tłustej. Ładuje się ją za pomocą kabla USB podłączonego do komputera, co jest dosyć istotne, bo nie trzeba już dokupować żadnych dodatkowych baterii. Ponad to jedno naładowanie starcza mi na kilka miesięcy regularnego używania. Jeśli potrzebujecie uniwersalnej szczoteczki sonicznej, która będzie odpowiednia dla każdego typu cery, to polecam właśnie model LUNA mini 2. To też fajna opcja na prezent, kiedy nie znacie potrzeb skóry obdarowywanej osoby. Ten model szczoteczki mogłabym nazwać takim prezentowym pewniakiem, bo sprawdzi się u każdego. Więcej informacji technicznych oraz cenę sprawdzicie tutaj klik.

Najważniejsze cechy:

- do każdego typu cery
- 3 strefy z różnymi wypustkami
- kompaktowy rozmiar (nie za duża i nie za mała)
- ładowanie przez USB (nie trzeba kupować baterii)
- bardzo długi czas pracy na jednym ładowaniu



FOREO LUNA 2

Foreo LUNA 2 jest największą szczoteczką w ofercie FOREO. Dostępne są 4 modele, które odpowiadają potrzebom konkretnego typu skóry. Każda ze szczoteczek posiada inną kombinację wypustek o różnej grubości dla łagodniejszego, bądź bardziej intensywnego oczyszczania. Ja wybrałam kolor różowy dla cery normalnej i nie żałuję, bo długość wypustek jest idealna. Tego modelu możemy używać na dwa sposoby. Pierwszy z nich to tryb oczyszczania i tu jest w zasadzie tak samo, jak w przypadku LUNA mini 2. Drugim trybem jest masaż ujędrniający, a wszystko dzięki poprzecznym wypustkom na tyle szczoteczki oraz specyficznym pulsacjom, które wydziela. LUNA 2 w trybie masażu ujędrniającego pracuje delikatnie, masując pulsacjami o niższej intensywności okolice twarzy podatne na powstawanie zmarszczek. Lubię nią masować okolice czoła i jest to bardzo relaksujące.  Trybu masażu używam też do wmasowywania kremu lub kremowych maseczek. Ten model również ładuje się przez USB i jest tak samo wydajny, jak mniejsza wersja. Mimo pokaźnych rozmiarów nie jest w żaden sposób nieporęczna, ale w podróż zdecydowanie wolę zabierać wersję mini 2. Więcej informacji technicznych oraz cenę znajdziecie tutaj klik.

Najważniejsze cechy:

- największa z wszystkich szczoteczek Foreo LUNA
- dostępne 4 modele (dla cery wrażliwej, normalnej, tłustej i mieszanej)
- dwa tryby (ujędrniający i oczyszczający anty-aging)
- można nią wmasowywać kremy i maseczki
- ładowanie przez USB
- bardzo długi czas pracy na jednym ładowaniu


A tak prezentuje się LUNA 2 i LUNA mini 2 obok siebie. Ta mniejsza jest bardziej kulista, natomiast większa ma wydłużony kształt. 


FOREO LUNA GO

To najmniejsza szczoteczka w mojej kolekcji czyli Foreo LUNA Go. Mam ją najkrócej, ale już zdążyła zyskać moją sympatię. To właśnie tego maluszka najchętniej zabieram ze sobą na siłownię i jest szczoteczką, która na stałe znajduje się w mojej sportowej torbie. Ten model dostępny jest również w 4 wersjach kolorystycznych odpowiadających potrzebom poszczególnych typów skóry. Podobnie jak LUNA 2 pracuje w dwóch trybach - oczyszczającym i ujędrniającym. Dzięki kompaktowemu rozmiarowi świetnie nadaje się do masowania okolicy pod oczami oraz oczyszczania niewielkiej powierzchni skóry. Ostatnio wybrałam się na kolejny peeling TCA, ale tym razem tylko na policzki. Przez kilka dni musiałam omijać tę okolicę, jeśli chodzi o jakiekolwiek pocieranie, więc ta malutka szczoteczka okazała się wprost idealna do używania na niewielkim obszarze skóry, który nie był poddany peelingowi. Muszę przyznać, że wmasowywanie kremów, maseczek lub żelu hialuronowego dzięki pulsacjom tej mini szczoteczki sonicznej jest bardzo przyjemne i precyzyjne. Jeśli lubicie takie malutkie i słodkie gadżety, które mimo niewielkich rozmiarów wykonują kawał dobrej roboty, to warto się skusić. Podobnie jak poprzedniczki ładuje się ją przez USB. Więcej informacji technicznych oraz cenę znajdziecie tutaj klik. 

Najważniejsze cechy:
- malutka i poręczna
- lekka
- 2 tryby (ujędrniający i oczyszczający anty-aging)
- dzięki niewielkiemu rozmiarowi jest bardziej precyzyjna w oczyszczaniu i masażu skóry
- ładowanie przez USB
- bardzo długi czas pracy na jednym ładowaniu


Dziewczyny, a czy Wy posiadacie już swoją szczoteczkę LUNA od FOREO? Który model jest Waszym ulubionym? Jeśli macie jakieś wątpliwości, to oczywiście zachęcam do dyskusji poniżej :-) 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 



HIT! NAJLEPSZY KREM NA BLIZNY I ROZSTĘPY ZA 15 ZŁ!

$
0
0
Jakiś czas temu miałam mały wypadek. Skończyło się to sporym rozcięciem na czole (około 10 cm) i byłam niemalże pewna, że zostanie mi po tym blizna. Moja skóra jest taka, że czasem po małym, niepozornym pryszczu pozostaje na niej wgłębienie. W aptece polecono mi krem, o którym już kiedyś słyszałam, ale jakoś nigdy nie miałam okazji go używać. I to był strzał w dziesiątkę! Słyszałam, że pomaga również na rozstępy, więc jeśli jesteście ciekawe, to czytajcie dalej. 


Mowa oczywiście o kremie Cepan, który pewnie wiele z Was kojarzy. Niemiłosiernie śmierdzi cebulą i muszę przyznać, że początkowo nie mogłam sobie z tym zapachem poradzić. Czułam go wszędzie, ale z czasem oczywiście przywykłam. Gdy widziałam, że z każdym dniem ta moja długa krecha na czole zaczyna być mniej widoczna, to zapach przestał być już problemem. 


SKŁAD
Krem ma w składzie wyciąg etanolowy z cebuli, wyciąg z rumianku, heparynę sodową i alantoinę. Substancjami pomocniczymi są: mieszanina alkoholu cetostearylowego i sodu laurylosiarczanu, parafina ciekła, wazelina biała samo emulgująca mieszanina mono i diglicerydów wysoko nasyconych kwasów tłuszczowych i potasu stearynianu, glicerol, metylu parahydroksybenzoesan, propylu parahydroksybenzoesan, woda oczyszczona.


DZIAŁANIE
Nie będę się tutaj mądrzyć i przekopiuję Wam to, co producent pisze na temat działania kremu Cepan. Alantoina, heparyna sodowa oraz wyciągi roślinne wpływają na metabolizm tkanki łącznej i zapobiegają tworzeniu się przerosłych blizn. Substancje czynne leku wzmagają pęcznienie, zmiękczenie i rozluźnienie tkanki bliznowatej, wpływając korzystnie na strukturę kolagenu. Zmywalne wodą podłoże kremu sprzyja przenikaniu substancji czynnych w głąb blizny. Krem przyspiesza regenerację tkanki zmniejszając reakcje zapalną, a także znosi uczucie napięcia i świądu. Zastosowanie leku odpowiednio wcześnie zapobiega powstawaniu blizn.


JAK UŻYWAŁAM KREMU CEPAN? 
Producent zaleca, żeby tego kremu używać po całkowitym wyleczeniu rany. Ja byłam trochę niecierpliwa i nałożyłam go na tę moją rankę po kilku dniach od wypadku. To nie był dobry pomysł, bo zaczęło mnie swędzieć i piec, więc szybko go zmyłam. Kiedy ta moja rana na czole zaczęła być już sucha i zrobił się na niej twardy strup, to znów podjęłam próbę nałożenia kremu w to miejsce. Robiłam tak po każdym, wieczornym demakijażu i kładłam się spać. Po kilku dniach ten strupek jakby się rozpuścił i po prostu usunęłam go podczas mycia twarzy. Moim oczom ukazał się niestety ślad po rozcięciu, ale nie było tam już żadnej krwi, ani podrażnienia. Cepan nakładałam z uporem maniaka codziennie, lekko masując moją bliznę i po 2 tygodniach nie było już po niej śladu! Ten cebulowy śmierdziel to dla mnie hit i teraz, gdy widzę, że na mojej skórze zaczyna pojawiać się jakiś pryszcz, to po jego wygojeniu zawsze używam tego kremu. I wiecie co? Te wgłębienia znikają w oczach! 


CZY POMOŻE NA STARE BLIZNY PO TRĄDZIKU?
Producent wspomina, że zastosowanie tego leku odpowiednio wcześnie zapobiega powstawaniu blizn. Szkoda, że dopiero teraz odkryłam ten produkt, bo może uniknęłabym kilku większych dziurek, które zostały mi po trądziku. Ale! Cepan na stałe zagościł w mojej pielęgnacji i nakładam go również na te moje stare ślady. Jestem ciekawa efektów, bo póki co używam go zbyt krótko, żeby zaobserwować jakieś wyraźne zmiany.  


CEPAN NA ROZSTĘPY 
Kiedy wspomniałam o Cepanie mojej koleżance, to zaczęła się ze mnie śmiać i stwierdziła, że chyba założy bloga z poradami dla kobiet, bo ona ten lek zna już od dawna. Dzięki niemu pozbyła się rozstępów po ciąży i może polecić go każdej mamie, która boryka się z tym problemem. Najlepiej zastosować go odpowiednio wcześnie, kiedy rozstęp jest jeszcze świeży, a nie czekać, aż zblednie. Także jeśli szukacie czegoś taniego i łatwo dostępnego, to biegnijcie do apteki. 


Cepan kupicie w każdej aptece i ja zapłaciłam za niego około 15 złotych. Zakładam, że starczy mi na kilka, dobrych miesięcy, więc to chyba najtańszy produkt na blizny jaki można znaleźć. 


Dziewczyny, napiszcie, czy znacie tego śmierdziucha i jak się u Was sprawdził!


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 



EFEKT POŃCZOCHY, TIULU, KORONKI NA PAZNOKCIACH KROK PO KROKU.

$
0
0
Dziś we współpracy z marką Provocater przygotowałam dla Was trzy stylizacje paznokci, w których motywem przewodnim jest efekt pończochy. Niektórzy nazywają to zdobienie tiulowym, albo koronkowym. Jedno jest pewne - dzięki takiemu prostemu urozmaiceniu Wasz mani zrobi wrażenie. Chcecie wiedzieć jak stworzyć na paznokciach taką koronkową pończochę? Zapraszam do czytania dalej. 


Póki  co powstrzymam się od błyszczących, brokatowych propozycji, bo na to jeszcze przyjdzie czas. Dziś pokażę Wam jak w bardzo prosty sposób wykonać na paznokciu coś w stylu tiulowej woalki z koronkowym zdobieniem. Na żywo prezentuje się to jeszcze lepiej. Trochę sexi, trochę zadziornie, ale jednak w dobrym guście i z klasą.


KROK 1
Na spodeczek wylewam odrobinę bazy (Base Hard od Provocater) oraz trochę czarnego lakieru (Black 064).


KROK 2
Mieszam ze sobą te dwa produkty, aby powstała mocno rozbielona, transparentna wersja koloru czarnego.


KROK 3
Kolorem, który uzyskałam łącząc bazę z czernią pokrywam całą płytkę paznokcia. Staram się nie stworzyć żadnych smug. Następnie utwardzam paznokieć pod lampą i nakładam matowy top (Top Matt od Provocater). Ponownie utwardzam pod lampą. Póki co nie przejmujcie się mało estetycznym efektem.


KROK 4
Długim, cieniutkim pędzelkiem z zestawu od Provocater maluję cienką, czarną linię wokół paznokcia. W tym celu znów używam lakieru czarnego od Provocater (Black 064). Całość utwardzam pod lampą.


KROK 5
Następnym krokiem jest namalowanie czarnej linii przechodzącej przez środek płytki. Ponownie utwardzam wzór pod lampą.


KROK 6
Teraz domalowałam na bokach pionowej linii małe brzuszki i znów utwardzam paznokieć pod lampą.


KROK 7
Kolejnym krokiem jest domalowanie kolejnych linii nad wcześniej wspomnianymi brzuszkami. Im mniej przestrzeni na płytce pozostaje wolnej, tym trudniej się maluje i potrzeba większej precyzji. Paznokieć ponownie utwardzam pod lampą.


KROK 8
Później już tylko domalowuję małe kropeczki, aby jeszcze bardziej urozmaicić ten wzór i znów utwardzam całość pod lampą. Na koniec nakładam Top Matt od Provocater i ostatni raz utwardzam. Oczywiście możecie spróbować zrobić cały wzór od razu i tylko raz go utwardzić, ale ja jeszcze nie mam na tyle wprawy. Wolałam podzielić sobie ten wzór na etapy i w razie czego zmazać błąd przed utwardzeniem.


Ten piękny, nudziakowy lakier, który widzicie na pozostałych paznokciach, to odcień o nazwie Milky Caramel 12. W połączeniu  z czernią i tym koronkowym zdobieniem wygląda naprawdę fajnie. Myślę, że taka stylizacja z pewnością sprawdzi się jako dopełnienie jakiejś małej czarnej.


Tę stylizację wykonałam w analogiczny sposób. Efekt tiulu uzyskałam poprzez połączenie koloru białego (White 001) z bazą (Base Hard). Ten cudowny, brudny róż na pozostałych paznokciach to kolorElafonisi Beach 114od Provocater.


Są tu fanki czerwonej koronki? W tej stylizacji połączyłam z bazą odcień 032 Red. W rzeczywistości jest nieco bardziej zgaszony, ale uważam, że to taka idealna, świąteczna czerwień.


Tego typu zdobienie z pewnością nie udałoby się, gdyby nie ten długi, cieniutki i giętki pędzelek, który widzicie na powyższym zdjęciu. Tym na dole, który jest krótszy robiłam tylko kropeczki, bo trudno byłoby nim wykonać jakąkolwiek linię. Zestaw pędzelków do zdobień również możecie kupić na stronie Provocater i to coś, co naprawdę warto mieć, jeśli interesujecie się zdobieniami.


Wszystkie produkty wykorzystane do wykonania zaprezentowanych stylizacji możecie zamówić poprzez stronę internetową marki: www.provocater.pl



Dajcie koniecznie znać która stylizacja wpadła Wam w oko i czy robiłyście u siebie takie koronkowo-tiulowe zdobienia :-) 



_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 

CZY WARTO KUPIĆ KOC Z WEŁNY CZESANKOWEJ? CHUNKY KNIT BLANKET.

$
0
0
Od kiedy pierwszy raz opublikowałam zdjęcia z tym kocem, to dostaję od Was mnóstwo pytań. Wcale się nie dziwię, bo aktualnie trwa na niego ogromny szał (szczególnie na Instagramie). Jest niezwykle efektowny i wizualnie ociepla każde wnętrze, ale jego cena może być naprawdę powalająca. Zatem, czy warto kupić koc z wełny merynosów, czy nie gryzie, czy jest ciepły, gdzie go dostać i jak wygląda po czasie? Na te oraz na kilka innych pytań odpowiem Wam w dalszej części dzisiejszego wpisu, więc zapraszam do czytania dalej. 



Koc z wełny czesankowej przykuł moją uwagę już w zeszłym roku. Jest bardzo Insta-friendly, bo świetnie prezentuje się na zdjęciach i wiele blogerek, które obserwuję, tworzy z jego udziałem fantastyczne stylizacje. I tu muszę zaznaczyć, że do zdjęć naprawdę się nadaje. Jest mięsisty, ładnie się układa i wprowadza do stylizacji wspaniały, jesienno-zimowy klimat. Na żywo również wygląda świetnie. 


Na jego wyglądzie plusy się w zasadzie kończą, bo w mojej opinii jest troszkę niepraktyczny. Jednak nie żałuję jego zakupu, choć był to dla mnie spory wydatek. Za koc z wełny czesankowej w rozmiarze 160x140  zapłaciłam 400 zł (kupiłam go na Olx). Służy mi tylko i wyłącznie do zdjęć. Dlaczego? Za chwilę się dowiecie. 


CZY KOC Z WEŁNY CZESANKOWEJ "GRYZIE"?
Tak i to bardzo. Nie lubię się nim przykrywać, bo jest dosyć nieprzyjemny w dotyku. Poza tym to chyba najcięższy koc, jaki kiedykolwiek miałam. 


CZY JEST CIEPŁY?
Tak, niemniej jednak nie widzę jego zastosowania w praktyce. Dla mnie jest po prostu za ciężki, a poza tym mógłby się szybko zmechacić. 


GDZIE GO KUPIĆ?
Próżno szukać go w polskich sieciówkach. Ja swój zamówiłam na Olx-ie, bo chciałam go "na już" i akurat ktoś sprzedawał takie koce na terenie Trójmiasta. Widziałam też spory wybór na Allegro, a także w jednym, gdyńskim sklepie, ale kosztował około 800 zł.  


CZY MOŻNA GO PRAĆ?
To również nie wchodzi w grę. Podejrzewam, że nic by z niego nie zostało.


CZY MOŻNA GO ZROBIĆ SAMODZIELNIE?
Pewnie, że tak! Na YouTube znajdziecie wiele tutoriali, dzięki którym z pewnością poradzicie sobie z wykonaniem takiego koca samodzielnie. Wełnę czesankową kupicie na Allegro i wyjdzie Was to o wiele taniej. Ja jednak nie mam do tego cierpliwości, a poza tym zrobienie takiego koca wymaga czasu. Jego cena jest w sumie podyktowana tym, że ktoś musiał poświęcić na jego zrobienie kilka, albo nawet kilkanaście dni. 


CZY SIĘ MECHACI? 
Oj tak i to bardzo. Najlepiej położyć go gdzieś, gdzie nie będzie w żaden sposób dotykany czy przesuwany. Trzeba też uważać, żeby go przypadkowo nie zaciągnąć, bo wełna od razu z niego wychodzi. Na szczęście można ją delikatnie wsunąć. To kocyk, który w mojej opinii pełni funkcję dekoracyjną, w której naprawdę świetnie się sprawdza, ale nic poza tym. 


Podsumowując, jeśli zastanawiałyście się nad zakupem tego typu koca, żeby spędzać pod nim miło czas z książką oraz kakałkiem, to raczej odpada. Jest ciężki, gryzący i przy pocieraniu szybko się zmechaci, albo powyciąga. Jeśli natomiast chcecie wykorzystać go dekoracyjnie, by cieszył oko, to jestem na tak. To koc typu "patrz na mnie, ale nie ruszaj" :-) 


Dziewczyny, a czy Wy zastanawiałyście się kiedyś nad kupnem takiego koca? Mam nadzieję, że rozwiałam Wasze wątpliwości. 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 



JAK WPROWADZIĆ SIĘ W ŚWIĄTECZNY NASTRÓJ?

$
0
0
Grudzień to mój absolutnie ulubiony miesiąc. Uwielbiam święta i wszystko, co się z nimi wiąże, ale w tym roku jakoś ciężko mi "wejść" w ten klimat z taką radością, jak kiedyś. Może to kwestia  zgniłej pogody, nawału pracy, a może wszystkiego na raz - nie wiem, ale nie poddam się! Oto kilka rzeczy, które mam zamiar zrobić, żeby obudzić w sobie świąteczny nastrój. Może u Was też się sprawdzą? 


Wiecie, nie chodzi o to, żeby na siłę wbić się w ten świąteczny szał i nagle polubić coś, co nigdy jakoś specjalnie nas nie kręciło. Ja jednak od zawsze miałam totalnego hopla na punkcie świąt i tegoroczne zniechęcenie mi totalnie nie pasuje. Święta kojarzą mi się przede wszystkim z tym wspaniałym błogostanem, refleksją, przytulnością, ciepłem i nie wyobrażam sobie, aby w tym roku miało tego zabraknąć. Przyszło mi teraz do głowy ciekawe porównanie. Kiedyś mogłam jeść co chcę, a moja przemiana materii odwalała za mnie całą robotę. Nie musiałam zarzynać się na siłowni i trzymać diety, bo moje ciało było w naprawdę dobrej formie i bez tego. Latka lecą, przemiana materii poszła sobie na emeryturę i teraz muszę włożyć o wiele więcej wysiłku, żeby być zadowolona ze swojej figury. Może podobnie jest z tym świątecznym klimatem, którego mi brakuje? Może przyszedł czas, żeby postarać się o niego trochę bardziej? Mam na to kilka pomysłów. 


WYSPRZĄTAM MIESZKANIE (...ALE TAK NA BŁYSK!)
Nie potrafię dobrze "wystartować" z tym świątecznym nastrojem, jeśli nie mam gruntownie wysprzątanego mieszkania. Mam na myśli takie generalne porządki czyli mycie okien, pranie firanek i dokładne wyszorowanie wszystkiego w okół. Lubię świąteczne porządki, ale za to nienawidzę prasować i składać ubrań. Już od kilku lat życie ułatwia mi mój prasowacz parowy, który uważam za naprawdę wspaniały wynalazek, ale nie wszystkie rzeczy można nim potraktować, więc siłą rzeczy muszę sięgnąć po tradycyjne żelazko. Z tego, co zaobserwowałam, jestem chyba jedyną osobą, która nie lubi prasować. A jak to jest z Wami? 


ODWIEDZĘ JARMARK BOŻONARODZENIOWY
Na gdańskim Targu Węglowym rozpoczął się już Jarmark Bożonarodzeniowy i muszę się tam  koniecznie wybrać. Gadający łoś Lucek, Karuzela Gdańska, najróżniejsze iluminacje oraz masa pyszności - to tylko niewielka część atrakcji, które tam na Was czekają. Jarmark Bożonarodzeniowy ma w sobie niesamowity klimat i do pełni szczęścia brakuje mi już tylko śniegu. Kiedy on w końcu spadnie?!


OBEJRZĘ ŚWIĄTECZNE ZDJĘCIA
Lubię oglądać zdjęcia, które przywołują fajne wspomnienia. Nawet takie, co do których mam pewność, że już nigdy się nie powtórzą. Ich klimat jest jednak bezcenny i planuję przejrzeć swoje fotograficzne zbiory, które może przy okazji uporządkuję. Na dyskach posiadam naprawdę mnóstwo zdjęć i nigdy nie mam czasu, aby zrobić w nich porządek. Jeśli chodzi o mnie, to w ogóle uczucie uporządkowania wprowadza mnie w świąteczny nastrój, niezależnie od pory roku.



KUPIĘ ŚWIĄTECZNĄ POŚCIEL
Od kilku, dobrych lat króluje u mnie biała, klasyczna pościel, ale w tym roku kupię coś bardziej świątecznego i mam już na oku całkiem fajne egzemplarze. Najpewniej zdecyduję się na pościel ze sklepu Homla, ale jeszcze waham się nad tą z Home&You.



UPIEKĘ PIERWSZE W ŻYCIU PIERNIKI
Dacie wiarę, że nigdy w życiu nie upiekłam jeszcze świątecznych pierniczków? U mnie w domu nie było takiej tradycji. Piekło się raczej serniki, szarlotki czy makowce. Mam ochotę kupić jakieś fajne foremki i upiec naprawdę dobre w smaku pierniczki, które własnoręcznie przyozdobię lukrem. Znacie jakiś dobry, sprawdzony przepis? Będzie mi miło, jeśli podzielicie się linkiem, albo własną recepturą. Liczę na Was :-) 


ZAPALĘ ŚWIĄTECZNE ŚWIECE
Moim ulubionym, świątecznym zapachem jest świeca Woodwick Linen. Pachnie świeżością, czystością, a przy okazji jest elegancka i nienachalna. Nie jest to taki typowy, świąteczny zapach, ale przywołuje u mnie najfajniejsze, bożonarodzeniowe wspomnienia. Lubię też to delikatne skwierczenie, które wydają z siebie świece Woodwick. To jedne z nielicznych, które pachną naprawdę mocno, niezależnie od rodzaju. 


KUPIĘ PREZENTY WCZEŚNIEJ
Co roku obiecuję sobie, że zrobię świąteczne zakupy przed tą całą, świąteczną gorączką. Wychodzi mi to lepiej, lub gorzej, ale od kiedy pamiętam, to i tak zawsze wpadam do galerii handlowej po jakieś drobiazgi na ostatnią chwilę. W tym roku będzie inaczej i planuję zaopatrzyć się we wszystko znacznie wcześniej. A jeśli miałyście ochotę na zakup świątecznego zegarka i bransoletki od Daniel Wellington, to możecie je dorwać 15% taniej z moim kodem "HEDONISTKA". Aktualnie trwa obniżka na świąteczne zestawy (tutaj klik), która łączy się z moją zniżką, więc warto skorzystać.



OBEJRZĘ SWOJE ULUBIONE, ŚWIĄTECZNE FILMY
Chyba każda z nas zna takie filmy, które najbardziej wprowadzają w klimat świąt. Jeśli chodzi o mnie, to uwielbiam "The Holiday" i to mój absolutnie ulubiony, świąteczny film! Na drugim miejscu plasuje się "The Grinch Stole Christmas", w którego wcielił się Jim Carrey oraz... "Przeminęło z wiatrem". Ten film akurat nijak ma się do świątecznego klimatu, ale praktycznie zawsze leci w TV w święta, więc nierozerwalnie mi się z nimi kojarzy. Jestem ciekawa jakie są Wasze ulubione, świąteczne filmy. Podzielcie się Waszymi propozycjami w komentarzach. Nawet, jeśli miałby to być Kevin, którego też uwielbiam!



ODPALĘ ŚWIĄTECZNĄ PLAYLISTĘ 
Niezaprzeczalnie, moim ulubionym, świątecznym wykonawcą jest Andy Williams. Jego głos to absolutny klasyk, jeśli chodzi o budowanie świątecznego klimatu i polecam Wam przesłuchać płytę "Christmas Album". Trzy słowa: elegancja, klasa, szyk. Z polskich wykonawców, to oczywiście "Kolędy Polskie" Eleni. I mistrzowskie wykonanie "Do szopy hej pasterze" Krzysztofa Krawczyka :-) 


NAJEM SIĘ MANDARYNEK
Święta pachną dla mnie mandarynkami! Wystarczy "odpakowanie" jednego owocu, aby poczuć świąteczny klimat. Pochłaniam dosłownie kilogramy mandarynek i nic tak bardzo nie kojarzy mi się ze świętami, jak właśnie one.


Dziewczyny, muszę przyznać, że podczas przygotowania tego wpisu sama wprowadziłam się już w podniosły nastrój! To co, gotowe na "odpalenie"świątecznego klimatu? Jakie są Wasze sposoby na wprowadzenie się w świąteczny nastrój?


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 


5 NAJLEPSZYCH KOSMETYKÓW NA ZIMĘ: KREM NA DZIEŃ, PEELING ENZYMATYCZNY, MAŚĆ DO UST I PAZNOKCI...

$
0
0
Dziś przygotowałam dla Was małe zestawienie moich absolutnie ulubionych, zimowych kosmetyków, które mam nadzieję również i Wam przypadną do gustu. Będzie o moim ukochanym, nawilżającym kremie pod makijaż, najlepszym peelingu enzymatycznym, masce, którą stosuję po kwasach, a także o czymś na zaskórniki i na spierzchnięte usta. Ciekawe? To czytajcie dalej!


Zima to dla mojej skóry zazwyczaj bardzo trudny czas, więc totalnie zmieniam swoją pielęgnację i szukam kosmetyków, które pomogą mi przez niego bezboleśnie przejść. Mam kilka swoich "pewniaków" o których chciałabym Wam dzisiaj wspomnieć. Być może sprawdzą się również u Was? 


NAJLEPSZY KREM POD MAKIJAŻ FRIDGE BY YDE 1.7 STRAWBERRY BLOOM

Jako posiadaczka cery mieszanej od zawsze miałam niemały problem z odnalezieniem odpowiedniego kremu pod makijaż. Z tych matujących już dawno wyrosłam. Owszem, początkowo dają wrażenie suchej, idealnie przygotowanej na nałożenie makijażu skóry, ale to tylko pozory. Po każdym, typowo matującym kremie moja cera była jeszcze bardziej przesuszona, co skutkowało zwiększeniem wydzielania sebum i powstawaniem nowych niedoskonałości. Z kolei te mocno nawilżające nie zawsze "dogadywały się" z podkładem, przez co albo szybko ciemniał, albo się rolował. Najgorsze było jednak szybkie przetłuszczanie skóry, przez co wiele kremów już po pierwszym użyciu lądowało u mnie w koszu. Nie macie pojęcia ile produktów pod makijaż już przetestowałam i jak wiele razy przeklinałam w myślach swoją skórę, o wszystko ją obwiniając. Mam koleżanki, które nawet z kremu Nivea są zadowolone i nie muszą przejmować się składami, bo ich cery są po prostu normalne. Moja od zawsze sprawiała mi mnóstwo problemów, ale w końcu mogę odetchnąć z ulgą, bo znalazłam idealny krem pod makijaż na ten zimowy czas. Jest nim produkt marki Fridge by yDe 1.7 strawberry bloom. W kosmetykach tej marki zakochałam się już kilka miesięcy temu i jeśli macie ochotę, to zerknijcie do ulubieńców czerwca (tutaj klik). Już w okolicach października postanowiłam przetestować coś, co było często polecane przez moje ulubione blogerki czyli 1.7 strawberry bloom. To już moja druga buteleczka tego produktu, który stał się moim bezapelacyjnym ulubieńcem pod makijaż. Jest lekki, dobrze się rozprowadza i świetnie współgra z moim podkładem. Nie zapycha, a skóra po zmyciu makijażu jest wspaniale ukojona, czego zawsze brakowało mi testując inne produkty tego typu. Krem ma w składzie między innymi tłoczony na zimno olej z pestek truskawek, olej ryżowy, masło kakaowe oraz masło shea. Działa nawilżająco, przeciwzmarszczkowo, uelastyczniająco i redukuje przebarwienia. Trzeba go trzymać w lodówce, bo to produkt świeży i wegański, który powinno się zużyć w ciągu 2,5 miesiąca. Nakładanie go każdego ranka to dla mnie prawdziwa przyjemność, bo dzięki temu, że jest chłodny dodatkowo zmniejsza wszelkie opuchnięcia i "budzi" skórę do życia. Jeśli szukacie naprawdę dobrego kremu na dzień o działaniu nawilżającym i przeciwzmarszczkowym, to polecam go Waszej uwadze. Pozostawiam Wam link do niego tutaj klik.  


POGROMCA SUCHYCH SKÓREK CZYLI PEELING ENZYMATYCZNY I WANT DEEP PEELING GEL 

Nie mogę uwierzyć, że kiedyś naprawdę nie lubiłam tego produktu i o ile dobrze pamiętam, to umieściłam go nawet we wpisie z kosmetycznymi bublami. Stał sobie samotnie w mojej szafce łazienkowej, do momentu, gdy skończyły mi się wszystkie peelingi enzymatyczne, a potrzebowałam na szybko pozbyć się suchych skórek. Nie chciałam tego robić "mechanicznie" za pomocą mojej Luny, czy też peelingów ziarnistych, bo aktualnie przechodzę kurację kwasami i to mogłoby pogłębić podrażnienie. Peelingowi z I Want dałam ostatnią szansę i z totalnego rozczarowania stał się moim ulubieńcem, po którego sięgam co drugi dzień. Jak działa? Nakładam go na suchą, umytą skórę, a następnie zaczynam masować. Nie ma żadnych drobinek, bo to peeling enzymatyczny, ale to, co dzieje się ze skórą po kilkunastu sekundach jest niesamowite. Naskórek zaczyna się rozpuszczać, rolować i w ekspresowym tempie pozbywamy się wszelkich, suchych skórek czy przesuszonych miejsc, które nieestetycznie wyglądają pod podkładem. Kiedyś ten produkt powodował u mnie podrażnienie, zaczerwienienia i obserwowałam zwiększone przetłuszczanie cery. Aktualnie nic takiego się nie dzieje, a ja jestem zachwycona tym jak wspaniale wygładza skórę. Deep Peeling Gel zakupicie w drogeriach Hebe. 




NA SPIERZCHNIĘTE, PĘKAJĄCE USTA I PRZESUSZONE SKÓRKI PAZNOKCI : LINOMAG I TISANE

Przejdźmy teraz do pielęgnacji ust i tutaj jak co roku mam dwóch ulubieńców. Po pierwsze Linomag, czyli maść, która fantastycznie nawilża usta i koi wszelkie podrażnienia. Jeśli macie problem z suchymi, pękającymi kącikami, to Linomag poradzi sobie z tym problemem i to prawdopodobnie w ciągu jednej nocy. Używam go w zasadzie na każde, ekstremalnie przesuszone miejsce na skórze i muszę przyznać, że nie ma nic lepszego. Sprawdza się też nałożony grubą warstwą na paznokcie po ściągnięciu hybryd. Wspaniale na odżywia i wzmacnia. To bardzo tłusta, treściwa maść o niezbyt przyjemnym zapachu, więc jeśli mam ochotę na coś bardziej "znośnego", to sięgam po Tisane w słoiczku. Ten produkt to już klasyk i używam go od kilkunastu lat! Pięknie nawilża każde, przesuszone miejsce na skórze, a na ustach sprawdza się wręcz wzorowo. Zdradzę Wam też, że Tisane nakładam na przesuszone skórki w okół paznokci - od razu sprawia, że dłonie wyglądają na bardziej zadbane. To mój absolutny "must have" na zimę i zawsze mam go w swojej torebce. Zarówno Tisane, jak i Linomag kupicie w aptekach. 




MASKA PO KWASACH BIELENDA

To moja absolutnie ulubiona maska, której używam po zabiegach z kwasami. Aktualnie chodzę na peelingi glikolowe, które co prawda nie są tak skuteczne, jak peeling TCA, ale za to nie wymagają zaszycia się w domu na 7 dni. Z tą właśnie maską chodzę do swojego gabinetu kosmetycznego, bo nie chcę, aby kosmetyczka nakładała mi inny produkt. Wielokrotnie zdarzało się już, że zaraz po zabiegu kwasami nakładano mi maski innych marek i moja cera reagowała na to fatalnie. Ta z Bielendy fantastycznie koi wszelkie podrażnienia, nawilża, natłuszcza i przede wszystkim nie zapycha. Używam jej w ciągu kilku dni po peelingu kwasowym. Maskę kupuję zazwyczaj na Allegro lub w sklepach z różnymi, profesjonalnymi produktami pielęgnacyjnymi. Ostatnio widziałam ją nawet w sklepach fryzjerskich. 




NA NIEDOSKONAŁOŚCI: LA ROCHE POSAY EFFACLAR DUO (+) 

Co drugi dzień, na noc nakładam stary, dobry Effaclar DUO (+), do którego wróciłam po latach rozłąki. To produkt, który mogę śmiało stosować nawet podczas kuracji kwasami, bo nie pogłębia podrażnienia, a przy okazji pomaga uspokoić moją cerę i walczy z niedoskonałościami. Może być też stosowany jako baza pod makijaż i czasem tak go używam, niemniej jednak w dzień aktualnie stawiam na totalne nawilżanie (wcześniej wspomniany krem Fridge). Jeśli macie jeszcze jakieś niewielkie problemy z zaskórnikami, a także nadmiernym przetłuszczaniem cery, to polecam. Jako uzupełnienie pielęgnacji cery problematycznej z pewnością się sprawdzi. Dostępny w aptekach - ja zazwyczaj kupuję go w Super Pharm. 



Dziewczyny, a jakie są Wasze ulubione kosmetyki, po które sięgacie zimą? Pochwalicie się swoimi faworytami? 


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 

NOWOŚCI W MOJEJ KOSMETYCZCE: MASECZKI DO FOREO UFO, MOCNY LAKIER DO WŁOSÓW BED HEAD, PASTA MATRIX, FENTY BEAUTY I ŻEL DO BRWI ANASTASIA BEVERLY HILLS.

$
0
0
Wiem, że bardzo lubicie wpisy z nowościami w mojej kosmetyczce, więc dziś wpadam do Was z kilkoma fajnym produktami, które uzupełniły moje pielęgnacyjne i makijażowe zbiory. Jeśli jesteście posiadaczkami UFO od FOREO, to z pewnością znajdziecie tu coś dla siebie, bo w moje ręce wpadły w końcu nowe maseczki, które współpracują z tym urządzeniem. Zapraszam do dalszej lektury. 


Jak wiecie jestem posiadaczką inteligentnej maski do twarzy UFO od FOREO, o której jakiś czas temu było w sieci bardzo głośno. Napisałam o nim osoby post, więc jeśli jesteście ciekawe na czym polega jego działanie, to zostawiam Wam link tutaj klik. W wielkim skrócie - to gadżet, dzięki któremu zrobicie sobie maseczkę w zaledwie 90 sekund. Dzięki pulsacjom, temperaturze oraz fototerapii efekty są o wiele lepsze, niż podczas tradycyjnego "maseczkowania". Jeśli jesteście już posiadaczkami tego urządzenia, to mam dla Was dobrą wiadomość. Niedawno w sprzedaży pojawiły się nowe maseczki aktywowane przez UFO i postaram się Wam przybliżyć specyfikę każdej z nich tak, abyście mogły dokonać właściwego wyboru. Wszystkie maseczki dostępne są w sprzedażytutaj klik. 


GLOW ADDICT MASK (pasuje do UFO i UFO mini)

To maska przeznaczona przede wszystkim dla posiadaczek cery poszarzałej, zmęczonej i pozbawionej blasku. Ma właściwości rozświetlające, rozjaśniające i wyrównujące koloryt skóry. W składzie znajdziemy ekstrakt z pereł oraz witaminę B3, które pomagają rozjaśnić i ujednolicić nierówny koloryt skóry oraz zapewniają jej dodatkowy blask. Maseczka zawiera też witaminę E, która jak wiadomo jest bogata w antyoksydanty i nawilża. Myślę, że ta maska może świetnie sprawdzić się na cerach suchych, które mają problem z utrzymaniem zdrowego, młodzieńczego blasku. Warto też wspomnieć, że wszystkie maseczki od FOREO, które tu dziś zaprezentuję nie zawierają parabenów, fenoksyetanolu, silikonów, disodium EDTA, a także olejów mineralnych, więc są teoretycznie bezpieczne dla cer wrażliwych na zapychanie. Jestem niesamowicie ciekawa jak spisze się na mojej cerze, która zimą potrafi totalnie wariować i bez odpowiedniej pielęgnacji jest albo skrajnie sucha, albo totalnie przetłuszczona. Już od jakiegoś czasu odchodzę od totalnego matu na rzecz lekkiego blasku cery, więc tym bardziej nie mogę się doczekać pierwszego użycia.



SHIMMER FREAK MASK POD OCZY (pasuje tylko do klasycznego UFO)

Pielęgnacja delikatnej skóry pod oczami to coś, o czym nigdy nie zapominam. Czasem odpuszczam sobie krem na noc, ale pod oczy zawsze ląduje jakiś krem lub maseczka. Jestem niesamowicie ciekawa jak sprawdzi się w tych okolicach maska Shimmer Freak od FOREO, która w składzie ma kofeinę, antyoksydanty, wodę różaną oraz witaminę B3. Maseczka najlepiej zadziała w połączeniu z zimnem (krioterapią), które wydziela UFO. Ma odświeżać i orzeźwiać zmęczone spojrzenie, zmniejszać widoczność linii mimicznych, a także rozświetlać okolicę pod oczami dzięki malutkim drobinkom. 


H2OVERDOSE MASK (pasuje do UFO i UFO mini)

A to już maseczka typowo nawilżająca, która pewnie podpasuje posiadaczkom bardzo suchej, starzejącej się skóry. Jest nasączona kwasem hialuronowym i ceramidem 3, który pomaga uzupełnić i utrzymać naturalny poziom nawilżenia cery. Ma zapewniać długotrwały efekt hydratyzacji, łagodząc wszelkie podrażnienia oraz zapobiec utracie wody, więc może mi się przydać podczas kuracji kwasami, które aktualnie przechodzę. 


MATTE MANIAC MASK (pasuje tylko do klasycznego UFO)

Maseczka przeznaczona dla cery tłustej i mieszanej. Ma głęboko oczyszczać dzięki zawartości węgla, normalizować produkcję sebum i zapobiegać powstawaniu niedoskonałości. Węgiel ma silne właściwości pochłaniające zanieczyszczenia, toksyny i zrogowaciały naskórek, a także nagromadzone w porach sebum. W składzie znajdziemy też ekstrakt z kwiatu Saussurea i ekstrakt z oczaru, które minimalizują widoczność porów oraz dbają o gładką cerę. Maseczkę planuję stosować po wieczornym demakijażu i mam nadzieję, że będzie dobrze koić wszelkie podrażnienia i przyspieszać gojenie ewentualnych zmian. 



YOUTH JUNKIE MASK (pasuje do UFO i UFO mini)

Jeśli jesteście posiadaczkami cery starzejącej się, to może być coś dla Was. Maseczka posiada w składzie kolagen, witaminę E, masło shea, olejek jojoba oraz oliwę z oliwek. Ma zmniejszać widoczność linii mimicznych i zmarszczek, poprawiać jędrność i owal twarzy, a także przywrócić skórze młodzieńczy wygląd. Chętnie podaruję ją w prezencie gwiazdkowym mojej mamie, która również jest posiadaczką FOREO UFO.


LAKIER DO WŁOSÓW BED HEAD TIGI HARD HEAD

Czas na nowości do włosów. Nie macie pojęcia ile lakierów utrwalających już przetestowałam, ale żaden nie był w stanie do końca spełnić moich oczekiwań. Z mojego doświadczenia wynika, że większość lakierów dostępnych na rynku albo totalnie skleja włosy, moczy je, albo po prostu nie robi z nimi zupełnie nic. Co prawda lakieru używam tylko okazjonalnie, ale gdy już to robię, to chcę, aby naprawdę mocno utrzymał np. skręt loków bez tworzenia skorupy lub co gorsza - pozostawiania białego nalotu. Niedawno odkryłam w Gdańsku bardzo fajny sklep z profesjonalnymi artykułami fryzjerskimi i tam dziewczyny poleciły mi lakier Bed Head Tigi Hard Head. Klientki podobno kupują po kilka sztuk tego produktu, bo jest tak dobry. Nie miałam jeszcze okazji testować utrwalacza tej marki, więc postanowiłam dać mu szansę i jeśli się sprawdzi, to z pewnością Was o tym poinformuję. 


PASTA MODELUJĄCA MATRIX SHAPE SWITCHER MOLDING PASTE

Kolejnym produktem utrwalającym, na który się skusiłam jest pasta modelująca marki Matrix. Co prawda miałam już do czynienia z tego typu produktami w przeszłości, ale to zawsze kończyło się źle. Efekt był taki, że zamiast pięknie utrwalonych loków miałam posklejane strąki, które jeszcze szybciej się prostowały. Zamierzam tę pastę wypróbować na dwa sposoby. Pierwszy, to nałożenie jej na suche pasma bezpośrednio przed nawinięciem na termoloki. Jeśli to skończy się fiaskiem, to następnym razem po usunięciu termoloków będę chciała wgnieść odrobinę tej pasty w swoje loki. Jestem ciekawa która metoda się sprawdzi, bo chciałabym, aby skręt moich włosów utrzymał się przez co najmniej kilka godzin. Moje włosy są tak opornie proste, że bez żadnego utrwalacza potrafią się rozprostować w 15 minut!


POMADKA FENTY BEAUTY BY RIHANNA STUNNA LIP PAINT W ODCIENIU UNCUFFED

W sieci już od dłuższego czasu trwa wielki szał na kosmetyki do makijażu Fenty Beauty i podczas mojej ostatniej wizyty w Sephora postanowiłam skusić się na słynną pomadkę w płynie Stunna Lip Paint. W gamie kolorystycznej dostępnych jest tylko kilka odcieni i najbardziej przyjaznym wydał mi się Uncuffed czyli piękny, brudny róż z domieszką fioletu. Jak wiecie jestem ogromną fanką tego typu kolorów i ten jest naprawdę cudowny. Mam już za sobą pierwsze testy tego produktu i to prawda, co o nim mówią. Jest to bardzo komfortowa w noszeniu pomadka, która zastyga na mat, ale bez efektu skorupy. Jej konsystencja jest niesamowicie lekka - to tak jakby mocno napigmentowana woda. Podoba mi się również opakowanie tego produktu i byłam nieco zdziwiona jego ciężkością. Na szerszą opinię musicie jeszcze troszkę poczekać, bo jak na razie użyłam jej tylko raz. 


ŻEL UTRWALAJĄCY DO BRWI ANASTASIA BEVERLY HILLS CLEAR BROW GEL

Ten żel stał się już niemalże kultowy, jeśli chodzi o produkty tej marki, a ja dopiero teraz postanowiłam się na niego skusić. Lubię, kiedy moje brwi są cały czas "na miejscu". Mam dosyć długie i niesforne włoski, które mają tendencję do wywijania się w każdą, możliwą stronę, byleby nie zostać tam, gdzie powinny. Póki co najlepiej sprawdzała się u mnie metoda utrwalania na mydło, ale nie oszukujmy się - znacznie szybciej i wygodniej jest użyć gotowego żelu. Jestem już po pierwszych testach tego produktu i faktycznie dobrze utrwala, ale jestem troszkę rozczarowana aplikatorem. Szczoteczka po wyjęciu z tubki jest praktycznie sucha i dopiero po mocniejszym przyciśnięciu do brwi zostawia na nich żel. Ja z kolei nie lubię mocno dociskać szczoteczki do włosków, aby nie zetrzeć z nich cienia lub kredki, którą podkreślałam brwi. W mojej opinii ten aplikator powinien być trochę mniejszy, dzięki czemu nabierałby więcej żelu bez konieczności dociskania. Podsumowując, mam mieszane uczucia co do tego produktu. Bardzo dobrze utrwala, ale szczoteczka to jak dla mnie porażka. 




Które z moich nowości najbardziej Was zainteresowały? Jeśli macie jakieś pytania, to tradycyjnie zapraszam do dyskusji w komentarzach :-)


_____________________________
Wpadnijcie też na mój INSTAGRAM | FACEBOOK 


Viewing all 851 articles
Browse latest View live